Rozdział czterdziesty trzeci

Pogrzeb był niezwykle wzruszający. Lawetę z trumną ciągnęły konie, obok stała zapłakana dwójka dzieci, synek po raz ostatni salutował swemu ojcu. Cały naród w napięciu śledził uroczystości. Zabójca prezydenta został zastrzelony i świat znajdował się w stanie szoku. Nikt nigdy nie zapomni tamtej chwili. Crystal w żaden sposób nie mogła się skontaktować ze Spencerem. Nie wiedziała, jak się on czuje, czy w jakiś sposób ucierpiał podczas strzelaniny. Nie miała pojęcia, czy pozostanie w Białym Domu jako współpracownik Lyndona Johnsona. Brian dał ekipie dwa tygodnie urlopu. Nikt nie miał serca do pracy. Potrzebny był czas na zabliźnienie się rany. Przez szacunek dla uwielbianego prezydenta Brian zamknął biuro na okres żałoby.

Crystal pojechała na ranczo. Siedziała całe dnie i noce z Boydem i Hiroko, oglądając wiadomości. Nawet Zeb płakał, kiedy pokazywano w telewizji pogrzeb prezydenta. Trzymali się z Jane za ręce patrząc na osierocone dzieci Kennedy'ego.

Spencer podjął ostateczną decyzję. Przez kilka dni był ogłuszony. Jeszcze nigdy w życiu tyle nie płakał. Nastąpiły wzruszające pożegnania i zabarwiona goryczą przeprowadzka Johnsonów do Białego Domu. Spencer wiedział, że nikomu nie potrafi służyć tak, jak służył Kennedy'emu, którego szczerze pokochał.

W dzień po pogrzebie złożył rezygnację, życząc Lyndonowi Johnsonowi sukcesów. Przez kilka godzin uprzątał swój gabinet, płacząc bezgłośnie. Wrócił do domu z kartonami zapisków, z książkami i wspomnieniami człowieka, którego zawsze będzie mu brakowało.

Na widok męża Elizabeth doznała wstrząsu. Na pogrzebie była razem z ojcem, Spencer brał w nim udział wraz z pozostałymi członkami gabinetu.

– Co się stało? – zapytała, patrząc na niego. Był zmęczony i wyglądał starzej niż na swoje czterdzieści cztery lata. Czuł się jak rozbitek, odarty z nadziei i marzeń. Właśnie dlatego zdecydował się na ten krok. Złożył rezygnację, bo wiedział, że dla niego wszystko się już skończyło.

– Złożyłem rezygnację, Elizabeth.

– Ależ to szaleństwo. – Spoglądała na niego szeroko otwartymi oczami.

Nie mógł jej tego zrobić. Wiedziała, że Spencer jest w szoku, ale z Kennedym czy bez niego, Biały Dom nadal będzie istniał. Spencer nie może tak po prostu stamtąd odejść. Nie pozwoli mu na to. – Nie rozumiem cię. – W jej głosie słychać było złość i gorycz. – Miałeś w zasięgu ręki to, o czym marzą wszyscy, i tak zwyczajnie zrezygnowałeś?

– Nie zrezygnowałem – odparł. – To umarło. Zostało zamordowane.

– Zgoda, wiem, że to dla ciebie wielki cios. Ale Johnson też będzie potrzebował doradców.

Potrząsnął głową i uniósł rękę.

– Nawet nie próbuj mnie namawiać, Elizabeth. To już koniec. Dziś rano wręczyłem swoją rezygnację. Jeśli jesteś zainteresowana moim stanowiskiem, z największą przyjemnością zadzwonię do prezydenta i cię zarekomenduję.

– Nie bądź idiotą. Co zamierzasz dalej? – Nie mógł ubiegać się o urząd, dopóki nie przedstawi deklaracji programowej. Odwrócił się do niej z dziwnym uśmiechem. Dokładnie wiedział, czego chce i co teraz zrobi.

– Teraz, Elizabeth, ogłosimy upadłość naszego małżeństwa. Wprawdzie czternaście lat za późno, ale nie chcę się któregoś dnia obudzić i zapytać sam siebie, co u diabła zrobiłem ze swoim życiem.

– Cóż to ma znaczyć, do cholery? – Zastrzelono prezydenta, ale przecież nie oznaczało to końca świata. Co się działo ze Spencerem?

Tymczasem on uczepił się kurczowo swego ostatniego marzenia i wiedział, że tym razem musi się spełnić.

– To znaczy, że odchodzę. I tak za długo tu tkwiłem. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to już koniec.

– Mówisz o nas? – Nie chciała dopuścić do siebie myśli o tym. Skinął głową. Tak. Obawiam się, że nawet byś nie zauważyła mojego odejścia, gdybym ci o tym nie powiedział.

– Czy można wiedzieć, gdzie zamieszkasz? – Starała się nie okazać paniki, która ją ogarnęła.

– W swoim domu, gdziekolwiek on jest. Wyjeżdżam. Na razie do Kalifornii. I do Crystal.

– Opuszczasz Waszyngton? – Nie mogła w to uwierzyć. Rzucał wszystko.

– Zgadza się. Osiągnąłem tu wszystko, co mogłem, i teraz stąd wyjeżdżam. Może rozpocznę gdzieś prywatną praktykę, może zajmę się polityką na niewielką skalę, ale na pewno nie zostanę tutaj i nie będę dłużej twoim mężem. Żądam rozwodu, Elizabeth, czy ci się to podoba, czy nie. Niepotrzebna mi już twoja zgoda. Mamy rok 1963, a nie 1950.

– Chyba straciłeś rozum. – Usiadła na kanapie, nie spuszczając z niego wzroku. Miała trzydzieści cztery lata i czuła, że wali się cały jej świat.

– Nie. – Potrząsnął smutno głową. – Myślę, że go odzyskałem. Wiesz, że nigdy nie powinniśmy się pobierać.

– Nonsens. – Była jak zawsze dystyngowana, idealnie naśladując sposób zachowania Pierwszej Damy, ubrana w chanelowski kostium i toczek. Ale tamto też należało już do przeszłości.

– Jedynym nonsensem było to, że dałem ci się namówić, by tak długo ciągnąć nasz związek. Jesteś młoda, masz przed sobą całe życie. Jeśli chcesz, możesz sama ubiegać się o najwyższe stanowiska. Ale po tym, co się stało – głos mu zadrżał na wspomnienie człowieka, którego pokochał całym sercem – nie mam ochoty dłużej się w to bawić. Zostawiam tobie całe to podniecenie, wzruszenie, rozczarowania, cierpienia.

– Jesteś tchórzem – rzuciła mu w twarz, choć oboje doskonale wiedzieli, że to nieprawda.

– Możliwe. A może jestem po prostu zmęczony. I rozżalony. Czuł się tak cholernie samotny, że chciało mu się wyć. Pragnął w końcu być z Crystal.

– Wracasz do niej, prawda? – Zawsze, mówiąc o Crystal, używała słowa "ona".

– Może. Jeśli mnie przyjmie.

– Jesteś głupcem, Spencerze. Zawsze nim byłeś. Jesteś za dobry, by wieść takie życie.

Odwrócił się i poszedł na górę, żeby się spakować, tym razem na dobre. Kiedy wieczorem opuszczał dom w Georgetown, oboje wiedzieli, że już tu nie wróci.

– Kiedy dotrę do Kalifornii, zadzwonię do adwokata – rzucił, przekraczając próg. Dziwne pożegnanie z kobietą, z którą spędził prawie czternaście lat. Ale nie miał jej już nic do powiedzenia. Zamknął za sobą drzwi i pojechał do hotelu. Nazajutrz miał lecieć do Kalifornii.

Загрузка...