Rozdział siedemnasty

Oficjalny obiad, wydawany przez firmę Anderson, Vincent & Sawbrook, był czymś okropnym. Organizowano go co roku w klubie i obecność na nim wszystkich młodszych pracowników firmy była obowiązkowa. Po głębszym zastanowieniu Spencer postanowił zaprosić na tę uroczystość Elizabeth Barclay. Od powrotu z Palm Beach widział ją tylko kilka razy. Miała dużo zajęć w szkole i przyjeżdżała do Nowego Jorku mniej więcej raz na miesiąc, rzekomo w odwiedziny do brata. Ale podczas pobytu w mieście zawsze dzwoniła do Spencera i na ogół szli gdzieś razem na obiad. Spencer nawet lubił jej towarzystwo, i to bardziej, niż gotów był się przyznać przed samym sobą. Ale ich spotkania zawsze kończyły się w łóżku, a to wywoływało później u niego poczucie winy. Wiedział, że Elizabeth pragnie czegoś więcej, niż on może jej zaoferować, i nie chciał się poważnie angażować w związek z nią, a jednocześnie bał się ją zawieść. Nadal miał własny pogląd co do tego, jaka powinna być kobieta jego życia, i Elizabeth nie odpowiadała tym wyobrażeniom. Choć kiedy był z nią, a szczególnie gdy dochodziło między nimi do zbliżenia, stawał się tego mniej pewny. Elizabeth pod maską chłodu ukrywała żywiołową zmysłowość, która doprowadzała go do szaleństwa, ale pragnął czegoś więcej. Szukał tego, o czym powiedział jej na samym początku ich znajomości – kobiety, której będzie potrzebny, która pokocha go takim, jakim jest, istoty łagodnej, serdecznej i współczującej, kogoś, w kim zakocha się bez pamięci. Nie chciał wiązać się z kobietą pragnącą go przerobić zgodnie z własnym wyobrażeniem o idealnym mężczyźnie. Podejrzewał, że w przypadku Elizabeth tym wzorem był jej ojciec.

Niemniej poszedł z nią na obiad, wydawany przez firmę, a później na tańce. Jak zwykle wszystko skończyło się w łóżku. Spencer próbował przekonać samego siebie, że fakt, iż sypia z Elizabeth, do niczego go nie zobowiązuje. Przecież sama mu to powiedziała w Palm Beach, choć nie miał pewności, czy jej oświadczenie można traktować zupełnie serio.

Był koniec czerwca, właśnie minął drugi rok studiów w Vassar. W przyszłym tygodniu wyjeżdżała do San Francisco, a stamtąd – nad jezioro Tahoe, gdzie zamierzała spędzić całe lato.

– Może byś też przyjechał? – spytała go z miną niewiniątka.

– Nie uda mi się wyrwać z pracy.

– Oczywiście, że ci się uda, Spencerze. Nie mów głupstw. – Należała do kobiet, które nigdy nie przyjmują odpowiedzi odmownej. Miała dwadzieścia jeden lat i wiedziała, czego chce. Często pytała, czemu do tej pory nie przedstawił jej swym rodzicom. Wiedział, że gdyby to zrobił, nie daliby mu już spokoju, szczególnie ojciec. Była właśnie taką dziewczyną, z jaką według nich powinien się kiedyś związać na stałe. Ale choć miał już trzydzieści lat, nie czuł się jeszcze gotów do podjęcia takiej decyzji.

– Moja droga, nie każdy może całe lato wypoczywać – zażartował. Leżeli w łóżku i Spencer wiedział, że za chwilę muszą wstać, aby mógł ją odwieźć do apartamentu brata. Spencer był pewien, że Ian wie o ich romansie, niewykluczone, że od samej Elizabeth. – Niektórzy muszą ciężko pracować.

– Mój ojciec też ciężko pracuje, a mimo to ma dwa miesiące urlopu. – Czuła się taka szczęśliwa. Lubiła się kochać, choć pilnowała się, by nie zajść w ciążę.

Czasami go to złościło. Zawsze myślała wyłącznie o sobie, nigdy nie ryzykowała, chyba że sama tego chciała. Spencer wolałby, gdyby Elizabeth bała się, że może zajść w ciążę. Ale Elizabeth Barclay nigdy nie dopuściłaby do takiej sytuacji.

– Czyżbyś nie zauważyła, że moja pozycja nieco się różni od pozycji twego ojca? – spytał ironicznie. Wciąż nalegała, by zajął się polityką, ale on wyśmiewał jej zapędy. Miał wystarczająco dużo zajęć w kancelarii. Dziś wieczorem zrobiło na niej spore wrażenie to, z jakim szacunkiem traktują go starsi pracownicy firmy.

– Proszę poczekać kilka lat, panie Hill. Pańska gwiazda jeszcze rozbłyśnie.

– Może… ale w tej chwili dostrzegam na horyzoncie coś bardziej pociągającego. – Obrócił się. Znów doszło między nimi do zbliżenia. Jak zawsze stosunek dał mu pełną satysfakcję, przynajmniej fizyczną. Czasem wywoływało to w nim poczucie winy. Zachowywał się jak obłudnik, sypiając z nią, choć jej nie kochał. Coś mu mówiło, że powinien pokochać Elizabeth, ale nie potrafił wzbudzić w sobie tego uczucia. Pożądał jej, tłumaczył sobie, i na razie to musiało mu wystarczyć.

– No więc jak? Przyjedziesz nad jezioro Tahoe? – przypomniała mu, zapalając papierosa. – Wpadnij na tydzień czy dwa, jeśli ci się uda wyrwać z firmy. Ojciec bardzo się ucieszy ze spotkania z tobą.

– Obawiam się, że gdyby nas teraz zobaczył, nie byłby zbytnio zachwycony.

– Na pewno nie. – Uśmiechnęła się, dmuchając mu dymem prosto w twarz. – Ale mój tatuś jest bardzo staroświecki.

– Tak? Nigdy bym nie przypuszczał. – Spencer uśmiechnął się. Elizabeth była zdumiewająca.

– Podobnie zresztą jak ty.

– Ja? Staroświecki? – Sprawiał wrażenie zaskoczonego. – Dlaczego tak twierdzisz?

– Odnoszę wrażenie, że według ciebie prawdziwa miłość spada na człowieka jak grom z jasnego nieba. Natomiast mnie wystarcza to, co istnieje między nami. Nie należy się spodziewać od życia niczego więcej niż wesołej zabawy, przyjemnego bara-bara, grupki przyjaciół, pracy, którą się lubi. Nie czekaj na muzykę harf i anielskie chóry, bo możesz się rozczarować. – Cały problem polegał na tym, że on wciąż był niepoprawnym romantykiem.

– Może masz rację. – Przesunął delikatnie ręką po wewnętrznej stronie uda Elizabeth, wcale nie przekonany jej słowami. Nadal wierzył w muzykę harf i miłość rażącą człowieka niby piorun. Pocieszające było to, że tak dobrze go znała. Ale od czasu do czasu wciąż stawała mu przed oczami postać dziewczyny, widzianej dwa lata temu, siedzącej na huśtawce, ubranej w błękitną sukienkę, patrzącej na niego tak, jakby chciała na zawsze zachować jego obraz w swym sercu. Nadal pamiętał kolor jej oczu, miękkość skóry, którą poczuł, gdy ujął jej rękę. Choć zarazem zdawał sobie sprawę z tego, że to szaleństwo.

Elizabeth przyglądała mu się uważnie. Zaczął się nerwowo zastanawiać, czy przypadkiem dziewczyna nie umie czytać w myślach.

– Mój najdroższy Spencerze, jesteś niesamowity w łóżku, ale jednocześnie okropny z ciebie marzyciel.

– Czy mam ci podziękować za komplement, zawarty w pierwszej części zdania, i przeprosić za swoje marzycielstwo? – Czasami wciąż niepokoiła go jej otwartość. Elizabeth nie wiedziała, co to poezja, co czary, dla niej liczyły się tylko fakty. Może rzeczywiście powinna zostać prawnikiem.

– Nie przepraszaj, tylko przyjedź nad jezioro Tahoe.

– Jeśli to zrobię, twoi rodzice pomyślą sobie, że zamierzamy się zaręczyć. – To go też niepokoiło. Elizabeth Barclay nie należała do dziewczyn, które można lekko traktować.

– Zostaw to już mnie.

– Co im powiesz?

– Że miałeś coś do załatwienia w San Francisco, a ja zaprosiłam cię nad jezioro. Jak ci się to podoba?

– Ujdzie w tłoku, tylko chyba twój ojciec nie jest aż tak naiwny, by uwierzyć w taką bajeczkę?

– Masz rację, ale ma we mnie godnego przeciwnika. Nie zdradzę naszej tajemnicy. Obiecuję.

Nie chciał iść z nią na kompromis, a co więcej, nie chciał iść na kompromis z samym sobą. Ale kiedy ubierając się myślał o jej propozycji, w pewnej chwili uświadomił sobie, że jeśli pojedzie do Kalifornii, może przy okazji zahaczyć o Dolinę Alexander i odwiedzić Websterów. Może znów spotkałby Crystal… przemknęło mu przez głowę, ale szybko stłumił tę myśl.

– Zastanowię się – powiedział, obserwując, jak Elizabeth wyciera się po kąpieli.

– Dobrze. Powiem matce, że przyjeżdżasz. Co myślisz o sierpniu?

– Elizabeth! Powiedziałem, że się zastanowię!

Uśmiechnęła się rozbrajająco, a on wybuchnął głośnym śmiechem. Była niesamowita. Odznaczała się subtelnością niedźwiedzia, ale obserwując, jak zakładała pończochy, musiał przyznać, że miała wspaniałe nogi. Znów stracił panowanie nad swymi zmysłami. O czwartej nad ranem w końcu odwiózł Elizabeth do mieszkania jej brata. Pocałował na dobranoc i obiecał, że zadzwoni.

Загрузка...