Rozdział osiemnasty

Spencer wyglądał przez okno samolotu lecącego do Kalifornii. W końcu, po kilku telefonach Elizabeth z San Francisco, zgodził się przyjechać. Zapewniała, że będzie bardzo wesoło, oprócz niego zapowiedzieli swój przyjazd obaj jej bracia i grupka ich znajomych. Właściwie Spencer miał ochotę na tę wyprawę. Bał się tylko, co zrobi, kiedy już znajdzie się na miejscu. Od kilku miesięcy czuł, że Elizabeth próbuje go urabiać, przekonać, że miała rację, mówiąc w Palm Beach, iż tworzą zgrany zespół i nie należy oczekiwać od życia niczego więcej. Nadal nie był do końca o tym przeświadczony, ale musiał przyznać, że dopasowali się świetnie w łóżku i że niewiele spotkał kobiet dorównujących Elizabeth inteligencją. Jakby chcąc dowieść sobie samemu, że nie ma lepszej dziewczyny niż Elizabeth, umawiał się z wieloma kobietami. Ale nigdy nie usłyszał dźwięku harf i anielskich chórów. Okazywało się natomiast, że kobiety, z którymi się spotyka, śmiertelnie go nudzą, na ogół nie rozumieją, o czym z nimi rozmawia, a Napoleon kojarzy im się wyłącznie z ciastkiem. Miał ich wszystkich dosyć, żadna nie odznaczała się temperamentem Elizabeth, poza tym nieco mu schlebiało, że komuś aż tak bardzo na nim zależy. Spotykał się z nią prawie od roku i musiał przyznać, że w jej towarzystwie nigdy się nie nudził. Ale obiecał sobie, że w Kalifornii nie zrobi nic szalonego. Udało mu się wyrwać tylko na tydzień i bardzo chciał jechać do Booneville, by zobaczyć się z Boydem i Hiroko… a może… kto wie… przypadkiem spotka też Crystal. Wiedział, że skończyła już osiemnaście lat. Zastanawiał się, czy bardzo się zmieniła przez te dwa lata, czy nadal jest taka piękna jak kiedyś, taka nadzwyczajna i wyjątkowa. Wciąż pamiętał, jak na niego patrzyła, i na myśl o tym czuł dziwne łaskotanie w żołądku. Wiedział, że Elizabeth wyśmiałaby go, gdyby jej powiedział o Crystal. W porównaniu z Elizabeth Crystal była dzieckiem i z pewnością nadal nim została. Choć może nieco wydoroślała. Pragnął znów ją ujrzeć, ale nie potrafił sobie wyobrazić, w jaki sposób jego marzenie mogłoby się ziścić.

Planował, że natychmiast po wylądowaniu samolotu w San Francisco wynajmie samochód i pojedzie nad jezioro. Elizabeth powiedziała, że jest oddalone o sześć godzin jazdy, a jemu szkoda było czasu na pobyt w mieście. Dysponując tylko sześcioma wolnymi dniami, chciał jak najszybciej dotrzeć do celu swej wyprawy. Kiedy się znalazł w sali przylotów, poszedł prosto do punktu wynajmu samochodów. Wtem usłyszał za sobą znajomy głos.

– Mam wolne miejsce w samochodzie. Może skorzystałby pan?

Odwrócił się i ujrzał uśmiechniętą Elizabeth. Miała białe spodnie, czerwony sweter i sznur pereł, który zawsze nosiła. Spod małego słomkowego kapelusika wyglądały lśniące, kasztanowe, starannie podcięte włosy. W uszach błyszczały małe brylantowe kolczyki, prezent od matki. Ogarnęło go wzruszenie, że Elizabeth przyjechała po niego na lotnisko. Była dziewczyną z klasą, co mu się w niej bardzo podobało. Nagle poczuł złość na samego siebie. Wiecznie ją oceniał, jakby porównywał aktywa i pasywa. Tkwiło w tym jakieś wyrachowanie, tak mu przecież obce. Całe życie był romantykiem. Ale przy Elizabeth nie mógł sobie pozwolić na romantyzm.

– Co ty tu robisz? – spytał ni w pięć, ni w dziewięć, całując ją.

– Przyjechałam po ciebie. Pomyślałam, że będziesz zbyt zmęczony, by od razu zasiąść za kierownicą. Jak lot? – Żadnego "Tęskniłam za tobą… kocham cię"… ale wyszła mu na spotkanie, a to przecież też coś znaczyło.

– Dziękuję, że wyjechałaś po mnie, Elizabeth. – Spojrzał na nią swymi łagodnymi oczami barwy ciemnego błękitu. – To niezły kawałek drogi, prawda?

– Przyjechałam wczoraj i zostałam na noc. – Należała do osób praktycznych i dobrze zorganizowanych, właśnie to mu się w niej najbardziej podobało.

Ruszyli szybkim krokiem przez halę przylotów, by odebrać bagaż. Natrząsała się z niego, że zabrał w podróż teczkę.

– Dzięki temu mogłem się czymś zająć podczas lotu.

– Żałuj, że nie leciałeś ze mną. Znalazłabym ci coś ciekawszego do roboty. – To też w niej lubił, była z niej – by użyć dosadnego określenia – niezła laska. – Wziąłeś kije golfowe?

– Nie, tylko rakietę tenisową. – Zapakował ją do walizki razem z ubraniami.

– Nic nie szkodzi. Moi bracia pożyczą ci swoich. – Mówiąc szczerze, nie znosił gry w golfa, ale nie chciał sprawić jej przykrości. Wszyscy mężczyźni w tej rodzinie grali w golfa. – Mamy też w planie piknik, a matka upiera się, by urządzić wieczorek tańców country i przejeżdżkę wozem drabiniastym.

– Czyli atrakcji będzie co niemiara. Kojarzy mi się to z letnim obozem skautów. Czy dostanę koszulkę z naszywką ze swoim imieniem, finkę i manierkę?

– Och, zamknij się? – Pocałowała go w kark. Z torbą w ręku podążył za nią do samochodu. Był to nowiutki chevrolet kombi z drewnianymi bokami, który miał im służyć przez całe wakacje nad jeziorem. Opowiedziała, co nowego wydarzyło się w jej rodzinie, zameldowała, że Ian i Sarah przyjechali wczoraj. Byli w doskonałych humorach, po dwutygodniowym pobycie nad jeziorem wybierali się do Europy, by odwiedzić rodziców Sarah w ich zamku w Szkocji. Służył im jako letnia rezydencja i sądząc z opisu Elizabeth – było tam bardzo przytulnie. Wiedli wielkopańskie życie. Spencer wrzucił walizkę do auta i zaproponował, że poprowadzi samochód.

– Na pewno nie jesteś zbyt zmęczony? – Sprawiała wrażenie zatroskanej. Uśmiechnął się do niej. Pomimo wcześniejszych obiekcji cieszył się, że przyjechał.

Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie, że letni domek Barclayów jest tak okazały. Była to olbrzymia rezydencja z kamienia, otoczona starannie utrzymanym parkiem, w którym stało kilka "chat" dla gości. Te tak zwane chaty były większe od domów przeciętnych ludzi. Na miejsce przybyli po północy, ale lokaj czekał na nich z gorącą czekoladą i sandwiczami, które Spencer pochłonął w oka mgnieniu. Po jakimś czasie do pokoju weszli Ian z Sarah i starszy brat Elizabeth, Greg. Wszyscy byli w świetnych humorach. Właśnie wrócili znad jeziora, w którym pływali w blasku księżyca. Sarah oświadczyła, że woda jest lodowata. Nazajutrz wybierali się na ryby i zaproponowali Spencerowi, by się do nich przyłączył.

Wiedli beztroskie, szczęśliwe życie, wypełnione zabawą w towarzystwie interesujących ludzi. Z San Francisco zjeżdżali goście, co wieczór wydawano wystawne kolacje. Wszyscy zbierali się w olbrzymim pokoju jadalnym i zasiadali przy długim stole. Elizabeth wyglądała uroczo w blasku świec. Spencer odbył z jej ojcem kilka długich, ciekawych rozmów. Zagrał z nim nawet w golfa, przepraszając za swój brak umiejętności w tej dyscyplinie sportu. Sędzia Barclay okazał się wyrozumiały. Lubił rozmawiać ze Spencerem i uważał, że jego córka dokonała słusznego wyboru. Nie ukrywał przed nikim swej sympatii do Spencera.

Kiedy tydzień dobiegł końca, Spencer był wyraźnie niezadowolony. Początkowo planował, że wyjedzie dzień wcześniej, ale teraz nie miał ochoty nigdzie się stąd ruszać. Nie chciało mu się nawet wracać do Nowego Jorku i kancelarii.

– Czemu nie poprosisz ich o jeszcze jeden tydzień urlopu? – spytała Elizabeth. Leżeli na pokładzie łodzi, pławiąc się w ciepłych promieniach słońca. Ale Spencer tylko się roześmiał. Mimo całej swej inteligencji zdawała się myśleć, że wszyscy zajmująco najmniej taką pozycję, jak jej ojciec.

– Nie sądzę, by im się to spodobało.

– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – powiedziała cicho i spojrzała na niego smutno. – Bez ciebie będę bardzo samotna.

– Otoczona rodziną i chmarą znajomych? Nie pleć głupstw, Liz. – Ale musiał przyznać, że jemu też będzie jej brakowało. Zrezygnował nawet z zamiaru odwiedzenia Websterów w Dolinie Alexander. Po prostu miał za mało czasu. Poza tym tak dobrze się czuł w towarzystwie Barclayów, że zaczął się zastanawiać, czy się jednak nie zakochał w Elizabeth. Nocami zakradali się do swoich pokoi i nagle myśl, że czeka go miesiąc bez niej, wprawiła go w przygnębienie. – Kiedy wracasz do Nowego Jorku?

– Po Święcie Pracy (Święto Pracy obchodzone jest w USA w pierwszy poniedziałek września – przyp. tłum.). Ale zaraz będę musiała jechać na tę cholerną uczelnię. – Przewróciła się na brzuch i spojrzała na niego żałośnie.

– Zabrzmiało to tak, jakbyś szła do więzienia. – Roześmiał się cicho, a ona musnęła palcami jego wargi.

– Naprawdę? Bez ciebie czasem czuję się tam jak w więzieniu. – Nagle zapragnął, by zamieszkała w Nowym Jorku. Uświadomił sobie, że chce z nią być. Spojrzał na Elizabeth dziwnie, zastanawiając się, czyżby w końcu niebo przeszyła błyskawica. Siedział nasłuchując, czy za chwilę rozlegnie się również grzmot. – O czym myślisz? – Zmrużyła oczy, wpatrując się w Spencera niespokojnie. Działo się z nim coś nieuchwytnego.

– Myślałem, jak bardzo będzie mi ciebie brakowało – oświadczył porażony pięknem tego miejsca. Nigdy nie widział wspanialszej krainy: porośnięta wysokimi sosnami, pełna rozległych jezior, otaczały ją góry widoczne na horyzoncie. Wszystko tu było takie łatwe, takie zdrowe, naturalne i beztroskie. Kochał takie miejsca. Chciał, by ten tydzień trwał wiecznie. Spojrzała na niego czule. Spodobał jej się wyraz jego oczu i to, co powiedział.

– Ja też będę za tobą tęskniła, Spence. – Uśmiechnął się, słysząc to głupie zdrobnienie, choć nie głupsze od "Liz", które absolutnie do niej nie pasowało.

Nagle bez słowa wziął ją w ramiona, pocałował i powiedział to, na co czekała od ich pierwszego spotkania.

– Zdaje się, że się w tobie zakochałem.

Uśmiechnęła się uszczęśliwiona.

– Uświadomienie sobie tego zajęło ci strasznie dużo czasu.

Wybuchnął śmiechem.

– Dobre sobie. Kiedy w końcu zdałem sobie sprawę z tego, że cię kocham, ty oświadczasz z niezadowoleniem, że powinienem był wcześniej dojść do takiego wniosku.

– Zaczęłam się już bać, że zostanę starą panną.

– Gdybym miał dwadzieścia jeden lat, niezbyt przejmowałbym się taką perspektywą. – Nagle w pełni dotarło do niego znaczenie tych słów. Wiedział, że nie wolno mu zwodzić Elizabeth w nieskończoność. Znali się wystarczająco długo, poczuł się związany z nią mocniej niż kiedykolwiek. Była wspaniałą dziewczyną i chyba miała rację mówiąc, że wspólnie mogą wiele osiągnąć. – Elizabeth, czy zostaniesz moją żoną?

– Czy to oficjalne oświadczyny? – Sprawiała wrażenie wzruszonej. Przyklęknął na jedno kolano i uśmiechnął się do niej.

– Teraz tak. No więc jak?

– No pewnie! – Wydała okrzyk radości i rzuciła mu się na szyję, o mały włos nie przewracając łodzi.

– Zaczekaj! Na litość boską, jeszcze nas utopisz! To nie jest pomyślane jako historia o tragicznym finale.

– I nie będzie, mój najdroższy. Obiecuję. Szykuje się bardzo szczęśliwe zakończenie. – Spencer również nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.

Znów ją pocałował. W końcu uruchomili silnik, by wrócić i powiedzieć o wszystkim jej rodzicom. Ale kiedy przybili do brzegu, poczuł się trochę głupio. Niełatwo dzielić swoje najbardziej intymne uczucia z obcymi w gruncie rzeczy ludźmi.

Ojca zastali w salonie. Telefonował do Waszyngtonu. Po chwili odłożył słuchawkę i odwrócił się do nich. Spencer zorientował się po wyrazie jego twarzy, że czegoś się domyśla. Elizabeth była radosna jak skowronek.

– O co chodzi, Elizabeth? – Uśmiechnął się do nich.

Nie dała dojść swemu narzeczonemu do słowa. Sama chciała o wszystkim powiedzieć ojcu.

– Spencer właśnie poprosił mnie o rękę. – Odwróciła się rozpromieniona w stronę swego przyszłego męża, jakby czekając, aby potwierdził jej słowa.

– Powinienem był zrobić to znacznie wcześniej. Czy udzieli nam pan swego błogosławieństwa?

Harrison Barclay wstał i uścisnął dłoń Spencerowi. Spoglądał życzliwie na nich oboje, a szczególnie na swą córkę.

– Macie je już od dawna. Życzę wam dużo szczęścia. – Uściskał Elizabeth, a potem przybrał poważną minę. – Kiedy zamierzacie się pobrać?

– Jeszcze się nie zastanawialiśmy. Musimy wszystko omówić.

– Gdyby to zależało ode mnie, wolałbym, żeby Elizabeth najpierw ukończyła studia. Ale domyślam się, że nie mogę wymagać od was aż tyle. Co byście powiedzieli, gdyby ślub odbył się za rok? Moglibyście się pobrać na przykład w czerwcu. Elizabeth przeniosłaby się na ostatni rok na Columbię, jeśli oczywiście zamierzacie zostać w Nowym Jorku.

– Tak, zamieszkamy chyba w Nowym Jorku. Wydaje mi się, że czerwiec to idealny termin. – Spencer był zadowolony, Elizabeth – trochę rozczarowana.

– Dlaczego muszę wracać do szkoły? – jęknęła niemal jak dziecko, ale ojciec odpowiedział stanowczym tonem:

– Bo jesteś zbyt mądra, by rzucać studia, a Vassar to wspaniała uczelnia. Zresztą spędzisz tam tylko dziesięć miesięcy. Jesienią wydamy przyjęcie i oficjalnie ogłosimy wasze zaręczyny. Potem będziesz miała masę roboty, planując razem z matką wesele. – W tym momencie, jakby na tajny sygnał, do pokoju weszła pani Barclay. – Priscillo, mamy dla ciebie wspaniałą nowinę. – Spojrzał na córkę, a potem na Spencera. – Nasze dzieci właśnie się zaręczyły.

– Och, córeczko… – Priscilla Barclay objęła Elizabeth, a następnie pocałowała swego przyszłego zięcia. Czuł się, jakby porwała go fala i uniosła na pełne morze. W ciągu kilku minut zaręczył się, a w czerwcu miał się ożenić. Ale przecież sam tego chciał.

Pogrążyli się w ożywionej rozmowie, a podczas lunchu ogłosili nowinę pozostałym członkom rodziny. Ian był zachwycony, a Sarah nie posiadała się wprost z radości. Spencer zadzwonił do swych rodziców. Ustalono, że przyjęcie zaręczynowe odbędzie się w San Francisco, tuż po Święcie Dziękczynienia. Spencer zapewnił Barclayów, że poprosi swych rodziców, by przylecieli na tę uroczystość. Elizabeth zażądała, by wzięli ślub w Grace Cathedral. Była wciąż trochę nadąsana. Po co czekać jeszcze rok. Rozchmurzyła się nieco dopiero, gdy Spencer przypomniał jej, że co tydzień może przecież przyjeżdżać do Nowego Jorku. Był to dla niego niezwykle wyczerpujący dzień. Kiedy tego wieczoru położył się do łóżka i czekał na przyjście Elizabeth, poczuł się przytłoczony emocjami. Ledwo zebrał w sobie dosyć sił, by się z nią pokochać. Niemal usnął w jej ramionach, z trudem powstrzymywał się, by nie zapaść w kamienny sen, a musiał przypomnieć Elizabeth, żeby wróciła do siebie. Kiedy się ocknął, było rano.

Elizabeth pojechała z nim do miasta i odprowadziła go na lotnisko. Powiedziała, że musi sobie kupić trochę rzeczy i chce zatrzymać się w mieście na kilka dni. Nadal znajdował się w stanie dziwnego oszołomienia. Pocałował Elizabeth na pożegnanie i wsiadł do samolotu. Obserwował San Francisco, kurczące się w dole. Dopiero wtedy w pełni zdał sobie sprawę z tego, co zaszło. Elizabeth Barclay zostanie jego żoną.

Загрузка...