Spencer dużo myślał o Crystal, ale postanowił wywiązać się ze zobowiązań wobec Elizabeth. Na święta Bożego Narodzenia wyjechał razem z nią do Palm Beach. Powoli zaczął odzyskiwać równowagę ducha. Bez przerwy myślał o tym, by napisać do Crystal, ale jakoś nigdy się już na to nie zdobył. Wiedział, że Crystal chce, by ją zostawił w spokoju, i gnębiło go ogromne poczucie winy. A Elizabeth nie wracała do tej sprawy, traktując ją jak swego rodzaju faux pas, które wspaniałomyślnie mu wybaczyła.
Mimo wszystko przyjemnie spędzili święta, wrócili z Florydy wypoczęci i opaleni. Do ślubu pozostało tylko sześć miesięcy.
Elizabeth zabierała go na przyjęcia, wydawane w Nowym Jorku, albo razem wyjeżdżali do Waszyngtonu w odwiedziny do jej rodziców. Tamtej wiosny nie miał zbyt wiele okazji, by o czymkolwiek myśleć, ale często prześladowały go wspomnienia Crystal. Starał się z całych sił o niej zapomnieć. Nie było sensu doprowadzać się do szaleństwa marzeniami. To, co robię, jest słuszne, powtarzał sobie niemal codziennie.
Na początku maja pani Barclay pojechała do San Francisco, by przypilnować ostatnich przygotowań. Ślub miał się odbyć w Grace Cathedral, tak jak tego pragnęła Elizabeth, a przyjęcie planowano wydać w hotelu "St Francis". Wprawdzie chciała, by wesele urządzono w domu, ale z drugiej strony zaprosiła ponad siedemset osób, więc pozostawał tylko hotel. Spencer nieraz czytał o takich ślubach, ale jeszcze nigdy w podobnym nie uczestniczył. W czerwcu, zaraz po zakończeniu roku akademickiego, poleciał z Elizabeth do San Francisco. Miała za sobą trzy lata studiów, jesienią przenosiła się na uniwersytet Columbia, by uzyskać dyplom. Był to jedyny warunek, jaki postawił jej ojciec, zanim zgodził się na ich ślub. Chciał, aby Elizabeth ukończyła studia, i bardzo żałował, że nie zostanie absolwentką Vassar. Ale Elizabeth pragnęła tylko jednego: zamieszkać z mężem. W samolocie dopisywały im humory. Spencer wiedział, że kiedy znajdą się w Kalifornii, czeka go przyjęcie za przyjęciem. Do ślubu pozostał jeszcze tydzień. Miał się odbyć siedemnastego czerwca, na miodowy miesiąc wybierali się na Hawaje. Elizabeth ledwo się mogła doczekać tej chwili, ale w ubiegłym tygodniu oświadczyła nonszalancko. że do dnia ślubu Spencer ma zakaz wstępu do jej sypialni. Podczas lotu bezlitośnie pokpiwał sobie z niej, mówiąc, że w tej sytuacji nie może dłużej ponosić odpowiedzialności za swoje czyny. Ich nocne spotkania były teraz coraz rzadsze, bowiem ojciec Elizabeth wynajął dla Spencera i dla wszystkich drużbów spoza miasta pokoje w "Bohemian Club". Wśród zaproszonych gości znalazł się kolega z biura George. Spencer wciąż pamiętał, jak George przekonywał go, że czyni słusznie, i w końcu sam w to uwierzył. Póki nie znalazł się w San Francisco.
Nagle myśli o Crystal zaczęły go prześladować dzień i noc. Był tak blisko niej i rozpaczliwie pragnął ją zobaczyć. Pił teraz znacznie więcej niż zwykle, i tym razem postąpił zgodnie z rozsądkiem – jakoś udało mu się oprzeć pokusie. Zresztą byłoby to wobec niej niesłychanym okrucieństwem. Duszą i sercem oddał się przygotowaniom do ślubu. Codziennie uczestniczył w wystawnych przyjęciach, wydawanych na ich cześć. Zorganizowano przyjęcie w Atherton, Woodside, kilka w samym San Francisco, a w przeddzień ślubu Barclayowie urządzili wystawną kolację dla weselnych gości w "Pacific Union Club". Poprzedniego dnia Spencer miał swój kawalerski wieczór, jego organizacją zajął się Ian. Było kilka striptizerek i morze szampana. Spencer zwalczył w sobie chęć, by w drodze powrotnej do domu wstąpić do klubu "U Harry'ego" i powiedzieć Crystal, że wciąż ją kocha. Próbował to nieskładnie wyjaśnić Ianowi, zanim zorientował się, że nie musi mu się z niczego tłumaczyć.
– Dobra, synu – roześmiał się Ian. – Zawsze pijemy szampana w kryształowych kieliszkach. – Położyli go do łóżka w jego pokoju.
Nazajutrz, podczas próbnego przyjęcia, Spencer był bardzo przygaszony. Zresztą nie on jeden. Natomiast Elizabeth, w sukni wieczorowej z różowego atłasu, wprost promieniała. Nigdy nie wyglądała śliczniej niż w ciągu tych ostatnich dni. Matka kupiła jej w Waszyngtonie i Nowym Jorku kilka wytwornych kreacji. Elizabeth miała teraz nieco dłuższe włosy, upinała je w węzeł z tyłu głowy, chcąc pokazać wszystkim brylantowe kolczyki, otrzymane w prezencie ślubnym od rodziców. Spencer dostał od Barclayów zegarek Patek Philippe'a i platynową papierośnicę, wysadzaną szafirami i brylantami. On zaś podarował im złotą szkatułkę, z wygrawerowaną linijką wiersza, do którego sędzia Barclay przywiązywał duże znaczenie. Elizabeth dał naszyjnik z rubinóW i kolczyki. Wiedział, że będzie spłacał ten prezent kilka lat. Ale Elizabeth bardzo podobały się rubiny, a lubiła wszystko, co najlepsze. Uśmiechając się do niej tamtego wieczoru w "Pacific Union Club" wiedział, że zasługiwała na to.
Ślub odbył się następnego dnia w południe. Drużbowie opuścili "Bohemian Club" w kilku limuzynach. Panna młoda przyjechała do kościoła rolls-royce`em z 1937 roku. Należał do nieżyjącego już dziadka Elizabeth. Barclayowie używali tego wozu tylko podczas oficjalnych uroczystości państwowych. Elizabeth promieniała szczęściem, kiedy dwie pokojówki i lokaj pomagali jej wsiąść do auta, układając ostrożnie w środku ponad czterometrowej długości welon. Ojciec przyglądał się jej w niemym zachwycie. Na głowie miała stroik z koronki, wyszywanej małymi perełkami, oraz małą tiarę. Cieniutki woal spowijał ją niczym mgiełka, a suknia z koronki podkreślała szczupłość sylwetki. Była to niewiarygodna suknia, niewiarygodny dzień, niezapomniana chwila. Kiedy szofer wiózł ich do Grace Catherdal, dzieci na ulicach pokazywały sobie palcami pannę młodą. Wyglądała prześlicznie, ojciec z trudem powstrzymywał łzy, kiedy kroczyli uroczyście wzdłuż głównej nawy przy dźwiękach marsza z "Lohengrina". Głosy dzieci, śpiewających razem z chórem, przypominały śpiew aniołków. Spencer obserwował zbliżającą się Elizabeth i czuł, jak mu wali serce. Długo czekali na tę chwilę. Wreszcie nadeszła. Klamka zapadła. Kiedy Elizabeth uśmiechnęła się do niego zza welonu, wiedział, że postąpił słusznie. Wyglądała prześlicznie. A za chwilę zostanie jego żoną. Na zawsze.
Po ceremonii przeszli główną nawą do wyjścia, za nimi kroczyli drużbowie i druhny. Uśmiechali się do przyjaciół, a kolejka osób, pragnących im pogratulować, zdawała się nie mieć końca. Opuścili kościół o pierwszej, do hotelu "St Francis" dotarli o wpół do drugiej. Czekali już tam na nich dziennikarze. Był to najgłośniejszy ślub w San Francisco od lat. Na ulicach tłumy ludzi obserwowały kawalkadę pojazdów. Od razu można się było zorientować, że panna młoda jest z jakiejś bardzo wpływowej rodziny. Całe popołudnie tańczyli, jedli i pili. Spencerowi kilka razy przemknęło przez myśl, że przypomina to wszystko jakiś zjazd polityczny. Przybyli goście z Waszyngtonu i Nowego Jorku. Obecnych było kilku sędziów Sądu Najwyższego i wszyscy najbardziej wpływowi Demokraci z Kalifornii. Państwo młodzi otrzymali depeszę od samego prezydenta Trumana.
W końcu o szóstej Elizabeth poszła na górę, by się przebrać. Zdjęła suknię, której już nigdy więcej miała nie włożyć. Przez chwilę patrzyła na nią w zadumie, wspominając nie kończące się godziny przymiarek, dopracowywanie najdrobniejszych szczegółów. Teraz odwiesi ją do szafy. Będzie tam czekała na dzień ślubu jej własnych córek. Kiedy zeszła na dół, miała na sobie kostium z białego jedwabiu i stylowy kapelusz od Chanel. Gdy opuszczali gości, obsypano ich płatkami róż. Pojechali na lotnisko rolls-royce'em. Samolot na Hawaje odlatywał dopiero o ósmej, więc wstąpili do restauracji, by się czegoś napić. Elizabeth spojrzała na swego męża i uśmiechnęła się zwycięsko.
– A więc, mój drogi, stało się nareszcie. To był wspaniały ślub, kochanie.
Pochylił się i pocałował ją.
– Nigdy cię nie zapomnę w tej sukni.
– Przykro mi się zrobiło, gdy odwieszałam ją do szafy. Jakie to dziwne, była przedmiotem takiej troski i zaaferowania, a już nigdy więcej jej nie włożę.
Ogarnął ją refleksyjny nastrój. W samolocie usnęła, wsparłszy głowę na ramieniu Spencera, a on obserwował ją z uśmiechem, nie wątpiąc w swą miłość do żony. Lecieli na Hawaje, potem mieli dołączyć do jej rodziców, wypoczywających nad jeziorem Tahoe. Gdy sędzia Barclay wróci do Waszyngtonu, oni polecą do Nowego Jorku, by rozejrzeć się za mieszkaniem. Dopóki nie znajdą czegoś odpowiedniego, Elizabeth miała zamieszkać u Spencera. Marzyła o apartamencie przy Park Avenue. Nie było to na kieszeń Spencera, ale Elizabeth nalegała, by pozwolił jej dokładać się do czynszu. Kiedy skończyła dwadzieścia jeden lat, otrzymała od rodziców do dyspozycji pewien fundusz. Spencera krępowało jednak korzystanie z jej majątku. Nie omówili tego jeszcze ostatecznie, dlatego wydawało się, że najlepszym wyjściem będzie, jeśli Elizabeth na razie zamieszka u niego.
Lecąc do Honolulu był przekonany, że wszystko potoczy się gładko. Zatrzymali się w Halekulani w Waikiki. Dni upływały im jak chwilka. Wylegiwali się na plaży, kilka razy dziennie biegli do swego pokoju, by się pokochać. Ojciec Elizabeth zaaranżował przyjazd do "Outrigger Canoe Club", którego był członkiem wizytującym. Odwiedził przy okazji państwa młodych, mimo protestów żony. Uważała że należy ich zostawić samych, ale uparł się, by się z nimi zobaczyć. Niecierpliwie czekał na ich przyjazd nad jezioro Tahoe.
Dwudziestego trzeciego czerwca opaleni i szczęśliwi opuścili Hawaje. Sędzia Barclay zadbał, by na lotnisku czekał na nich samochód. Pojechali nad jezioro tego samego dnia, kiedy Pearl pokazała Crystal zamieszczone w prasie zdjęcia ze ślubu Spencera i Elizabeth. Już dawno chciała je pokazać Crystal. W artykule opisywano niezwykłą suknię panny młodej i ponad czterometrowej długości welon. Crystal ze ściśniętym sercem czytała szczegółowy opis ceremonii, a potem długą chwilę wpatrywała się w zdjęcie uśmiechniętego Spencera, trzymającego dłoń Elizabeth.
– Śliczna z nich para, prawda? – Pearl nie zapomniała, że ostatniej zimy byli gośćmi ich lokalu. Miała dobrą pamięć do twarzy i nazwisk, wciąż pamiętała wzmiankę o ich zaręczynach w Dniu Dziękczynienia.
Crystal nic nie powiedziała. Złożyła gazetę i oddała ją Pearl, starając się zapomnieć, że nadal kocha Spencera. Wcześnie wróciła do domu. Źle wyglądała, powiedziała Harry'emu, że strasznie ją boli głowa. Tego wieczoru mieli i tak dosyć artystów, zresztą wielu bywalców lokalu wyjechało. Klub "U Harry'ego" stał się bardzo popularny, w dużej mierze dzięki Crystal, która zdobywała sobie coraz większe uznanie jako piosenkarka.
Kiedy nocą leżała w łóżku, próbując zapomnieć zdjęcia oglądane w gazecie, Elizabeth i Spencer siedzieli nad jeziorem, pogrążeni w cichej rozmowie. Państwo Barclayowie udali się już na spoczynek, było dość późno, ale oni mieli sobie jeszcze tyle do powiedzenią. Rozmawiali na temat uwag jej ojca o McCarthym i jego "polowaniach na czarownice". Spencer nie zgadzał się ze swym teściem. Uważał, że wiele oskarżeń było bezpodstawnych. Elizabeth przekomarzała się teraz z nim, zarzucając mu, że jest marzycielem.
– To wstrętne, Elizabeth. Komisja do Badania Działalności Antyamerykańskiej oskarża niewinnych ludzi o to, że są komunistami. To hańba!
– Czemu jesteś taki pewien, że są niewinni? – Uśmiechnęła się. Całkowicie zgadzała się ze swym ojcem.
– Na litość boską, cały kraj nie może być czerwony. A poza tym, nie powinno to nikogo obchodzić.
– Jak możesz mówić coś podobnego w chwili, gdy na Dalekim Wschodzie jest tak niespokojnie? Komunizm stanowi dziś największe zagrożenie dla świata. Chcesz kolejnej wojny?
– Nie. Ale nie rozmawiamy o wojnie. Rozmawiamy o postawach w naszym kraju. Co się stało z wolnością wyboru? Jak do tego wszystkiego ma się konstytucja? – Nie znosił dyskutować z Elizabeth o polityce. Wolał się z nią kochać, trzymać ją za rękę albo po prostu siedzieć w blasku księżyca. – Poza tym tak się akurat składa, że nie zgadzam się z twoim ojcem. – Rozprawiali o tym wiele godzin. Po długim locie z Hawajów i jeździe nad jezioro był wykończony. – Chodźmy do łóżka.
– Dobrze, ale i tak się z tobą nie zgadzam. – Roześmiała się beztrosko.
– Trudno, ale przynajmniej zaczniesz myśleć o czymś innym niż polityka. – Uśmiechnęła się i poszła za nim do domu. Był zbyt zmęczony, by się z nią kochać tej nocy. Przyjazd do San Francisco zawsze wywoływał w nim jakiś dziwny niepokój. Sam pobyt w tym mieście przypominał mu o Crystal.
Ale kiedy nazajutrz jeździli na nartach wodnych na jeziorze, a potem jedli kolację z przyjaciółmi Barclayów, nie dręczyły go już wspomnienia o Crystal. A następnego dnia wszystkich zaszokowały doniesienia z Korei. Rząd nazwał podjęte działania "akcją policyjną", ale Spencerowi bardziej przypominało to wojnę. Natychmiast zaczęto powoływać do wojska młodych mężczyzn, zmobilizowano rezerwistów. Nagle uświadomił sobie, co to dla niego oznacza. Kiedy powiedział o wszystkim swojej żonie, spojrzała na niego przerażona.
– Co takiego? – Widać było, że z trudem powstrzymuje łzy.
– Pomyślałem, że i tak nie zrobi to żadnej różnicy, a chciałem utrzymać swój stopień. – Był oficerem rezerwy, a właśnie zaczęto ich mobilizować. W każdej chwili mógł się znaleźć w drodze do Korei.
– Czy możesz teraz wystąpić z wojska?
– Już na to za późno.
Nawet nie wiedział, jak późno. Na jego biurku w kancelarii czekał telegram, wzywający go do stawienia się w armii. Tego popołudnia zadzwonił do niego George Montgomery. Spencer obwieścił nowinę Elizabeth. Nie odczuwał lęku. To dziwne, ale chciał wrócić do wojska, choć jednocześnie ogromnie zrobiło mu się żal Elizabeth. Są małżeństwem zaledwie dwa tygodnie, a już musi jechać do Korei. Kazano mu się za dwa dni zameldować w Fort Ord w Monterey. Elizabeth była przerażona, sędzia Barclay przyjął wiadomość z powagą, na jaką zasługiwała.
– Synu, chcesz, bym spróbował cię reklamować?
– Nie, dziękuję. Służyłem już kiedyś na Pacyfiku. Nie uważam za słuszne uchylanie się od obywatelskiego obowiązku. – Bardzo poważnie traktował te sprawy, ale Elizabeth tej nocy walczyła z nim jak lwica. Dopiero co się pobrali i nie chciała go stracić. Lecz Spencer okazał się nieugięty. – Najdroższa, jestem pewien, że wkrótce się to skończy. To nie wojna, tylko "akcja policyjna".
– Cóż za różnica! – Zaczęła płakać. – Czemu nie chcesz, by tata jakoś to załatwił? – Była na niego wściekła, błagała ojca, żeby jej pomógł, ale powiedział, że nie zrobi nic, dopóki Spencer sam się o to do niego nie zwróci.
Mówiąc prawdę, podziwiał swego zięcia. Żal mu było tylko córki. Ledwo zdążyła zdjąć suknię ślubną, a jej mąż już wyjeżdżał na wojnę. Wydawało mu się to cholernie niesprawiedliwe. Ale pomyślał, że skoro Spencera i tak nie będzie w kraju, może uda mu się namówić Elizabeth, by wróciła na Vassar. Został jej tylko jeden rok. Poza tym to dobre zajęcie na czas nieobecności Spencera. Następnego dnia osobiście zadzwonił na uczelnię i kiedy powiedział Elizabeth, że wszystko załatwił, wpadła w jeszcze większą furię. Płakała w swym pokoju nad niesprawiedliwością losu. W ciągu kilku dni wszystko, na co tak długo czekała, wymknęło jej się z rąk. Poślubiła Spencera, a teraz on jechał do Korei, a ona wracała na uczelnię, jakby nic się nie zmieniło, jakby nigdy nie było żadnego ślubu. Ojciec nie pozwolił jej nawet zamieszkać w Nowym Jorku w mieszkaniu Spencera.
– Spencerze, nie chcę, żebyś wyjeżdżał.
– Najdroższa muszę. – Kiedy kochali się tej nocy, Spencer zapragnął, by nie była zawsze taka ostrożna. Chciałby, żeby zaszła w ciążę. Miałaby o czym myśleć, czym się zająć, a on zyskałby dodatkowy powód, by spieszyć z powrotem do domu. Ale zawsze używała kapturka, a w krytycznych dniach miesiąca jego też zmuszała do stosowania środków ostrożności. Nigdy nie ryzykowała, ale nie chciał się teraz z nią spierać na ten temat. Mieli inne sprawy na głowie. Musiał się zgłosić do Fort Ord, a ona za kilka dni wracała razem z rodzicami do Waszyngtonu.
– Czy mogę przynajmniej pojechać z tobą do Monterey?
– Nie ma sensu. Nawet nie pozwolą mi się z tobą widywać. Wracaj z rodzicami i odpręż się trochę przed początkiem roku akademickiego. Ani się obejrzysz, jak będę w domu. Podczas weekendów możesz zawsze jechać do Nowego Jorku i zatrzymać się w moim mieszkaniu. – Wydawało jej się to jakimś koszmarem. Spencerowi z jednej strony strasznie było jej żal, ale szczerze mówiąc chętnie szedł do wojska. Odpowiadała mu panująca tam atmosfera, a ostatni rok w biurze na Wall Street okazał się strasznie nudny. Nie przyznałby się nikomu, a już na pewno Elizabeth, ale myśl wyjazdu do Korei podniecała go.
Pojechała z nim do Monterey i po długim łzawym pożegnaniu wróciła nad jezioro do rodziców. Dwa dni później odleciała z nimi do Waszyngtonu. W tym czasie Spencer był już całkowicie pochłonięty ćwiczeniami wojskowymi. Nie miał nawet czasu, by zadzwonić do Elizabeth przed jej wyjazdem. Siedziała w samolocie między swymi rodzicami i zalewała się gorzkimi łzami. Matka współczująco poklepywała ją po dłoni i ciągle wręczała jej nowe chusteczki, ojciec większość lotu przespał. Był zmęczony, a po powrocie czekało go dużo pracy. Dla wszystkich zapowiadało się bardzo pracowite lato. Elizabeth miała nadzieję, że wojna w Korei nie potrwa długo. Chciała jak najszybciej rozpocząć nowe życie ze swym mężem.