Rozdział trzydziesty

Spencer wrócił do hotelu i jeszcze tego samego popołudnia wyjechał. Nie tak wyobrażał sobie ten weekend. Nadal trudno mu było uwierzyć, że Crystal żyje z innym mężczyzną Choć prawdę powiedziawszy, przecież on też wciąż mieszkał z Elizabeth. I zdawał sobie sprawę, że częściowo ponosi winę za to, iż Crystal straciła nadzieję i związała się z Erniem. Pragnął, by Crystal jak najszybciej zerwała z Salvatore. Niepokoił się również kontraktem, który podpisała ze swym menedżerem. Podejrzewał, że Ernie dużo przed Crystal ukrywa.

Jeszcze tego samego wieczoru poleciał do San Francisco, tam wypożyczył samochód i nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, ruszył na północ. Głowę zaprzątały mu myśli o Crystal. Łączyło ich to samo uczucie co dawniej, tyle że teraz okrzepło.

O dziesiątej dotarł do Napa. Pomyślał, czy nie zatrzymać się w jakimś motelu, ale postanowił jechać dalej. Dopiero wtedy uświadomił sobie, co go właściwie tu przywiodło. Składał daninę przeszłości i krainie, w której spotkał kiedyś Crystal. O jedenastej zatrzymał się przed bramą do ranczo. Była zamknięta, nie widział stąd domu, ukrytego za drzewami. Spencera intrygowało, czy nadal w ogrodzie jest tamta huśtawka. Nie był tu sześć lat. A od ich pierwszego spotkania upłynęło już siedem lat.

Wstąpił do motelu i próbował odszukać w książce telefonicznej Websterów, ale nie byli wymienieni, a nie pamiętał już ich adresu. Zresztą nie przyjechał, by się zobaczyć z nimi. Przyjechał tu dla Crystal, takiej, jaką była kiedyś. Przed Hollywood, przed wojną, przed Elizabeth, przed tym mężczyzną, z którym teraz żyła, przed tym wszystkim… kiedy ujrzał ją po raz pierwszy w białej sukience na ślubie jej siostry. Wtedy, na początku, wszystko było takie proste.

Długo siedział w samochodzie, nim ponownie uruchomił silnik. Nadszedł czas, by się zastanowić nad własnym życiem. Dał im obojgu miesiąc. Teraz ten termin nie wydawał mu się zbyt odległy. Zatrzymał się gdzieś i zjadł kolację. Dojazd z tego nieznanego miasta nad jezioro Tahoe zajął mu sześć godzin. Akurat kiedy przejeżdżał przez przełęcz Donner, wzeszło słońce. Jego myśli zaprzątała wyłącznie dziewczyna, którą zostawił w studiu MGM, kobieta, którą kochał i zamierzał pojąć za żonę.

Zaparkował samochód, wszedł do domu i na paluszkach udał się na górę, do sypialni, którą dzielił z Elizabeth. Kiedy się rozbierał, poruszyła się na łóżku i spojrzała na niego zaspanymi oczami.

– Wróciłeś? – spytała sennym głosem.

Skinął głową, bojąc się cokolwiek powiedzieć. Był zbyt zmęczony na jakiekolwiek rozmowy. I obiecał sobie, że nic jej nie powie, póki nie wyjadą znad jeziora Tahoe.

– Śpij dalej – rzucił jedynie. Elizabeth usiadła i przyjrzała mu się uważnie.

– Myślałam, że wrócisz dopiero w niedzielę wieczorem.

– Udało mi się załatwić sprawę szybciej. – Za szybko, a zarazem niewystarczająco szybko. Zamierzał spędzić cały weekend z Crystal.

– Gdzie byłeś? – Elizabeth obserwowała go, jak się rozbierał. Unikając jej wzroku, wsunął się pod koc.

– Mówiłem ci. W Los Angeles. Miałem tam coś do załatwienia.

– I załatwiłeś? – spytała chłodno. Zupełnie się rozbudziła.

– Mniej więcej. Nie udało mi się spotkać ze wszystkimi, z którymi chciałem się zobaczyć, dlatego wróciłem wcześniej.

Skinęła bez przekonania głową. Od kilku dni wyczuwała w nim coś dziwnego, właściwie od chwili jego powrotu do kraju. Zastanawiała się, co to takiego może być.

– Chcesz o tym porozmawiać?

– Niespecjalnie. Całą noc jechałem. – Zamknął oczy, łudząc się nadzieją, że Elizabeth da mu spokój, ale się omylił.

– Czemu nie zostałeś na noc w San Francisco?

– Chciałem jak najszybciej wrócić tutaj.

– Bardzo ładnie z twojej strony. – Zastanawiał się, czy powiedziała to z sarkazmem. Ale za nic by jej o to nie spytał. – Polepszyło ci się trochę samopoczucie? – Rozmawiała z nim, jakby był środek dnia. Spencer jęknął i spojrzał na Elizabeth, siedzącą na łóżku.

– Na litość boską, Elizabeth, czy nie moglibyśmy o tym porozmawiać rano?

– Właśnie jest rano. – Słońce już wzeszło i ptaki rozpoczęły swoje trele.

– Tak, lepiej się czuję.

– Chciałbyś o tym porozmawiać? – Wyraźnie czegoś szukała i jeśli się uprze, miała wszelkie szanse znaleźć.

– Nieszczególnie. Właściwie nie ma o czym mówić. – Jeszcze nie teraz. Nie w tej chwili, kiedy w sąsiednich pokojach są ich rodzice. Przez dwa tygodnie nie udało im się spędzić ani chwili sam na sam. A chciał, żeby byli sami, kiedy powie jej, że pragnie rozwodu.

– Nie zgadzam się z tobą. Wiesz, że nie jestem głupia.

Nagle Spencer zaniepokoił się, czy Elizabeth przypadkiem nie domyśla się czegoś. Usiadł na łóżku. W żaden sposób nie mogła się dowiedzieć o nim i Crystal, chyba że go kazała śledzić.

– Wiem, że trudno ci dojść do siebie. Kilka dni temu rozmawiałam o tym z twoim ojcem. Zdaję sobie sprawę z tego, że powroty z wojny nie są łatwe. Mnie też nie jest lekko.

Zrobiło mu się żal Elizabeth. Zastanawiał się, co jej powiedział ojciec. Żałował, że wtajemniczył go w swoje sprawy.

– Przez wszystkie te lata byłaś wspaniałym kompanem. – Sięgnął po papierosa. Ubolewał, że nie może jej powiedzieć nic więcej, na przykład że wciąż ją kocha. Jeśli w ogóle kiedykolwiek ją kochał. Nawet teraz tego nie wiedział. Uczucie do Crystal usunęło wszystko w cień. Zresztą jego stosunki z Elizabeth zawsze były dość specyficzne.

– Znów się do siebie przyzwyczaimy – powiedziała cicho, patrząc na niego łagodnie. Sprawiła tym, że poczuł się, jakby ją zdradził. I rzeczywiście zdradził ją, ale już dawno, dawno temu. Teraz nie miał wątpliwości, że nigdy nie powinni się pobierać.

– Jesteś pewna, że tego chcesz? – Ich rozmowa zmierzała w nieodpowiednim kierunku, ale Elizabeth wyraźnie ciągnęła go za język i jeszcze chwila, a będzie jej musiał powiedzieć to, z czym chciał zaczekać, póki stąd nie wyjadą.

– Tak. Właśnie dlatego tyle na ciebie czekałam. Uważałam, że jesteś tego wart. – Uśmiechnęła się. Tymi słowami jeszcze wzmogła w nim poczucie winy. Ojciec miał rację. Był jej coś dłużny. Ale nie całe swoje życie. To za wiele. Zbyt wysoka cena za te lata, podczas których czekała na niego.

– Jesteś wyjątkową kobietą, Elizabeth. – Wyjątkową i zanadto wymagającą, jak na jego gust. Miała swoje własne poglądy, własny sposób postępowania, własny dom, żyła w otoczeniu swych bliskich, z którymi musiał wiecznie rywalizować. Nie było tu miejsca dla niego, przynajmniej takie odnosił wrażenie. Z Crystal mógł zbudować nowe życie. Gotów był dla niej zrobić wszystko. Chciał razem z nią cieszyć się początkiem jej kariery, rozpocząć wszystko od nowa, mieć z nią dzieci. Słowem robić to, co uważał za najważniejsze.

– Nie wiem, co ci powiedzieć. – Odwrócił się w jej stronę i wszystko wyczytała z jego twarzy. – Wydaje mi się, że nie jestem w stanie dłużej ciągnąć naszego związku. Myślę, że nigdy nie powinniśmy się pobierać.

– Nie sądzisz, że dość późno doszedłeś do tego wniosku? – Była dotknięta i zła, ale ani trochę zaskoczona. Spodziewała się czegoś podobnego. Jeszcze przed rozmową z jego ojcem wiedziała, na co się zanosi. Sędzia Hill powiedział, że Spencer czuje się trochę "wytrącony z równowagi" i że Elizabeth musi okazać wiele cierpliwości. Według niej wykazała już wystarczająco dużo wytrwałości podczas tej wojny.

– Nie było mnie trzy lata. Przedtem spędziliśmy razem zaledwie dwa tygodnie. Zmieniliśmy się obydwoje. Mamy inne poglądy na życie. Uważasz, że najważniejsza jest twoja praca. Kiedy wyjeżdżałem do Korei, mało się znaliśmy, a podczas ostatnich trzech lat staliśmy się sobie zupełnie obcy.

– Nic na to nie poradzę. Ale po trzech latach czekania na ciebie nie zamierzam się poddać i powiedzieć, że z nami koniec. – Patrzyła na niego lodowato. Serce w nim zamarło.

– Dlaczego? Dlaczego nie? Dlaczego mamy to ciągnąć? Tylko się nawzajem unieszczęśliwimy. – Próbował przemówić Elizabeth do rozsądku, ale po jej minie zorientował się, że nie przyjmuje do wiadomości żadnych argumentów.

– Niekoniecznie. Mamy sobie dużo nawzajem do zaoferowania. Zresztą zawsze tak uważałam.

– To kwestia sporna, od samego początku. Powiedziałem ci o tym zaraz po naszych zaręczynach.

– A ja wszystko zignorowałam. Perspektywy zawodowe, inteligencja, ciekawe życie są podstawami, na których buduje się najlepsze związki, a nam nie brakuje żadnej z tych zalet.

– Nie zgadzam się z tobą. A gdzie miłość, czułość, lojalność, dzieci? – A jak wyglądała lojalność między nim a Crystal? Obydwoje żyli z innymi partnerami. Starał się o tym nie myśleć, rozmawiając z Elizabeth. Między nim a Crystal i tak istniało znacznie więcej, niż Elizabeth potrafiłaby sobie wyobrazić.

– Czytasz za dużo powieści. Zawsze byłeś oderwany od rzeczywistości, Spencerze. Pewnie, że te rzeczy też są ważne, ale to tylko dekoracja, a nie baza. – Nie powiedziała mu nic nowego. Po prostu zbyt się różnili. Mieli inne oczekiwania. On pragnął miłości, ona – wielkiego sukcesu zawodowego.

– Co ty właściwie do mnie czujesz? – zwrócił się do niej niespodziewanie z miną pełną cierpienia. – Tak naprawdę? Co czujesz, kiedy w nocy leżę obok ciebie? Namiętność, miłość, pożądanie, przyjaźń? Czy też samotność, tak jak ja? – Od powrotu Spencera kochali się tylko raz i wyszło im to fatalnie.

– Żal mi ciebie – powiedziała chłodno, patrząc mu prosto w oczy. – Myślę, że szukasz czegoś, co nie istnieje. Zawsze taki byłeś.

Ciekawe jak zareagowałaby, gdyby oświadczył, że to znalazł? – pomyślał. Ale wcale nie zamierzał jej o niczym mówić. Chciał się rozstać z Elizabeth, lecz nie widział potrzeby, by niepotrzebnie ją ranić. Pragnął jedynie odzyskać wolność. Zrozumiał, że nie chciała się na to zgodzić.

– Jesteś marzycielem… Ale sądzę, że nadeszła pora, byś zaczął żyć w realnym świecie, który cię otacza, Spencerze. Świecie pełnym ważnych ludzi, robiących kariery. Wszyscy oni czynią coś użytecznego, zamiast siedzieć w domach ze swymi żonami i trzymać je za ręce oraz rozpływać się nad swymi dziećmi.

– Żal mi ich i ciebie również, jeśli widzisz to w taki sposób.

– Musisz się wziąć w garść, znaleźć sobie pracę w Waszyngtonie, zacząć zawierać nowe znajomości, spotykać się z ludźmi, którzy się liczą…

– W rodzaju tych, których zna twój ojciec? – przerwał jej. Oczy płonęły mu gniewem. Miał ich wszystkich po dziurki w nosie, a także ciągłego zabiegania o zdobycie jeszcze większych "wpływów". To, co oni uważali za ważne, dla niego nie było warte funta kłaków. Szczególnie teraz, po trzech latach pobytu w Korei.

– Owszem, właśnie takich ludzi. Co ci się w nich nie podoba?

– Nic. Po prostu ich nie lubię.

– Powinieneś się cieszyć, że w ogóle chcą z tobą rozmawiać. – Rozzłościł ją. Miała dosyć jego cierpiętniczej miny na każdym przyjęciu, na którym byli. – Masz szczęście, że wyszłam za ciebie. I że jestem zbyt mądra, by się z tobą rozwieść. Pewnego dnia staniesz się kimś, już moja w tym głowa. Wtedy, Spencerze Hillu, jeszcze mi podziękujesz.

Spojrzał na nią i wybuchnął śmiechem. Śmiał się, aż po policzkach zaczęły mu płynąć łzy. Była największą egoistką, jaką kiedykolwiek spotkał. Nie brakowało jej też pewności siebie. Tkwiła w niej siła, której się musiał wiecznie przeciwstawiać.

– Kogo konkretnie chcesz ze mnie zrobić, Elizabeth? Może prezydenta? Albo króla? To nawet mogłoby być zabawne… chyba by mi to odpowiadało.

– Nie kpij sobie. Możesz zostać tym, kim tylko zechcesz. Wszystkie drzwi w Waszyngtonie stoją przed tobą otworem, nawet do Białego Domu, jeśli właściwie pograsz swymi kartami.

– A jeśli nie chcę grać?

– Decyzja należy do ciebie. Ale zapamiętaj sobie jedno: nigdy nie dam ci rozwodu. – Jeszcze nie zdążył jej o to zapytać, a już otrzymał odpowiedź.

– Dlaczego tak ci zależy na naszym małżeństwie? – Nie mógł tego zrozumieć, ale jasno przedstawiła mu swoje stanowisko. Wstała i spojrzała na niego twardo.

– Nie pozwolę ci wystawić mnie na pośmiewisko, kiedy tyle lat czekałam na ciebie. Musisz mi to teraz wynagrodzić. Po głębszym zastanowieniu sam przyznasz, że cena nie jest zbyt wygórowana. Mogłeś gorzej trafić – powiedziała, a po chwili dodała: – Poza tym tak się składa, że cię kocham. – Może wzruszyłyby go te słowa, gdyby powiedziała je innym tonem i trochę wcześniej.

– Obawiam się, że nie wiesz, co znaczy miłość.

– Całkiem możliwe – stwierdziła ze stoickim spokojem. – Nie widzę przeszkód, byś mnie tego nauczył, Spencerze – powiedziała i poszła do łazienki, zamykając za sobą drzwi na klucz. Słyszał, jak napełnia wannę. Pół godziny później weszła do sypialni, świeża i pachnąca, w białych spodniach i pieczołowicie wyprasowanej bluzce z białego jedwabiu. Na nogach miała białe pantofelki, na szyi sznur pereł, w uszach kolczyki z perełkami i brylantami. Była śliczna, ale Spencer pozostał obojętny na jej wdzięki. – Zejdziesz na śniadanie, czy chcesz się jeszcze trochę przespać? – Oboje wiedzieli, że nie uda mu się usnąć. Wyglądał okropnie. Nie przespana noc odcisnęła na jego twarzy piętno, swoje dołożyła również ich poranna rozmowa. Oświadczenie Elizabeth, że nie da mu rozwodu, było dla Spencera niczym pchnięcie nożem prosto w serce wypełnione miłością do Crystal.

– Zaraz zejdę.

– Dobrze. Dziś oczekują nas na lunchu Houstonowie. Jestem pewna, że ucieszyła cię ta wiadomość.

– Wprost nie posiadam się z radości. – Na swój sposób odczuwał ulgę po rozmowie z Elizabeth. Nie musiał przynajmniej dłużej udawać, że zależy mu na ich małżeństwie. Znała jego stanowisko, a co gorsza – on także poznał jej zdanie na ten temat. Zanim wyszła z pokoju zapytał jeszcze raz: – Mówiłaś poważnie, Liz? – Chciał, by zrozumiała, że ich dalszy związek jest pozbawiony sensu.

– O czym? O naszym małżeństwie?

– Tak. Dlaczego nie chcesz się przyznać do tego, że popełniliśmy błąd? Czy jest sens, by ciągnąć to wszystko?

– Powiedziałam ci, że nie pozwolę ci się ośmieszyć przed całym światem. Poza tym, postawiłbyś w kłopotliwej sytuacji ojca.

– Nigdy jeszcze nie słyszałem marniejszego argumentu.

– Możesz sobie myśleć, co chcesz. Wiedz jednak, że nie żartuję. I sądzę, że w końcu oboje będziemy zadowoleni z tego, iż postanowiliśmy zostać razem. – Nie wierzył własnym uszom. Elizabeth opuściła pokój i zeszła na dół na śniadanie, a Spencer leżał w łóżku, rozmyślając o Crystal.

Crystal ta noc też nie upłynęła spokojnie. Pracę skończyła dopiero o dziesiątej. Najpierw przestał działać reflektor, a później coś się popsuło w dekoracjach do jednej ze scen. Stracili kilka godzin. Kiedy dotarła do domu, była już północ. Ernie czekał na nią.

– Co dziś robiłaś? – spytał obojętnie, obserwując, jak Crystal się rozbiera. Była wykończona. Cały wieczór myślała o Spencerze i o tym, co powinna teraz zrobić, a także jak wytłumaczyć wszystko Erniemu.

– Nic specjalnego. Mieliśmy awarię oświetlenia i kilka godzin zmarnowaliśmy czekając bezczynnie.

– I to wszystko? – Podszedł do niej wolnym krokiem. Stała w szlafroku, zarzuconym na gołe ciało.

– Tak. Czemu pytasz?

Chwycił ją za włosy i pociągnął z całej siły, aż straciła oddech. Bezskutecznie próbowała mu się wyrwać.

– Nie waż się mnie oszukiwać!

– Ernie!… Nie oszu… – Słowa zamarły jej na ustach. Z jego oczu wyczytała, że widział w studio Spencera. – Odwiedził mnie stary znajomy… to wszystko… – Znów szarpnął ją za włosy, aż do oczu napłynęły jej łzy, wywołane bólem i strachem.

– Nie kłam! To ten facet z Korei, prawda?

Kiedy pokojówka powiedziała mu, że do Crystal dzwonił jakiś mężczyzna, coś go tknęło. Pojechał do studia. Przybył w samą porę, by zobaczyć, jak Crystal znika w garderobie z jakimś nieznajomym. Długo czekał, nim ponownie wyszli. Patrzyli na siebie jak kochankowie po długim okresie rozstania.

– Tak… tak… – Nie mogła złapać tchu, bo tak mocno ją ciągnął za włosy. – To był on… Przepraszam… nie wiedziałam, że tak cię to zdenerwuje…

– Głupia dziwka. – Wymierzył jej siarczysty policzek i odepchnął z całej siły, aż potoczyła się na środek pokoju. – Jeśli jeszcze raz się z nim zobaczysz albo do niego zadzwonisz, spotka go coś nieprzyjemnego. Zrozumiałaś, moje słodkie niewiniątko?

– Tak… Ernie, proszę… – Była przerażona. Nie znała go jeszcze od tej strony.

– A teraz się rozbieraj. – Wyraz jego twarzy odjął jej mowę. A przecież nie był nawet pijany. W oczach Erniego dostrzegła jednak coś takiego, że ogarnęła ją trwoga. Zdecydowanym krokiem zbliżył się do Crystal i zdarł z niej szlafrok. Stała przed nim naga i drżąca. – Zapamiętaj sobie jedno. Należysz do mnie! Do nikogo więcej! Do mnie… jestem panem twojego życia i śmierci! Jasne?

Skinęła głową. Po policzkach płynęły jej łzy. Znów uderzył Crystal i bezceremonialnie pchnął na stojący obok fotel. Zrzucił z siebie szlafrok i roześmiał się, widząc strach, malujący się w jej oczach.

– To dobrze. Będziesz robiła dokładnie to, co zechcę, bo należysz do mnie. – Posiadł ją z taką siłą, z taką brutalnością, że tym razem krzyczała nie z rozkoszy, lecz z bólu. Kiedy skończył, zepchnął ją na podłogę. Leżała, łkając. Zrobił z nią to samo, co kiedyś Tom Parker. Choć pod pewnymi względami było to jeszcze gorsze, bo Erniemu przecież ufała. Szkoda, że dziś po południu nie wyjechała ze Spencerem. Za późno to odkryła. Ale jeszcze później dotarło do niej, do czego zdolny jest Ernie, jeśli jego groźby nie były gołosłowne. Crystal wiedziała, że nie zrobi nic, co mogłoby narazić Spencera na niebezpieczeństwo. Nawet, gdyby miała przypłacić to życiem. Spojrzał na Crystal, leżącą na podłodze i wstrząsaną spazmami. Roześmiał się.

– Wstawaj! – Znów złapał ją za włosy. Patrzyła na niego przerażona. – Jeśli jeszcze raz się z nim spotkasz… zabiję cię.

Położył się na łóżku, a ona powlokła się do łazienki i wymiotowała. Spojrzała w lustro. Zobaczyła w nim kobietę o szklanych oczach. Dał jej wszystko, a teraz uważał, że stała się jego własnością. Jedno wiedziała na pewno. Nie miała wątpliwości, co ją czeka, jeśli spróbuje go zostawić dla Spencera.

Загрузка...