Rozdział dziewiętnasty

Jak można się było tego spodziewać, rodziców Spencera ucieszyła wiadomość o zaręczynach syna. Prawdę mówiąc, wprost nie posiadali się z radości i obiecali, że przylecą do San Francisco na Święto Dziękczynienia, by uczestniczyć w przyjęciu zaręczynowym. Jeszcze zanim Spencer wyjechał, przystąpiono do przygotowań do tej uroczystości. Odniósł wrażenie, że Barclayowie zamierzają zaprosić przynajmniej pięćset osób.

– Musi być niezwykłą dziewczyną – zauważyła matka. – Kiedy nam ją przedstawisz? – Czuła się trochę urażona, że nie zrobił tego wcześniej. Spencer obiecał, że dokona wzajemnej prezentacji, jak tylko Elizabeth wróci z San Francisco.

Następne tygodnie przeleciały jak z bicza strzelił. Zdawało się, że minęła tylko chwilka, a już odbierał Elizabeth na lotnisku w Idlewild, by zawieźć ją do Poughkeepsie. Kupił u Tiffany'ego pierścionek z brylantowym oczkiem i szafirami po obu stronach – najdroższy, na jaki było go stać. Kamienie nie były duże, ale w dobrym gatunku, i pierścionek naprawdę ładnie się prezentował. Na jego widok Elizabeth zapiszczała z zachwytu.

– Spencerze, właśnie o takim marzyłam! – Wsunął go jej na palec w samochodzie. Postanowili przed wyruszeniem do Vassar spędzić kilka godzin w jego mieszkaniu. Elizabeth chichotała, leżąc w łóżku i błyskając mu pierścionkiem prosto w oczy. Sprawiała wrażenie bardzo młodej i bardzo szczęśliwej. – Boże, ale za tobą tęskniłam. Pozostała część wakacji była okropna.

– Mnie też ciebie brakowało. – Poczuł się lepiej, kiedy ją ujrzał. Przeżył kilka bezsennych nocy, zachodząc w głowę, co też najlepszego uczynił i czemu to zrobił, ale jeden z najbliższych przyjaciół zapewnił go, że to zupełnie normalne. Teraz wiedział, że postąpił słusznie. Spędzili w łóżku kilka godzin, a gdy wracał z Poughkeepsie już dokuczyła mu samotność. Elizabeth miała przyjechać do Nowego Jorku na weekend i spotkać się z jego rodzicami.

Pokochali ją od pierwszego wejrzenia. Ojciec zawsze miał nadzieję, że Spencer zwiąże się właśnie z kimś takim. Niezwykle im imponowała swymi znajomościami. Od czasu do czasu wtrącała mimochodem uwagi na temat ludzi, których znali jedynie z gazet. Matka była pod wrażeniem elegancji, inteligencji i manier Elizabeth. Oboje mogli tylko przyklasnąć temu małżeństwu. Ojciec zdążył się już wszystkim pochwalić, że Spencer bierze ślub z córką sędziego Barclaya.

Elizabeth przyjeżdżała do Nowego Jorku prawie na każdy weekend, a w listopadzie wszyscy razem polecieli do Kalifornii. W Dniu Dziękczynienia Barclayowie zaprosili całą rodzinę na wystawny obiad, szczególnie serdecznie podejmując rodziców Spencera. Starsi państwo przyjemnie spędzili czas w swoim towarzystwie, obie matki polubiły się od razu. Wszystkim wydawało się oczywiste, że małżeństwo młodych będzie szczęśliwe. Ian i Sarah też przylecieli na świąteczny obiad i przyjęcie zaręczynowe. Gregory miał zbyt dużo pracy w Waszyngtonie, by się pojawić, ale Elizabeth niezbyt przejęła się jego nieobecnością. Nigdy nie była zbyt blisko z Gregiem. Zdawał się wieść swoje własne życie, nie uczestnicząc w większości rodzinnych uroczystości.

Poza tym wszyscy wiedzieli, że Greg się właśnie rozwodzi z żoną.

Przyjęcie, wydane następnego dnia, było nadzwyczaj okazałe. Na koktajlu, połączonym z kolacją w stylu bufetu, pojawiło się czterysta osób. W domu Barclayów spotkała się śmietanka San Francisco, przyszedł nawet burmistrz. Goście tańczyli do późna w noc. Spencer uważał, że Elizabeth nigdy nie wyglądała ładniej. Miała na sobie suknię z czarnego atłasu. Spoglądał na swoją narzeczoną rozpromienionym wzrokiem, trzymając ją blisko w tańcu.

– Szczęśliwa?

– Jak jeszcze nigdy. – Lubiła przedstawiać go swym znajomym. Był tak zabójczo przystojny. Wszystkie koleżanki jej zazdrościły. Kiedy z nimi rozmawiał, Elizabeth widziała w ich oczach zawiść.

Nazajutrz młodzi wybrali się na przejażdżkę. W Sausalito zatrzymali się na lunch. Była sobota, mimo zmęczenia po wczorajszych tańcach wszystkim dopisywały humory. Wieczorem zamierzali zjeść kolację na mieście, a potem może iść gdzieś potańczyć. Rodzice wybierali się do "Bohemian Club". W poniedziałek wszyscy się rozjadą – młodzi i starsi państwo Hill do Nowego Jorku, a sędzia Barclay wraz z małżonką do Waszyngtonu. Zostały im już tylko dwa dni i dwie noce i chcieli miło spędzić ten czas.

– Niezłe było to wczorajsze przyjęcie, prawda? – spytał Ian swego przyszłego szwagra. Stali, spoglądając na zatokę.

– Fantastyczne. – Spencerowi wciąż wydawało się, że śni. Wszystko takie nierealne, ci ludzie, to miejsce. Przez moment pomyślał, by odwiedzić swych przyjaciół z Doliny Alexander. Ale nie znalazł na to czasu. Wpadli tu niemal jak po ogień.

– Zaczekaj na wesele, przygotowywane przez matkę. – Sarah miała być świadkiem na ich ślubie.

Po południu wrócili do domu, by trochę odpocząć. Kiedy wychodzili wieczorem na miasto, mieli wspaniałe nastroje. Sarah włożyła efektowną kreację z różowego atłasu a Elizabeth – ciemnoniebieską, szyfonową suknię koktajlową. Powiedziała, że dobrała ją specjalnie do pierścionka zaręczynowego. Spencer uśmiechnął się i pocałował narzeczoną.

Kolacja była wyśmienita. Później poszli do "Top of the Mark", by się czegoś napić, podziwiając rozpościerającą się w dole panoramę. Spencer spojrzał na rozgwieżdżone niebo i ścisnął dłoń Elizabeth. Mieli przed sobą piękny widok, jego narzeczona była śliczną dziewczyną i bardzo ją kochał. Siedzieli tam do jedenastej, a kiedy wyszli, Ian powiedział, że słyszał o pewnym miejscu, gdzie można wspaniale potańczyć. Lokal znajdował się całkiem niedaleko, oferował swym gościom również występy artystów. Wszyscy jednogłośnie orzekli, że to wspaniały pomysł. Wsiedli do samochodu i udali się pod wskazany przez Iana adres. Lokal sprawiał wrażenie przytulnego nocnego klubu. Kiedy się pojawili, nie było wolnych miejsc, ale kierownik sali, otrzymawszy od Spencera suty napiwek, znalazł dla nich stolik. Mały zespół muzyczny grał akurat "Some Enchanted Evening". Spencer poprowadził Elizabeth na parkiet. Tańczyli, przytuleni do siebie. Lubił czuć ją blisko przy sobie. Kiedy usiedli, ujął jej dłoń. Światła na sali przygasły i na podwyższeniu ukazała się dziewczyna z mikrofonem w ręku. Miała suknię z jasnoniebieskiego atłasu, fala blond włosów niemal zakrywała jej twarz. Kiedy reflektor wydobył z mroku postać dziewczyny, Spencerowi zaparło dech w piersiach. Gdy zaczęła śpiewać, coś ścisnęło go za serce i bał się, że za chwilę zemdleje.

Crystal była jeszcze piękniejsza, niż ją pamiętał. Słuchając jej śpiewu, niemal stracił głowę. Sprawiała wrażenie o dziesięć lat starszej, nigdy też nie podejrzewał, że ma taką figurę. Wpatrywał się jak urzeczony w krągłe kształty, obleczone w suknię z niebieskiego atłasu. Ale przede wszystkim jego wzrok przyciągała twarz i oczy dziewczyny, które tak dobrze pamiętał, oczy barwy letniego nieba. Głos Crystal rozdzierał mu duszę. Słyszał w nim smutek i ból. Wpatrywał się w nią, siedząc bez ruchu. Nie zauważył, że Elizabeth go obserwuje. Pragnął, by ta chwila trwała wiecznie. Kiedy dziewczyna zniknęła, na sali znów zapłonęły światła, a orkiestra ponownie zaczęła grać do tańca, ale Spencer nie był w stanie z nikim rozmawiać. Pragnął znaleźć się obok Crystal. Elizabeth zauważyła, że zbladł. Już jakiś czas temu puścił jej rękę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, i wpatrywał się z napięciem w Crystal.

– Znasz tę dziewczynę? – spytała z niezadowoloną miną, zaniepokojona sposobem, w jaki przyglądał się wokalistce. Uważnie obserwowała dziewczynę, ale nie dostrzegła, by go poznała. Oślepiona światłem reflektora nie była w stanie nikogo dostrzec. Nie wiedziała, że na sali siedzi Spencer i słucha, jak ona śpiewa o straconej miłości i złamanym życiu z takim przekonaniem, jakby sama tego doświadczyła.

– Nie… nie… wspaniale śpiewała, prawda? – Pociągnął długi łyk szkockiej. Ian pogrążony był w rozmowie z Sarah.

– Chciałeś powiedzieć, że wspaniale wyglądała, prawda? – Elizabeth sprawiała wrażenie rozgniewanej. W pewnej chwili przemknęło jej przez głowę, że Spencer się upił, ale odrzuciła tę myśl. Wyglądał, jakby ta dziewczyna go zahipnotyzowała. Znów poprosił Elizabeth do tańca, ale był dziwnie milczący. Wkrótce potem opuścili lokal. O wpół do drugiej Ian powiedział, że jest zmęczony, i wszyscy zgodzili się, że pora wracać do domu.

Kiedy jechali samochodem, Spencer próbował się włączyć w ich rozmowę, ale Elizabeth wyczuła, że jest roztargniony. Zaczekała, póki nie znaleźli się w domu, i znów go spytała, patrząc mu prosto w oczy:

– Spencerze, czy znasz piosenkarkę występującą w restauracji, do której zabrał nas Ian?

– Nie. – Wiedział, że nie może powiedzieć jej prawdy. Nie zrozumiałaby tego, przecież nawet on sam nic nie rozumiał. Nigdy. Ale nie potrafił zapomnieć Crystal. – Po prostu była bardzo podobna do kogoś, kogo znałem.

– Na mnie nigdy tak nie patrzyłeś. – Po raz pierwszy naprawdę się na niego zezłościła. Nie wiedział, co powiedzieć.

– Nie mów głupstw. – Próbował załagodzić sytuację, całując ją na dobranoc. Ale tej nocy nie przyszła do jego pokoju, co mu nawet odpowiadało. Niemal przez godzinę stał, spoglądając na zatokę i myśląc o Crystal. Była o wiele piękniejsza, niż pamiętał, ale dostrzegł w niej jakieś cierpienie. Wiedział, że to tylko piosenka, słyszał jednak w jej głosie prawdziwy ból, udrękę, i samotność… nadal brzmiał mu w uszach… a oprócz tego widział błyskawice i słyszał grzmoty. Uśmiechnął się do siebie, wyobrażając sobie anielskie chóry, dźwięk harf i skrzypiec. Wiedział, że to szaleństwo. Ale kiedy tej nocy zamknął oczy, znów ujrzał Crystal.

Загрузка...