Elizabeth stała za siatką, próbując wypatrzyć Spencera, popychana przez tłumy ludzi, którzy przyszli powitać wracających z wojny. Formalności, związane z odejściem z armii, zajęły Spencerowi trzy tygodnie. Elizabeth chciała spotkać się z nim w Japonii, a stamtąd na kilka dni polecieć do Honolulu. Ale władze wojskowe nalegały, by Spencer wrócił do San Francisco. Z chwilą gdy postawi nogę na stałym lądzie, stanie się cywilem. Byli tu również rodzice jej i jego oraz setki przejętych kobiet. Mogły się uważać za szczęściarki. Niezliczone rzesze ich współrodaczek pozostały w domach i opłakiwały swych bliskich. Do nich nikt nie wróci. Ale Spencerowi udało się jakoś przeżyć. Został ranny, lecz odniósł tylko powierzchowne obrażenia i tydzień później wrócił na front. Była to brudna wojna, "akcja policyjna", która pochłonęła wiele ofiar, druga wojna, w jakiej brał udział w ciągu dwunastu lat.
Elizabeth wzięła miesiąc urlopu. Mieli razem z jej rodzicami jechać nad jezioro. Zaproszono również rodziców Spencera. A w domu Barclayów w San Francisco zaplanowano wielkie przyjęcie-niespodziankę.
Elizabeth, obserwując Spencera wysiadającego z samolotu, poprawiła kapelusz i stała w nerwowym napięciu. Bardzo długo go nie widziała. Jej przyjazdy do hotelu "Imperial" stały się w końcu nie do zniesienia, bo wojna wywołała u Spencera poważny stres. Teraz miał powrócić do normalnego życia, a to pociągnie za sobą konieczność nowego ułożenia stosunków. Przed wojną właściwie nie zdążyli wspólnie zamieszkać, od razu wyjechał na trzy lata. A Elizabeth w wieku dwudziestu czterech lat stała się osobą całkowicie niezależną i po uszy zaangażowaną w politykę. Miała wszędzie otwarty wstęp, podczas nieobecności męża spotkała w Waszyngtonie kilka bardzo interesujących osób. Ale kiedy w końcu ujrzała Spencera, była jak najdalsza od zaprzątania sobie głowy polityką. Odniosła wrażenie, że wychudł. Rozejrzał się wkoło, a potem ruszył wolnym krokiem w stronę tłumu oczekujących, rozmawiając ze swymi ludźmi. Jeszcze jej nie zauważył. Zobaczyła, jak ściska dłonie swych towarzyszy, którzy następnie rozbiegli się, by odnaleźć żony i matki. Spencer przeciskał się dalej. Przecisnęła się w jego stronę. Jego matka płakała. Widziała syna po raz pierwszy od trzech lat. Ale Spencer wciąż nie zdawał sobie sprawy z ich obecności. Spoglądał na otaczających go ludzi jakoś smutno. Dostrzegła w jego włosach siwe pasma. W wieku trzydziestu czterech lat był jeszcze przystojniejszy niż tego wieczoru, kiedy Elizabeth spotkała go po raz pierwszy na kolacji i wydanej przez jej rodziców. Nagle rozpoznał twarz Elizabeth, ocienioną wielkim słomkowym kapeluszem. Przez chwilę zawahał się, a potem postawił na ziemi swój worek z płótna żeglarskiego i podbiegł do niej. Porwał żonę w ramiona i zakręcił nią wkoło. Rodzice pośpieszyli w ich kierunku. Nawet sędziemu Barclayowi nabiegły do oczu łzy, kiedy serdecznie ściskał dłoń Spencera. Priscilla obejmując go, otwarcie płakała.
– Jak dobrze, że jesteś znów z nami cały i zdrów.
– Dziękuję. – Obejmował wszystkich i całował. Matka zauważyła w spojrzeniu Spencera coś dziwnego i zaniepokoiła się, gdyż był to rodzaj melancholii, znany jej z czasów, kiedy zginął jej starszy syn. Spencer sprawiał wrażenie człowieka, który coś stracił podczas wojny – ufność, wiarę, pewność. Nigdy nie był przekonany o słuszności tej kampanii.
Stłoczyli się w czekającej limuzynie i pojechali do domu przy Broadway, rozmawiając, śmiejąc się i płacząc.: Starsze kobiety kilka razy wymieniły spojrzenia pełne współczucia, uśmiechając się z rozrzewnieniem. Obie miały synów i nieraz było im ciężko z tego powodu. Tylko Elizabeth tryskała humorem. Trzymała Spencera za rękę, a on obejmował ją czule. Spencer przechylił głowę do tyłu i zamknął oczy, mówiąc do wszystkich naraz i do nikogo. Elizabeth rozmawiała z ożywieniem ze swoją matką.
– Nie mogę uwierzyć, że jestem w domu. – Właściwie jeszcze nie był, ale już wkrótce tam się znajdzie. Jest z powrotem na amerykańskiej ziemi. Ale czekała tu na załatwienie pewna sprawa. Myśl o niej nie dawała mu spokoju od chwili wyjazdu z San Francisco.
– Witaj w domu, synu. – Ojciec poklepał go po ramieniu. Wzruszenie chwyciła go za gardło, gdy Spencer mocno uścisnął mu dłoń.
– Kocham cię, tato. Jezu, mam nadzieję, że ten kraj przez jakiś czas nie wplącze się w kolejną awanturę. Mam na razie dosyć.
– Spodziewam się, że tym razem nie przeniosłeś się do rezerwy – zauważyła Elizabeth z uśmiechem. Roześmiał się.
– Co to, to nie. W przyszłości będą musieli sobie poszukać kogoś innego. Zamierzam zostać w domu, siedzieć na tyłku, obrastać tłuszczem i patrzeć, jak moja żona wychowuje dzieci. – Powiedział to na poły żartobliwie, a także, by zbadać grunt. Miał do omówienia z nią dużo spraw, a ta była dla niego najważniejsza. Elizabeth nie powiedziała ani słowa, tylko się uśmiechnęła.
Wkrótce po przyjeździe do domu na Broadway poszli do sypialni. Rzucił mundur na podłogę, marząc, by go spalić, wziął prysznic, po czym ostrożnie podszedł do Elizabeth. Podczas swej nieobecności przemyślał wiele rzeczy, ale nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji. Elizabeth wydawała mu się teraz bardziej rzeczywista, bo tak długo nie miał żadnych wiadomości o Crystal, że jej postać zaczęła na powrót przybierać nierealny wymiar. Choć brakowało mu jej, nie postanowił jeszcze nic w sprawie Elizabeth oraz ich małżeństwa. Bardzo się zmieniła podczas tych trzech lat, musiał ją poznać od nowa. Najważniejszą dla niego kwestią stało się teraz to, czy gotowa jest mieć dzieci. Już dawno temu postanowił, że pora skończyć tę zabawę w kotka i myszkę. Zamierzał dowiedzieć się, jaka naprawdę jest Elizabeth i czego oczekuje od życia. Jeśli okaże się, że ich wyobrażenia o przyszłości się różnią, przestaną być małżeństwem. Musi dać jej szansę, ale sam też ma prawo do tego, czego chce, a wcale nie był pewien, że jest to właśnie Elizabeth Barclay. Widział cierpienia i śmierć, nie zamierzał trwonić życia z niewłaściwą kobietą. Jest zbyt krótkie, a w wieku trzydziestu czterech lat osiągnął już półmetek. Zaczął je zbyt cenić, by pogodzić się z marnowaniem choćby cząstki. Poruszył ten temat jeszcze tego samego popołudnia, kiedy Elizabeth siedziała w wannie, wypełnionej pachnącą pianą. Szykowali się do kolacji.
Dopiero co wziął prysznic. Owinął się ręcznikiem wokół bioder i usiadł na brzegu wanny. Czuł się trochę dziwnie. Elizabeth pomyślała, że jest bardziej przystojny niż kiedykolwiek. Ciało miał jędrne niczym chłopak. W Korei wszyscy nieźle dostali w kość.
– Co myślisz na temat posiadania dzieci? – Spojrzała na niego zaskoczona i uśmiechnęła się.
– Ogólnie czy przez nas? – Jej brat oraz Sarah w końcu ogłosili, że nie zamierzają mieć dzieci, i wcale nie zaskoczyła jej ich decyzja.
– Przez nas. – Z poważną miną czekał na odpowiedź. Było to coś, z czym nie zamierzał dłużej zwlekać.
– Ostatnio nie zastanawiałam się nad tym. Skoro ciebie i tak nie było w kraju, nie zaprzątałam sobie takimi problemami głowy. – Uśmiechnęła się i z wdziękiem poruszyła nogami w wodzie, pokrytej pianą. – A czemu pytasz? Czy musimy to rozstrzygnąć dziś? – Sprawiała wrażenie rozdrażnionej, poza tym krępowała ją obecność Spencera w łazience, kiedy brała kąpiel.
– Może. Uważam, iż fakt, że musimy to "rozstrzygać", mówi sam za siebie, a ty?
– Nie zgadzam się z tobą. Taki krok wymaga rozwagi.
– Chcesz wziąć przykład ze swojego brata i Sarah? – Uświadomił sobie, że szuka z nią zwady. Chciał podjąć jakąś decyzję, i to jak najszybciej. Przez ostatnie trzy lata jego myśli zaprzątały jednocześnie dwie kobiety, co doprowadziło go niemal do szaleństwa.
– Oni nie mają z tym nic wspólnego, Spencerze. To tylko nasza sprawa. Mam dwadzieścia cztery lata, całe życie jeszcze przede mną, mam ciekawą pracę w Waszyngtonie. Nie zamierzam jej poświęcać dla dziecka. – A więc otrzymał odpowiedź. Ale rozzłościł go sposób, w jaki mu o tym powiedziała.
– Uważam, że błędnie ustaliłaś listę priorytetów.
– Oceniasz wszystko ze swojego punktu widzenia. Dla ciebie dziecko jest słodką istotką, która wita cię w domu po pracy. Dla mnie oznacza to wielkie poświęcenie. Przyznaj, że to zasadnicza różnica.
– Istotnie. – Wstał i mocniej przewiązał ręcznik wokół bioder. Jak głupio wygląda w tym różowym ręczniku, pomyślała Elizabeth i uśmiechnęła się.
– Ale nie powinnaś tego traktować w kategoriach poświęcenia. Oboje powinniśmy pragnąć dziecka.
– No cóż, nie pragniemy. To ty tego chcesz. Może pewnego dnia ja też zapragnę mieć dziecko, ale jeszcze nie teraz. Dla mnie równie istotna jest moja kariera zawodowa. – Dość już się nasłuchał o jej pracy, a Elizabeth zdawała sobie sprawę z jego nienawiści do McCarthy'ego.
– Czy naprawdę praca zawodowa jest dla ciebie aż tak ważna? – Znał odpowiedź na swoje pytanie. Kiedy w Tokio spotykał się z nią podczas urlopów, nie mówiła o niczym innym.
– Tak. – Spojrzała mu prosto w oczy. Zawsze była z nim szczera. – Spencerze, praca zawodowa ma dla mnie ogromne znaczenie.
– Dlaczego?
– Bo dzięki niej czuję się niezależna. – Nie uważał, że żony powinny dążyć do niezależności, choć z drugiej strony… Elizabeth miała w sobie coś takiego… nie chodziło nawet o to, że mu spowszedniała. Byli małżeństwem zaledwie dwa tygodnie, zanim wyjechał z domu. Ale zawsze go prowokowała, miała w sobie coś, co sprawiało, że pragnął ją pokonać, choć w głębi serca czuł, iż Elizabeth pozostanie niezwyciężona. – Spencerze, wzięłam urlop, by przyjechać tu i spotkać się z tobą, ale po powrocie do domu chcę kontynuować pracę zawodową. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
– Dziękuję, że byłaś uprzejma mi o tym powiedzieć. – Zapalił papierosa. Wojna odcisnęła swoje piętno na nim, podobnie jak na tylu innych. W końcu jakoś się pozbierał po ciężkim okresie załamania, kiedy przestał nawet pisać do Crystal. Ale przeżył chwile, których nigdy nie zapomni, na przykład gdy był świadkiem niepotrzebnej śmierci ludzi, walczących nie za swoją sprawę.
– A tak a propos, gdzie jest teraz nasz dom? Rozumiem, że wyprowadziliśmy się z Nowego Jorku. Czyli, że jestem bezrobotny.
– I tak nie lubiłeś swojej pracy – odparła obojętnym tonem. Twardy był z niej przeciwnik. – Tak przynajmniej mówiłeś podczas naszego spotkania w Tokio.
– Być może. Ale sądzę, że jednak dobrze byłoby zarabiać na życie. Nie jestem aż tak – nazwijmy to "niezależny", jak ty. Muszę mieć pracę, Elizabeth.
– Jestem pewna, że ojciec z radością przedstawi cię każdemu, z kim tylko zechcesz się spotkać. Sama też mam kilka pomysłów. Myślałam na przykład o jakiejś instytucji rządowej. To dla ciebie wprost wymarzone zajęcie.
– Jestem demokratą. Obecnie to niezbyt dobrze widziane.
– Tak samo, jak mój ojciec i ja. W Waszyngtonie znajdzie się miejsce dla każdego. Na litość boską, żyjemy przecież w państwie demokratycznym, a nie totalitarnym.
Śmieszne, był w domu zaledwie od czterech godzin, a już sprzeczali się na tematy polityki, podczas gdy Spencer pragnął jedynie spokoju u boku kochanej i kochającej kobiety. Tymczasem przebywanie tutaj nie dawało mu żadnego poczucia bezpieczeństwa. Nie miał domu, nie miał pracy… Nagle poczuł się zupełnie zagubiony. A przecież tak pragnął wrócić do kraju. Gdy jego życzenie się spełniło, okazało się, że nadal jest nieszczęśliwy.
Ubrał się i zszedł na dół. Dwie godziny później patrzył oniemiały, jak do stołu zasiada dwieście zupełnie nie znanych mu osób. Miała to być dla niego niespodzianka. Ojciec Spencera przeczuwał, że jego syn nie jest przygotowany na coś takiego. Okazało się, że pokonanie odległości z Seulu do San Francisco jednym susem wymagało zbyt dużego przestawienia się i w nocy Spencer miał kłopoty z zaśnięciem. W końcu wyślizgnął się z domu i poszedł na długi spacer. Krążył ulicami North Beach, słuchając syren okrętowych. Za każdym razem, gdy dobiegł go z ciemności jakiś szmer, drętwiał ze strachu, przekonany, że za rogiem czai się snajper, Stał przed domem pani Castagna, spoglądając w okna pokoju Crystal. Serce waliło mu jak młotem. Marzył o tej chwili. We wszystkich oknach było ciemno. Spencer zapragnął wbiec na górę i zrobić Crystal niespodziankę. Ale stojąc na chodniku, znów zaczął się zastanawiać, czemu przestała odpisywać na jego listy. Drżącą ręką nacisnął klamkę, lecz drzwi były zamknięte na klucz. Zadzwonił. Przez dłuższą chwilę nikt mu nie otwierał. W końcu na progu pojawiła się zaspana kobieta, owinięta w płaszcz kąpielowy.
– O co chodzi? Czego pan chce? – spytała przez zamknięte drzwi. Była w średnim wieku i niezbyt atrakcyjna.
– Chciałem się zobaczyć z panną Wyatt. – Miał na sobie mundur, więc nie ulegało wątpliwości, że jest żołnierzem.
Kobieta zastanowiła się chwilkę, po czym potrząsnęła głową. Wydawało jej się, że zna już wszystkich lokatorów. Nagle przypomniała sobie.
– Nikt taki tu nie mieszka.
– Ależ mieszka – nie ustępował Spencer. Wtem przemknęło mu przez głowę, że mogła się przecież wyprowadzić. Przeraził się na myśl, że nie wie, gdzie jej szukać.
– Zajmowała narożny pokój na piętrze. – Wskazał ręką Ale od tamtego czasu minęły przecież już trzy lata. Może dlatego nie odpowiadała na jego listy.
– Wyprowadziła się jeszcze przed śmiercią mojej matki.
Serce mu zamarło. A więc pani Castagna nie żyje. Tyle się zmieniło. Tak długo czekał na chwilę ponownego spotkania z Crystal, a teraz okazało się, że Crystal zniknęła, a razem z nią wszystko, co tak dobrze znał.
– Czy wie pani, dokąd się przeprowadziła? – Nadal rozmawiali przez zamknięte drzwi. Było bardzo późno, kobieta nie znała go i za nic nie otworzyłaby drzwi. Może jest pijany albo umysłowo chory. Teraz pokoje lokatorom wynajmowała jedna z niezamężnych córek pani Castagna. Podniosła czynsze, ale myślała o sprzedaży domu. Dzieci pani Castagna wolały gotówkę.
– Nie wiem, proszę pana, gdzie się wyprowadziła. Nigdy jej nawet nie widziałam.
– Nie zostawiła nowego adresu?
Kobieta potrząsnęła głową, a potem machnięciem ręki dała mu znak, by sobie już poszedł. Zszedł po stopniach, a potem jeszcze raz spojrzał na ciemne okna. Wyprowadziła się stąd i nie miał pojęcia gdzie jej szukać. Od pani Castagna udał się do klubu Harry'ego. Był pewien, że zastanie tam Crystal. Kiedy dotarł na miejsce,… właśnie zamykali lokal. Kierownik sali stał bez marynarki, dwaj mężczyźni szorowali podłogę, wszystkie krzesła ustawiono już na stolikach.
– Przepraszam pana, ale już nieczynne. – Spojrzał gniewnie na Spencera. Drzwi powinny być zamknięte, widocznie ktoś zapomniał przekręcić klucz w zamku.
– Wiem… przepraszam… czy zastałem Crystal? – Nagle ogarnął go dziwny lęk. A jeśli jej tu nie ma? Może coś jej się stało? Przez cały czas myślał wyłącznie o sobie i swoich zmartwieniach. Zostawił Crystal własnemu losowi. A teraz Bóg jeden wie, co Crystal porabia.
Kelner potrząsnął głową, pragnąc, by Spencer jak najszybciej opuścił lokal.
– Przeniosła się do Los Angeles. Ale na jej miejsce zatrudniliśmy świetną dziewczynę. Proszę nas odwiedzić jutro wieczorem.
Lecz jedyną "dziewczyną", którą pragnął ujrzeć, była jego ukochana, pamięć o której pomagała mu wytrwać w Korei.
– Jestem jej starym znajomym. Właśnie wróciłem z Seulu… czy wie pan, gdzie mogę Crystal odnaleźć w Los Angeles? – Może w końcu wyjechała do Hollywood? Winien jej był wyjaśnienie, czemu tak długo milczał. Ale mężczyzna potrząsnął jedynie głową, nie okazując zainteresowania ani współczucia. Żołnierze, powracający z Korei, to nie jego problem.
– Nie. Na pewno Harry coś wie, ale wyjechał na dwa tygodnie na urlop. Proszę zadzwonić po jego powrocie.
– A co z… – Próbował gorączkowo odszukać w pamięci imię przyjaciółki Crystal. W pewnej chwili przypomniał sobie i odetchnął z ulgą. Ten wieczór jak na razie niósł same przykre niespodzianki. -…z Pearl? Czy nadal tu pracuje?
– Będzie jutro o czwartej, może pan wtedy spróbować się z nią zobaczyć. Przepraszam, ale muszę już zamykać. Proszę nas odwiedzić jutro. – Nagle dodał ni stąd, ni zowąd: – Słyszałem, że gra teraz w filmach. Znaczy się Crystal. Wielka szkoda, że już nie śpiewa. Była niezrównana. – Gdy odprowadzał Spencera w stronę drzwi, uśmiechał się, siląc się na uprzejmość.
W chwilę później Spencer znów się znalazł na ulicy, wiedząc niewiele więcej o miejscu pobytu Crystal niż przed rozmową z kelnerem. Wyjechała. Do Hollywood. Tak, jak zawsze marzyła. A on musi stawić czoło Elizabeth i w końcu coś postanowić w sprawie ich małżeństwa. Może lepiej, jeśli podejmie ostateczną i nieodwołalną decyzję, zanim zobaczy się z Crystal. Stanie przed nią z czystym kontem. Wolnym krokiem wrócił do domu przy Broadway. Kiedy poszedł do ich pokoju, Elizabeth już twardo spała. Leżała pogrążona w głębokim śnie, nie mając pojęcia o nieobecności Spencera. Przyglądał się żonie w świetle padającym przez otwarte drzwi do łazienki. Ciekaw był, co jej się śni… jeśli w ogóle kiedykolwiek ma jakieś sny. Była taką praktyczną i realnie myślącą osobą. Nawet jego powrót potraktowała jak wydarzenie towarzyskie, coś, czemu należy nadać odpowiednią oprawę i właściwie zorganizować. Nie było czułości, trzymania się za ręce ani spojrzeń pełnych wzruszeń. Nie kochał się z nią dziś i mówiąc prawdę, wcale nie miał na to ochoty. Zgasił światło i wślizgnął się pod koc. Leżał i nasłuchiwał jej równego oddechu. W pewnej chwili wsparł się na łokciu, spojrzał na nią i delikatnie pogłaskał po włosach. Pomyślał, że Elizabeth zasługuje na więcej, niż on może jej dać. Czując obecność Spencera poruszyła się i otworzyła oczy.
– Nie śpisz? – Uniosła głowę, próbując spojrzeć na zegarek, ale była zbyt zaspana, by cokolwiek zobaczyć. – Która godzina? – mruknęła sennym głosem.
– Jest późno… śpij dalej… – szepnął. Skinęła głową i odwróciła się do niego plecami. – Dobranoc, Elizabeth. – Chciał powiedzieć, że ją kocha, ale nie potrafił się zdobyć na wypowiedzenie tych słów. Leżał i zastanawiał się, jak odnaleźć Crystal w Hollywood. Zamierzał następnego dnia skontaktować się z Pearl i modlił się, by znała adres przyjaciółki. Ale jednocześnie postanowił nie spotykać się z Crystal, póki nie ułoży sobie jakoś swoich spraw. Nie potrwa to długo, a tak będzie uczciwie. Ogromnie za nią tęsknił.
Świtało, kiedy w końcu zmorzył go sen. Śniła mu się jakaś dobiegająca z oddali kanonada… ktoś mówił do niego, próbując przekrzyczeć hałas… ktoś szeptał mu coś, czego nie mógł dosłyszeć, bo strzały zagłuszały słowa… wytężał słuch tak zawzięcie, że aż się popłakał… był pewien, że to Crystal próbuje mu coś powiedzieć.