ROZDZIAŁ 9

– Panie i panowie przysięgli! Wysłuchaliście szokujących zeznań świadków, obejrzeliście przytłaczające w swojej wymowie dowody rzeczowe… – Prokurator Alton Peterson zastygł w bezruchu, powoli wędrując świdrującym spojrzeniem po twarzach dwunastu sędziów przysięgłych okręgu Dallas, mających właśnie zdecydować o winie podejrzanego w sprawie, która wzbudziła niebywałe zainteresowanie opisami cudzołóstwa i zbrodni w kręgach hollywoodzkich supergwiazd. Na zewnątrz sali sądowej, w korytarzach, kłębiły się tłumy dziennikarzy z całego świata, z niecierpliwością oczekujących na werdykt w procesie Zacharego Benedicta. Jeszcze niedawno media łasiły się do niego, teraz z tym większym zapałem rzucały się na każdy szczegół upadku gwiazdora, serwując zafascynowanym Amerykanom najsmaczniejsze kąski, by przeżuwali je przy kolacji, podczas wieczornych wiadomości.

– Zapoznaliście się z obszernym materiałem dowodowym – z naciskiem przypomniał przysięgłym Peterson, kontynuując końcowe wystąpienie – z niekwestionowanymi zeznaniami wielu świadków – niektórzy to przyjaciele Zacharego Benedicta. Wieczorem, w przeddzień morderstwa, Zachary Benedict zastał żonę nagą w ramionach Anthony'ego Austina. Benedict wpadł w szał, rzucił się na Austina, trzeba go było siłą powstrzymywać. Słyszeliście zeznania gości hotelowych, będących świadkami kłótni. Od nich to dowiedzieliście się, że Rachel Evans poinformowała Benedicta o zamiarze rozejścia się z nim i poślubienia Anthony'ego Austina, a także domagania się połowy majątku. Ci sami świadkowie zeznali, że podejrzany groził żonie, cytuję: „Zabiję cię, nie pozwolę, byście dostali cokolwiek!”

Przytrzymując się balustrady odgradzającej ławę przysięgłych, prokurator kolejno przypatrywał się skupionym twarzom.

– I zabił ją, panie i panowie przysięgli, z zimną krwią. I niewinne dziecię, które w sobie nosiła. Wy wiecie i ja wiem, że jest winny. Sposób, w jaki dokonał morderstwa, jest wyjątkowo odrażający, wręcz potworny, ukazuje dobitnie, jaką zimną, krwiożerczą bestią jest Zachary Benedict!

Prokurator jeszcze raz opisał zbrodnię, a potem przeszedł do końcowych wniosków:

– Zachary Benedict nie zabił ogarnięty szałem jak wielu przed nim. Nie on. Odczekał dwadzieścia cztery godziny, by dokończyć swój ukochany film, i dopiero wtedy przystąpił do działania, w sposób tak ohydny i wyrachowany, że aż zapiera dech! Naładował broń spiłowanymi nabojami, a potem, w ostatniej chwili, podczas kręcenia sceny końcowej, zmienił scenariusz, aby to jego żona, a nie Anthony Austin, padła ofiarą strzału podczas scenicznej szarpaniny!

Alton zamilkł na chwilę, potem znów chwycił za balustradę.

– Nic, co powiedziałem, nie jest czczym wymysłem. Wysłuchaliście zeznań potwierdzających każde moje słowo. Po południu w dniu morderstwa, gdy cała ekipa miała przerwę, Zachary Benedict, pod pretekstem zmienienia jakiegoś detalu w dekoracji, osobiście udał się do stajni. Kilka osób widziało, jak tam wchodził, ale nikt nie potrafił wskazać na choćby jedną rzecz, która wyglądałaby inaczej. Co tam robił? Wiecie co! Zamieniał nieszkodliwe, ślepe naboje, którymi asystent kierownika produkcji – jak zeznał – załadował broń, na śmiercionośne, spiłowane kule. Jeszcze raz przypominam wam, że odciski palców Benedicta ujawniono na tej właśnie broni. Tylko on mógł je tam pozostawić, niewątpliwie przez przeoczenie. A gdy już zakończył przygotowania, czy postąpił jak pospolity morderca? O nie, nie on. – Alton zwrócił się teraz twarzą do oskarżonego, nie kryjąc nienawiści i obrzydzenia. – Zachary Benedict stał spokojnie obok operatora kamery i patrzył, jak żona i jej kochanek całują się i pieszczą, i bez końca kazał powtarzać im tę scenę! Za każdym razem, gdy żona miała sięgnąć po broń, przerywał ujęcie. A potem, gdy już miał dość „zabawy”, napawania się zemstą, gdy nie mógł już odkładać chwili, której domagał się scenariusz, Zachary Benedict dokonał korekty zamysłu autora!

Obracając się, Peterson wskazał palcem na Zacka i pełnym nienawiści głosem dodał:

– Zachary Benedict to człowiek do cna zepsuty bogactwem i sławą, uznał więc, że stoi ponad prawem, które dotyczy mnie i was. Wierzył, że uda mu się ujść kary! Panie i panowie przysięgli…

Zniewoleni donośnym barytonem Petersona, obecni na sali sądowej spojrzeli na siedzącego obok obrońcy Zacka. Adwokat, prawie nie poruszając wargami, szepnął:

– Do diabła, Zack, patrz na przysięgłych!

Benedict posłusznie, jak automat, uniósł głowę, ale wątpił, czy cokolwiek może wpłynąć na jednomyślność sędziów. Gdyby Rachel chciała wrobić go w to morderstwo, nie mogłaby postarać się lepiej: wszystkie dowody dobitniej wskazują na jego winę, niż gdyby rzeczywiście popełnił tę zbrodnię!

– Popatrzcie na niego – rozkazał Alton Peterson z nowym przypływem energii – a zobaczycie, kim jest: człowiekiem winnym morderstwa pierwszego stopnia! To jedyny werdykt, jaki możecie wydać w tej sprawie, jeżeli sprawiedliwości ma stać się zadość!

Następnego ranka przysięgli zebrali się ponownie. Zack, już poprzedniego dnia wypuszczony za kaucją w wysokości miliona dolarów, opuścił sąd i wrócił do swego mieszkania w Crescent, gdzie snuł rozważania: uciec do Ameryki Południowej czy zacząć od zabicia Tony'ego Austina. Tony wydawał mu się najbardziej prawdopodobnym sprawcą morderstwa, jednak ani prawnicy Zacka, ani wynajęci przez niego prywatni detektywi nie byli w stanie znaleźć dowodu świadczącego o jego winie. Jedynie nałóg brania narkotyków kładł się cieniem na jego osobie, ale przecież łatwiej byłoby mu zaspokoić kosztowne potrzeby, gdyby Rachel żyła i po rozwodzie z Zackiem wyszła za niego. Co więcej, gdyby w ostatniej chwili nie zadecydował o zmianie scenariusza, Tony, a nie Rachel, padłby ofiarą. Usiłował sobie przypomnieć, czy wcześniej mówił Tony'emu, że nie podoba mu się zakończenie i myśli nad jego zmianą, i na głos rozważał, co wydarzyło się w przeddzień morderstwa. Swoje notatki z adnotacją o zamiarze korekty scenariusza zostawiał w rozmaitych miejscach, ale żaden ze świadków nie zeznał, by cokolwiek wiedział o jego planach.

Jak tygrys w klatce miotał się po mieszkaniu, przeklinał los, Rachel i samego siebie. Wciąż na nowo analizował końcową mowę obrońcy, usiłując uwierzyć, że Arthur Handler przekonał ławę przysięgłych o jego niewinności. Adwokat wykorzystał jedyną sensowną linię obrony, próbował udowodnić sędziom, że Zack byłby ostatnim głupcem, popełniając zbrodnię, gdy wiedział, iż policja przyszłaby prosto po niego. Gdy w czasie rozprawy wyszło na jaw, że Zack posiada dużą kolekcję broni palnej i zna się na amunicji, Handler próbował użyć tego argumentu na jego korzyść: Zack umiałby podmienić kule bez pozostawienia odcisków palców.

Ucieczka do Ameryki Południowej nie była dobrym pomysłem, dobrze o tym wiedział. Przede wszystkim sędziowie uznaliby go za winnego, nawet jeżeli zamierzali postąpić inaczej. Poza tym, jego twarz była na tyle znana, zwłaszcza teraz, po wrzawie wznieconej przez prasę, iż znaleziono by go bez trudu. Jedyną pociechą był pewnik, że Tony Austin już nigdy nie zagra w filmie, teraz gdy o jego nałogach i rozpuście stało się głośno.

Rankiem następnego dnia pukanie do pokoju sprawiło, że oblał go zimny pot – napięcie ostatnich dni stało się trudne do zniesienia. Otworzył drzwi. Na widok Matta Farrella, jedynej osoby, której naprawdę ufał, zmarszczył brwi. Nie życzył sobie jego obecności na sali sądowej – czułby się podwójnie upokorzony – nie chciał, by znajomość z nim rzuciła cień na tego powszechnie znanego przemysłowca. Do wczoraj Matt przebywał w Europie, negocjując kupno jakiejś firmy, i podczas telefonicznej rozmowy Zackowi bez trudu przychodziło zachowanie w głosie optymizmu. Teraz wystarczyło jedno spojrzenie na twarz przyjaciela, by zorientował się, że Matt zna prawdę i właśnie z tego powodu przyleciał do Dallas.

– Nie wyglądasz na uszczęśliwionego moim widokiem – rzucił Farrell, wchodząc do środka.

– Mówiłem ci, nie ma powodu, byś przyjeżdżał. – Zack zamknął drzwi. – Przysięgli już obradują, wszystko będzie w porządku.

– Jeżeli tak – odrzekł Matt, ani trochę nie zrażony niezbyt entuzjastycznym powitaniem – możemy spędzić te kilka godzin przy pokerze. O'Hara właśnie odstawia samochód i załatwia pokoje, potem będzie wolny – mówił o swym kierowcy i zarazem ochroniarzu. Zdjął trencz, spojrzał na wymizerowaną twarz Zacka i sięgnął po słuchawkę telefonu. – Wyglądasz okropnie – zauważył. Połączył się z recepcją i zamówił do pokoju obfite śniadanie.

– To najwyraźniej mój szczęśliwy dzień – odezwał się Joe O'Hara sześć godzin później, zgarniając ze stołu stertę banknotów. Ten olbrzymi mężczyzna o pokiereszowanej twarzy boksera, pod maską hałaśliwej wesołości starał się ukryć niepokój o przyszłość Zacka i choć nikogo nie zdołał oszukać, sprawił, że panująca w apartamencie napięta atmosfera stawała się łatwiejsza do wytrzymania.

– Przypomnij, żebym obniżył ci pensję – rzucił Matt, patrząc na piramidkę pieniędzy na nowo rosnącą przy łokciach szofera. – Nie powinienem ci tyle płacić po to, byś mógł sprawdzić każde przebicie.

– Powtarzasz to za każdym razem, gdy was ogrywam – pogodnie odpowiedział O'Hara, tasując talię. – Przypominają mi się stare dobre czasy, jak w Carmel na okrągło grywaliśmy w karty, ale, jak pamiętam, wyłącznie nocami.

A życie Zacka nie znajdowało się na szali… Ta niewypowiedziana myśl zawisła w gęstej ciszy, którą przerwał dopiero ostry dzwonek telefonu.

Zack sięgnął po słuchawkę, po chwili uniósł się z miejsca.

– Przysięgli uzgodnili werdykt, czas na mnie.

– Idę z tobą – powiedział Matt.

– Przyprowadzę samochód. – O'Hara sięgnął do kieszeni po kluczyki.

– Nie ma potrzeby. – Zack próbował opanować strach. – Przyjedzie po mnie adwokat. – Poczekał, aż O'Hara pożegna się i wyjdzie, potem popatrzył na Matta i podszedł do biurka. – Mam do ciebie prośbę. -Wyjął z szuflady kartkę papieru i podał przyjacielowi. – Przygotowałem to na wypadek, jakby sprawy potoczyły się nie po mojej myśli. Daję ci pełnomocnictwo uprawniające do każdej decyzji dotyczącej mojego majątku.

Matt Farrell spojrzał na dokument i zbladł, Zack najwyraźniej dawał sobie mniej niż połowę szans na wyjście cało z opresji.

– Formalność, na wszelki wypadek. Jestem pewien, że nigdy nie będzie potrzebne – skłamał Zack.

– Ależ oczywiście – równie szczerze odpowiedział Matt.

Mężczyźni spojrzeli sobie w oczy; byli niemal identycznego wzrostu, budowy ciała, podobnej karnacji i mieli taki sam malujący się na twarzy wyraz udawanej, dumnej pewności siebie. Zack wziął płaszcz. Matt odkaszlnął i z wahaniem powiedział:

– Gdybym… gdybym miał tego kiedyś użyć, czego sobie życzysz?

Zack przed lustrem wiązał krawat. Wzruszył ramionami i bez prze konania zażartował:

– Po prostu staraj się nie doprowadzić mnie do ruiny, tylko tyle.

Godzinę później stał obok swych adwokatów w sali sądowej i patrzył, jak zastępca szeryfa podaje sędziemu werdykt.

– …winny morderstwa pierwszego stopnia… – usłyszał jakby dochodzące z oddali słowa.

Po chwili namysłu z ust sędziego padło przerażające orzeczenie:

– Karę wyznacza się na czterdzieści pięć lat pozbawienia wolności w więzieniu w Amarillo, stan Teksas… zwolnienie za kaucją zostaje cofnięte, gdyż wyrok przekracza piętnaście lat…

Zack bał się drgnąć. Bał się poruszyć, zdradzić to, co działo się w jego duszy: krzyczał.

Stał sztywno wyprostowany, nawet wtedy, gdy wykręcono mu do tyłu ręce i zakładano kajdanki.

Загрузка...