ROZDZIAŁ 48

Katherine wsunęła do piekarnika blachę pełną drożdżowych ciasteczek. Zdziwiona popatrzyła na umieszczony na kuchennej ścianie sygnalizator domofonu z bramy wjazdowej, który ani na chwilę nie przestawał dzwonić. Wytarła ręce w ścierkę i przycisnęła guzik.

– Tak?

– Czy panna Cahill? Złośliwie zignorowała pytanie.

– Kto to?

– Paul Richardson – rozległ się zniecierpliwiony męski głos. – Czy Julie Mathison jest u pani?

– Panie Richardson – odrzekła niechętnie – jest siódma trzydzieści rano! Julie i ja wciąż mamy na sobie szlafroki. Proszę odejść i wrócić o bardziej cywilizowanej porze, powiedzmy o jedenastej. Myślałam, że FBI uczy swoich agentów lepszych manier – dodała. Zdumiona patrzyła na głośnik domofonu, bo wydawało jej się, że dobiega z niego stłumione parsknięcie śmiechu.

– Mniejsza o maniery, nalegam na rychłe spotkanie z Jul… panną Mathison.

– A jeżeli nie otworzę? – upierała się Katherine.

– Obawiam się, że w takim przypadku będę musiał przestrzelić zamek moim niezawodnym, służbowym rewolwerem – zażartował.

– W takim razie – odparowała Katherine i z irytacją nacisnęła przycisk zwalniający bramę – lepiej niech pan trzyma rewolwer gotowy do strzału, bo jak się pan tu pojawi, znajdzie się pod lufami dwu strzelb z arsenału mojego ojca.

Uprzedzając ewentualną odpowiedź, puściła przycisk i pośpiesznie poszła holem do biblioteki, gdzie Julie, skulona na fotelu, oglądała poranne wiadomości. Na ekranie ukazała się podobizna Zacka Benedicta. Wyraz czułości i tęsknoty na twarzy Julie sprawił, że serce Katherine ścisnęło się boleśnie.

– Czy nic mu się nie stało? – zapytała.

– Nie mają najmniejszego pojęcia, gdzie go szukać – oświadczyła Julie z nieskrywaną radością. Potem, już chłodniej, dodała: – Nie wiedzą także, co sądzić o mnie, czy nadal podejrzewać o współudział. Próbują stworzyć wrażenie, że dla FBI moje milczenie oznacza przyznanie się do winy. Mogę ci pomóc przy omletach?

– Oczywiście – powiedziała Katherine pogodnie – ale mamy nieproszonego gościa, zapewne zechce dołączyć do nas przy śniadaniu. Dla takiego prostaka nie musimy się wysilać, stroić i szczotkować włosów – dorzuciła, gdy Julie z powątpiewaniem popatrzyła na jej długi, zielony szlafrok.

– Kto to?

– Paul Richardson. A przy okazji – myśli o tobie jako o „Julie”. Wyrwało mu się, co zaraz próbował zatuszować sakramentalnym „panna Mathison”.

Długa rozmowa poprzedniego wieczora i sen przywróciły Julie zwykłą pogodę ducha.

– Dobrze przynajmniej, że jeszcze nie wyobraża mnie sobie z numerem na piersi – zażartowała na dźwięk dzwonka. – Otworzę. – Wstała i mocniej zawiązała pasek szlafroka.

Bez dalszych ceremonii otworzyła drzwi. Zaskoczona cofnęła się, bo Paul Richardson podniósł ręce i zabawnym dyszkantem wyszeptał:

– Proszę nie strzelać.

– Wyśmienity pomysł! – Zagryzła usta, by się nie roześmiać. – Mogę pożyczyć pański rewolwer?

Uśmiechnął się. Obrzucił spojrzeniem jej lśniące, spadające na ramiona kasztanowe włosy, zauważył błyszczące oczy i serdeczny uśmiech.

– Noc odpoczynku w spokoju świetnie pani zrobiła – zauważył. Potem uniósł brwi i stanowczym tonem powiedział: – Proszę nie wymyślać następnego zniknięcia. Przez cały czas muszę wiedzieć, gdzie się pani się znajduje!

Telewizyjne wiadomości podniosły ją na duchu – Zack wciąż jest bezpieczny, to najważniejsze. Reprymendę przyjęła bez słowa protestu.

– Przyszedł mnie pan pouczać czy aresztować? – zapytała pogodnie. Nie miała wątpliwości, przy doskonałym humorze agenta mogło chodzić tylko o to pierwsze. Odwróciła się i poprowadziła go przez hol.

– A naruszyła pani jakieś przepisy prawa? – odparował. Weszli do kuchni.

– Zamierza pan zostać na śniadaniu? – wykręciła się od odpowiedzi Podeszła do stojącej pośrodku krajalnicy.

Paul Richardson patrzył to na Katherine, rozbijającą do miski jajka, to na Julie, która z nożem w ręce zabierała się do krojenia zielonej papryki. Obie kobiety, choć nieumalowane, w szlafrokach i piżamach, jeszcze nieuczesane, wyglądały ślicznie, niewinnie i niesłychanie powabnie.

– Jestem zaproszony? – zapytał z uśmiechem.

Julie spojrzała na niego. Wielkie, ciemnoniebieskie oczy patrzyły z intensywnością, jakby chciały przebić się przez powłokę cielesną i zajrzeć w głąb duszy. I nagle pożałowała, że nie ma w nim więcej dobroci i łagodności.

– A chce pan zostać zaproszony?

– Tak!

Po raz pierwszy uśmiechnęła się do niego szczerze, bez wewnętrznego napięcia, i tak promiennie! Serce zabiło żywiej w jego piersi.

– W takim razie proszę usiąść przy stole, a my przygotujemy specjalność zakładu, omlet. Wspólnie nie robiłyśmy ich już przeszło rok, więc proszę nie oczekiwać zbyt wiele.

Richardson zdjął marynarkę i krawat, odpiął górny guzik koszuli i usiadł przy stole. Julie postawiła przed nim filiżankę kawy i wróciła do poprzedniego zajęcia. W milczeniu obserwował dziewczęta, przysłuchiwał się ich żartobliwym przekomarzaniom. Czuł się jak w królestwie spokoju, rządzonym przez piękne wróżki z fryzurami w nieładzie, w długich szlafrokach o pastelowych kolorach.

Uroda Katherine Cahill zapierała dech, ale to Julie Mathison, tylko ładna, jak magnes przyciągała jego spojrzenie. Patrzył, jak wpadające przez okno promienie słońca rozświetlają jej włosy, poddawał się urokowi uśmiechu, podziwiał delikatną cerę, zdumiewającą bujność wywijających się w górę rzęs.

– Panie Richardson? – odezwała się cicho. Podniosła wzrok znad krojonego na drobne kawałeczki ząbka czosnku.

– Proszę mówić do mnie Paul.

– Paul – poprawiła się. Jej głos brzmi uroczo, pomyślał.

– Tak?

– Dlaczego się we mnie tak wpatrujesz? Zmieszał się i wypowiedział pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy.

– Zastanawiałem się, co kroisz. – Patrzył na niewielką, białą kostkę, która, jak się teraz zorientował, była okrojonym ząbkiem czosnku.

– O to ci chodzi? – zapytała. Uniosła głowę i rzuciła mu rozbawione spojrzenie, po którym poczuł się jak uczniak przyłapany na oczywistym kłamstwie.

– Tak – zablefował. – Właśnie, co to jest?

– To cykuta – padła pełna słodyczy odpowiedź.

– Dziękować Bogu, bo obawiałem się, że to zwykły czosnek. Jej śmiech zabrzmiał jak muzyka, a gdy ucichł, popatrzyli na siebie z życzliwością.

– Masz piękny uśmiech – powiedział cicho.

Spojrzała na niego spod gęstych rzęs i zażartowała:

– Chociaż tym jednym powinnam odróżniać się od ponurych gęb przestępców z rejestru FBI, nie sądzisz?

Uśmiech zamarł na twarzy Paula.

– Czy Benedict kontaktował się z tobą? To dlatego wymknęłaś mi się wczoraj i przyjechałaś tutaj? Dlatego dzisiaj rano dwa razy wspomniałaś o możliwości aresztowania cię?

– Masz zbyt bujną wyobraźnię. – Popatrzyła na niego i roześmiała się.

– Do cholery! – Zanim uprzytomnił sobie, co robi, wstał i zaczął iść w jej stronę. – Nie baw się ze mną w kotka i myszkę, Julie! Jak zadaję pytanie, oczekuję odpowiedzi. – Spojrzał przez ramię na Katherine. – Czy mogłabyś zostawić nas samych? – warknął.

– Oczywiście. Czyżbyś naprawdę wierzył, że Julie pomagała temu człowiekowi w ucieczce z więzienia? – spytała oburzona.

– Nie – rzucił ostro – chyba że da mi powód, bym sądził inaczej. Ale nie jestem do końca przekonany, czy nie chroniłaby Benedicta przed nami, gdyby pojawiła się taka możliwość.

– Chyba nie aresztujesz jej za coś, czego jeszcze nie zrobiła! – nie ustępowała Katherine.

– Nie mam zamiaru jej aresztować! Co więcej, uczyniłem wszystko, co w mojej mocy, by nikomu innemu nie przyszło to do głowy.

Na głos Julie odwrócił się. W jej pytaniu usłyszał wdzięczność i zaskoczenie.

– Naprawdę to zrobiłeś?

Paul zawahał się, czuł, że na widok tych oczu opuszcza go złość, potem skinął głową.

– Tak.

Przez chwilę pławił się w cieple jej uśmiechu. Potem Julie zwróciła się do Katherine:

– Odwołujemy cykutę! – Paul nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

Jeszcze nigdy nie jadłem śniadania w tak przyjemnej atmosferze, pomyślał. Pełen błogiego zadowolenia wstał, nalał sobie do filiżanki kawy, a w tym czasie Julie i Katherine wkładały naczynia do zmywarki. Jakże niezwykle miłe chwile, myślał, i doskonale wiedział, dlaczego tak się czuł. Jak odkrył, ku swemu zachwytowi, Julie Mathison, gdy wreszcie uznała, że kogoś lubi, hojnie obdarowywała taką osobę uczuciem bezwarunkowej przyjaźni. Od chwili gdy dowiedziała się, że czynił, co mógł, by nie została aresztowana, traktowała go z serdecznością, uśmiechała się, gdy powiedział coś wesołego, a gdy stawał się oficjalny i zaczynał zachowywać jak typowy agent FBI, obracała jego słowa w żart. I jeszcze sprawiła mu dużą przyjemność pytaniem o radę.

– Wczoraj – wyjaśniała – rozmawiałam z dyrektorem naszej szkoły, panem Duncanem. Zgodził się, bym jutro wróciła do pracy, ale tylko pod warunkiem, że starający się mnie dopaść dziennikarze nie zakłócą lekcji. Katherine uważa, że jedynym sposobem, by temu zapobiec i pozbyć się ich raz na zawsze, jest zwołanie wszystkich i złożenie przeze mnie szczegółowego sprawozdania z tego, co się wydarzyło, a potem udzielenia wyczerpujących odpowiedzi na ich pytania. Co o tym myślisz?

– Ma absolutną rację. Między innymi to właśnie chciałem zasugerować, zjawiając się tu dzisiaj rano.

Wyprowadzona z równowagi perspektywą tłumaczenia się przed kimkolwiek, Julie otworzyła szafkę i wstawiła do niej omlet.

– Nawet nie wiesz, jak mnie mierzi, że tłum obcych uzurpuje sobie prawo do wypytywania mnie o sprawy, które nie mają z nimi nic wspólnego.

– Potrafię to zrozumieć, ale masz do wyboru tylko dwie możliwości: albo teraz, na własnych warunkach, ułożysz się z prasą, albo pozwolisz, by drukowali o tobie zmyślone i krzywdzące informacje, i jeszcze próbowali dopaść na każdym kroku.

– Dobrze, zrobię tak, ale chyba wolałabym stanąć przed plutonem egzekucyjnym. – Julie westchnęła.

– Chciałabyś, bym ci pomógł?

– Zrobiłbyś to dla mnie?

Czyby to dla niej zrobił? – pomyślał z ironią. Dla niej uczyniłby znacznie więcej; pokonałby smoka… złapał lwa za grzywę… przeniósł górę. Na Boga… nawet wytarłby patelnię!

– Choćby dlatego, że to właśnie obecność FBI sprowokowała najazd prasy – podszedł do zlewu ze ścierką w ręce – powinienem tak postąpić.

– Nie wiem, jak ci dziękować – powiedziała Julie z prostotą. Starała się nie myśleć, jak bardzo przypominał Zacka, tego w dobrym humorze, pełnego uroku.

– Może podziękujesz mi dotrzymaniem towarzystwa w środę przy kolacji?

– W środę? – wykrzyknęła przerażona. – To wtedy jeszcze tu będziecie?

Smok, którego zamierzał zabić, uniósł łeb i ugryzł go w tyłek, lew zaniósł się rechotem nad jego głupotą, góra wynurzyła się ogromna i nie do ruszenia.

– Postaraj się nie okazywać aż takiego entuzjazmu – odparł zgryźliwie.

– Źle mnie zrozumiałeś – wyjaśniła przepraszającym tonem, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Naprawdę. Tylko nie znoszę, jak ktoś mnie śledzi i indaguje, nawet ty.

– A czy przyszło ci do głowy, że Benedict może przybyć tu za tobą, zagrozić ci? – Pod wpływem szczerych przeprosin, jeszcze bardziej serdecznego gestu, topniał w oczach. – Benedict to morderca, a jak sama przyznałaś, nie sprawiałaś mu żadnych kłopotów po tym, jak próbował uratować ci życie. A jeżeli zatęskni za twoim towarzystwem, za miłym poczuciem bezpieczeństwa, jakie zapewniałaś mu jako zakładniczka? A może uzna, że nie jesteś wobec niego lojalna i postanowi się zemścić, jak na swojej żonie?

– A może patelnia, którą wycierasz, postanowi zmienić się w lustro i zawiśnie na ścianie? – odparowała Julie. Pokręciła głową na sugestie, które najwyraźniej uważała za absurdalne.

W tej chwili Paul gorąco pragnął, by Benedict przyśpieszył tempa i uczynił jakiś krok przeciwko Julie. Wtedy uratowałby ją przed tym draniem i za jednym zamachem udowodniłby, że miał rację. Nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego intuicja z uporem podpowiadała mu, że Benedict zjawi się tutaj po nią. Albo przynajmniej spróbuje się z nią skontaktować. Niestety! Dave Ingram zupełnie nie podzielał tej opinii i, ku zażenowaniu Paula, o jego przeczuciach wyrażał się pogardliwie: własne zauroczenie osobą Julie każe mu wierzyć, że to samo przytrafiło się Benedictowi.

– No to co będzie z tą naszą środową kolacją? – zapytał. Sięgnął po drewniane kopystki i łyżki i je także wytarł do sucha.

– Nie mogę – powiedziała Julie. – W środowe i piątkowe wieczory uczę czytania dorosłych.

– W porządku, to może w czwartek?

– Byłoby miło – zgodziła się. Starała się odegnać nieprzyjemną myśl, że FBI tak długo zamierza sprawować nad nią kuratelę. – Czy mogę zabrać ze sobą Katherine?

– Dlaczego?

– Zaczynam czuć się tu osobą wysoce niepożądaną – od drzwi, ze śmiechem zauważyła Katherine.

Paul przechylił głowę i zamknął oczy. Na poczekaniu starał się wymyślić wytłumaczenie swego braku taktu.

– Zazwyczaj nie zachowuję się tak prostacko. Wiem, że jeżeli pojawisz się ty, Katherine, Dave Ingram będzie nalegał, byśmy spędzili wieczór we czworo, a nie mam specjalnej ochoty na jego towarzystwo. – Otworzył oczy i ujrzał rozbawione twarze obydwu kobiet, najwyraźniej ucieszonych jego konsternacją.

– Chyba mu wybaczymy – powiedziała Katherine.

– Też tak uważam – przystała Julie. Paul już dziękował Bogu za naiwność dziewcząt, gdy Katherine bez ogródek dodała:

– Kłamie jak z nut.

– Oczywiście – zgodziła się Julie i popatrzyła na niego z wszystkowiedzącym uśmiechem.

– A co do konferencji prasowej – Katherine z powagą zwróciła się do Paula o radę – gdzie ma się odbyć i kogo należy zaprosić?

– Który z budynków w okolicy pomieści największe tłumy? – spytał rzeczowym tonem.

– Szkoła średnia, aula – odpowiedziała Julie.

Po krótkiej wymianie zdań postanowili, że spotkanie z dziennikarzami odbędzie się o trzeciej po południu. Katherine zaproponowała, że zadzwoni do dyrektora szkoły i poprosi o udostępnienie auli oraz do burmistrza, by zajął się powiadomieniem dziennikarzy i innymi sprawami organizacyjnymi.

– Zapewnijcie sobie pomoc brata Julie, Teda – dodał Paul, wkładając marynarkę. – Poproście, by powiadomił innych funkcjonariuszy z biura szeryfa, aby pomogli w uchronieniu Julie przed stratowaniem – sam mogę nie dać rady. – Teraz zwrócił się do Julie: – Jeżeli szybko się ubierzesz, odwiozę cię do domu i będziesz miała dość czasu na przygotowanie sobie notatek. Przydadzą się, gdy za pośrednictwem satelity i prasy staniesz twarzą w twarz z całym światem.

– Przerażasz ją – karcącym tonem odezwała się Katherine.

– Nic podobnego. – Julie zaskoczyła wszystkich, włącznie z sobą. -Sytuacja jest idiotyczna, ale daleko jej do przerażającej. Nie dam się tak łatwo zastraszyć ani wprawić w zakłopotanie.

Paul uśmiechnął się z aprobatą, ale powiedział tylko:

– Rozgrzeję silnik, a ty w tym czasie się ubierz. Katherine – dodał z uśmiechem – dziękuję za wspaniały poranek i fantastyczne śniadanie. Zobaczymy się na konferencji.

Gdy zamknęły się za nim drzwi wyjściowe, Katherine bez obwijania w bawełnę zwróciła się do Julie:

– Skoro sama tego nie zauważasz, muszę zwrócić twoją uwagę, jaki to wyjątkowy mężczyzna. A do tego zupełnie zwariowany na twoim punkcie, poza tobą każdy to widzi. – Zrobiła do Julie oko. – Wysoki brunet, przystojny i bardzo, bardzo męski…

– Przestań – przerwała Julie – nie chcę tego słuchać.

– Dlaczego?

– Bo przypomina mi Zacka – powiedziała szczerze. – Od samego początku. – Zajęła fartuszek i ruszyła do przedpokoju.

– Jest pomiędzy nimi zasadnicza różnica – zauważyła idąca za nią po schodach Katherine. – Paul Richardson nie jest kryminalistą i zbiegłym więźniem, nie próbuje złamać ci serca, ale robi wszystko, by cię chronić.

– Wiem – przyznała Julie z westchnieniem. – Masz rację we wszystkim, oprócz jednego: Zack nie jest kryminalistą i zanim o nim zapomnę raz na zawsze, z pomocą dziennikarzy i telewizji zrobię coś dla niego.

– Co takiego? – zaniepokoiła się Katherine. Poszła za Julie do sypialni.

– Chcę, by cały świat dowiedział się, że on nikogo nie zabił. Może dzięki dzisiejszej konferencji nacisk opinii publicznej skłoni władze do wznowienia sprawy!

– Dalej chcesz mu pomagać, mimo że tak cię zranił? – zdziwiła się Katherine.

Julie popatrzyła na nią z promiennym uśmiechem i energicznie kiwnęła głową.

Katherine odwróciła się, by wyjść z pokoju, ale na odchodnym powiedziała jeszcze:

– Jeżeli zamierzasz dzisiaj zostać rzecznikiem prasowym Zacharego Benedicta, radziłabym, byś postarała się wyglądać jak najatrakcyjniej. To niesprawiedliwe! Ludzie, bardziej niż chcą się do tego przyznać, dają się omamić kobiecej urodzie.

– Dziękuję. – Julie, zaabsorbowana swoim celem, zupełnie zapomniała o zdenerwowaniu. W myślach już robiła remanent strojów, by wybrać najlepszy. – Co jeszcze mi doradzisz?

Katherine pokręciła głową.

– Wypadniesz wspaniale. Jesteś szczera, wierzysz w to, co mówisz. Przekonasz wszystkich, jak zawsze.

Julie niewiele słyszała – obmyślała najskuteczniejszą strategię do osiągnięcia celu. Przyszło jej do głowy, by zyskać przychylność mediów poprzez stworzenie lekkiej atmosfery. O strojach niemal zapomniała. Na początek poważne, oficjalne sprawozdanie, dzięki któremu spróbuje nastawić dziennikarzy przyjaźniej do Zacka, dopiero jak już zacznie odpowiadać na pytania, postara się mówić swobodnie, z uśmiechem.

Z uśmiechem. Swobodnie. Z lekkim sercem.

To Zack był aktorem!! Nie wiedziała, jak wypadnie, jaki obrót przybierze spotkanie. Ale jakoś sobie poradzi – musi!

Загрузка...