– To musi być pomyłka – powiedziała Emily. Niespokojnie przeniosła wzrok z męża na księgowego. – Ojciec nigdy nie tknąłby żadnych akcji, a tym bardziej nie inwestowałby w przedsięwzięcie, którym zarządzał Tony Austin.
– Fakty mówią co innego, panno McDaniels – delikatnie przerwał Edwin Fairchild. – Przez pięć lat ulokował ponad 4 miliony dolarów, wybranych z pani funduszu powierniczego, w TA Productions, której właścicielem był właśnie pan Austin. Całkowicie legalna transakcja, oczywiście, choć nieroztropna. Nie przyniosła zysku, bo Austin najwyraźniej wydał te pieniądze na własne potrzeby. Nie sugeruję, że w działaniach pani ojca było coś złego – zapewnił Emily, gdy na jej czole pojawiła się zmarszczka. – Pani ojciec zakupił akcje TA Productions i są one nadal jej własnością. Zwróciłem uwagę na tę sprawę tylko dlatego, że jako pani nowy doradca finansowy uważam, iż nadszedł czas, by odsprzedać akcje spadkobiercom Austina – jeżeli kupią – albo oddać je im za symbolicznego centa, aby przy zeznaniach podatkowych wykazać straty.
Emily z wysiłkiem starała się zebrać myśli.
– A co mówi ojciec o tych inwestycjach?
– Nie jestem upoważniony do nagabywania go ani do oceny jego poczynań. Wiem, że zajmował się pani funduszem powierniczym aż do pani zamążpójścia i sposób, w jaki wtedy inwestował pieniądze, był wyłącznie jego sprawą. Teraz, jako doradca finansowy pani męża, zainteresowałem się tym przy okazji waszego wspólnego rozliczenia podatkowego.
– Ojciec z pewnością nie zdawał sobie sprawy, że to Austin stał za TA Productions – stanowczo oświadczyła Emily.
Białe brwi Fairchilda uniosły się z powątpiewaniem.
– Jeżeli chce pani w to wierzyć…
– To nie kwestia przekonania. – Uśmiechała się z widocznym wysiłkiem. – Przypuszczenie, że mój ojciec dał się nakłonić do zakupu udziałów w firmie należącej do Tony'ego, jest… śmieszne. On nienawidził tego człowieka.
– Nie rozumiem, jak mógł zostać… nabrany – odezwał się ostrożnie jej mąż; nie zapominał, jaka jest wrażliwa na punkcie swego ojca. – Rozmawialiśmy o tym dzisiaj z Edwinem już wcześniej, przez telefon. Najwyraźniej twój ojciec kupił akcje bezpośrednio od Austina.
– Dlaczego tak uważasz?
– Bo TA nie jest notowana na giełdzie. Jak przed chwilą wspomniał Edwin, to niewielka spółka, zarządzana osobiście przez Austina, więc udziały mógł nabyć albo od niego, albo od pełnomocnika.
– A miał pełnomocników? – Emily patrzyła to na męża, to na księgowego.
Edwin Fairchild pokręcił przecząco głową. Włożył okulary, by przeczytać fotokopię dokumentu.
– Z pewnością nie opłacał nikogo, by go reprezentował lub dla niego pracował, w jakimkolwiek charakterze. Według statutu TA Productions, o czym w Sacramento powszechnie wiadomo, Austin był zarazem udziałowcem i dyrektorem firmy, nie zatrudniał nikogo. – Zdjął okulary, popatrzył na ciężkiego roleksa na przegubie dłoni. – Widzę, że już po szóstej. Nie chciałem trzymać państwa tak długo, ale przynajmniej omówiliśmy wszystkie aspekty sprawy. Jeżeli zamierza pani sprzedać akcje spadkobiercom Austina, należy się śpieszyć, bo niedługo cała uwaga rodziny skupi się na toczących się w sądzie sprawach spadkowych. Jak tylko otrzymam od pani wiadomość, będę mógł zakończyć opracowywanie prognozy podatkowej na przyszły rok.
Dick skinął głową i Fairchild pojednawczym tonem zwrócił się do Emily:
– Proszę się nie denerwować, panno McDaniels. Nawet jeżeli pani ojciec utopił 4 miliony w firmie Austina, będziemy mogli odliczyć tę sumę od zysków z innych inwestycji. Zwroty podatkowe obniżą stratę do mniej niż trzech milionów.
– Nie znam się na finansach ani podatkach – powiedziała Emily. -Tymi sprawami zawsze zajmował się ojciec.
– A więc z nim powinna pani pomówić o akcjach TA. W ciągu ostatnich pięciu lat dokonał prawie dwudziestu transakcji. Z pewnością miał jakiś plan osiągnięcia zysku, o którym my nic nie wiemy. Powie pani, czy rozsądniej będzie zachować te akcje trochę dłużej.
Emily wyciągnęła rękę.
– Dziękuję, panie Fairchild, tak właśnie postąpię. – Wzięła męża pod ramię.
– Zanim odejdziecie – dodał Fairchild – chciałbym, abyście wiedzieli, że we wszystkich innych sprawach zarządzanie funduszem przez pani ojca było bez zarzutu. Rozsądnie inwestował pieniądze, rozliczał się z każdego centa wydanego w ciągu piętnastu lat, także wykazał kwoty zainwestowane w TA Productions.
Rysy twarzy Emily w jednej chwili stężały.
– Nie potrzebuję ani pana, ani nikogo innego, by mnie przekonywał, że ojciec chciał mojego dobra. Zawsze.
Za chwilę podziwiała, jak jej mąż, zręcznie manewrując lśniącym BMW, przebija się przez korki godziny szczytu.
– Byłam wobec niego nieuprzejma, prawda? – zapytała.
Gdy zatrzymali się pod czerwonym światłem, Dick zwrócił twarz w jej stronę.
– Jak tylko sprawa dotyczy twojego ojca, przyjmujesz postawę obronną. Zawsze tak postępujesz.
– Wiem – przyznała – ale mam po temu powody.
– Kochasz go, a on poświęcił dla ciebie swoje życie – wyrecytował za nią.
Emily przeniosła wzrok z jego dłoni na drążek zmiany biegów.
– Jest jeszcze inna przyczyna. Jak powszechnie wiadomo, w tamtych czasach, w przeciwieństwie do mojego ojca, który wykazywał się rzadko spotykaną uczciwością, wielu rodziców dzieci aktorów podkradało zarobione przez nie pieniądze. I chociaż teraz prawo nie pozwala na podobne praktyki, wielu ludzi wciąż traktuje ojca, jakby żył z moich zarobków, i to nieźle.
– Ci, którzy tak sądzą, najwyraźniej nie widzieli jego mieszkania, bo natychmiast zmieniliby zdanie – powiedział Dick. Wrzucił trzeci bieg, bo samochody znów przyśpieszyły. – Nie malował ścian już z dziesięć lat, przydałyby mu się nowe meble. Dzielnica, w której mieszka, schodzi na psy, za kilka lat zrobi się tam niebezpiecznie.
– Wiem, ale on nie znosi wydawać pieniędzy. – Emily powróciła do poprzedniego tematu. – Nie masz pojęcia, co spotykało go tylko dlatego, że jest moim ojcem. Pamiętam, jak jakieś pięć lat temu wybrał się kupować samochód. Sprzedawca byłby szczęśliwy, gdyby udało mu się wcisnąć tatusiowi najtańszego chevroleta, przynajmniej dopóki nie pojawiłam się ja, by pomóc w wyborze koloru. Gdy ten facet uświadomił sobie, kim jestem, natychmiast odezwał się obrzydliwym, przesłodzonym tonem: „To wszystko zmienia, panie McDaniels! Jestem pewien, że córka wolałaby sprawić panu tego ostrego seville'a, którego oglądał pan z takim zainteresowaniem. Czy nie mam racji, kochanie?”
– Jeżeli twój ojciec tak przejmował się opinią innych – powiedział Dick, zapominając na chwilę, że powinien przynajmniej przed żoną ukrywać niechęć do teścia – mógł znaleźć sobie jakąś posadę i zająć się czymś poza załatwianiem spraw swej małej Emily. Wtedy może mniej by pił i rozczulał się nad sobą, bo jego córeczka dorosła i wyszła za mąż. Przepraszam – dodał – najwyraźniej jestem zazdrosnym wariatem, który nie potrafi znaleźć wytłumaczenia dla niespotykanie bliskich kontaktów ukochanej żony z ojcem. Wybaczysz mi?
Skinęła głową. Potarła policzkiem o grzbiet jego dłoni, ale jej śliczna twarz pozostawała zamyślona.
– Widzę, że te przeprosiny nie wystarczyły. – Starał się żartem wydobyć ją z niecodziennej powagi. – By przebłagać moją żonę – zawahał się – wezmę ją dziś wieczorem do Anthony'ego i zamówię najdroższą kolację w Los Angeles. I bez słowa protestu zniosę spojrzenia, jakimi inni będą ją obrzucać.
Uśmiechnęła się do niego, słynne dołeczki w policzkach jeszcze się pogłębiły. Musnął dłonią jej twarz i cicho rzekł:
– Kocham cię, Emily. Pomimo tych śmiesznych zagłębień na buzi. Żaden inny facet nie byłby zdolny zapomnieć o tak poważnym defekcie urody, ja potrafię.
Roześmiał się. Patrzył na nią z pogodnym wyrazem twarzy, ale zaraz spochmurniał, gdy z jej ust padło pytanie:
– Czy kochasz mnie na tyle, by zawieźć, przed kolacją, do ojca?
– Po co? – zapytał poirytowany.
– Muszę porozmawiać z nim o pieniądzach zainwestowanych u Tony'ego. Nie mogę tego pojąć, dostaję szału.
Dick wrzucił kierunkowskaz i zmienił pas, by skręcić do dzielnicy teścia.
– Chyba kocham cię wystarczająco.
Emily nacisnęła dzwonek przy drzwiach mieszkania ojca. Po dłuższej chwili otworzył, w ręce trzymał szklankę z whisky.
– Emily, dziecinko, co u ciebie? – wybełkotał. Spoglądał na nią przekrwionymi oczami. Wyglądał tak, jakby nie golił się od trzech dni.
– Nie wiedziałem, że się do mnie dzisiaj wybierasz. – Zupełnie ignorując zięcia, otoczył ją ramieniem i wprowadził do środka.
Jest pijany, pomyślała Emily z niepokojem i smutkiem. Nie w sztok, ale wystarczy. Kiedyś nie brał alkoholu do ust, ale w ostatnich kilku latach pijackie ciągi występowały coraz częściej. Patrzyła na ponure wnętrze mieszkania.
– Czemu nie włączysz światła? – spytała z łagodną przyganą i zapaliła jedyną w salonie lampę.
– Lubię ciemność. – Sięgnął do kontaktu, w pokoju zapanował półmrok. – Jest bezpieczna i rozkoszna.
– Wolałbym jednak, by było trochę jaśniej, bo jeszcze Emily potknie się na czymś i nie daj Bóg zrobi sobie krzywdę. – Dick ponownie włączył światło.
– Co cię sprowadza? – McDaniels zwrócił się do córki, zięcia zdawał się nie dostrzegać. – Nigdy tu nie przychodzisz – powiedział z wymówką w głosie.
– W zeszłym tygodniu byłam dwa razy – przypomniała Emily. – Ale dobrze, jeżeli jesteś w formie, przyszłam porozmawiać o interesach. Księgowy Dicka ma kilka pytań, na które chce uzyskać odpowiedź, zanim przygotuje zeznanie podatkowe.
– Oczywiście, kochanie, nie ma sprawy. Chodźmy do gabinetu, tam trzymam wszystkie papiery.
– Muszę zadzwonić w kilka miejsc – oznajmił Dick. – Porozmawiaj z ojcem, ja tymczasem skorzystam z aparatu w… – Rozglądał się za telefonem, ale w salonie go nie znalazł.
– W kuchni – wyjaśniła. Skinął głową i poszedł w tamtą stronę.
Emily podążyła za ojcem na górę, do sypialni, którą przed laty zamienił w swój gabinet. Usiadł za biurkiem, jedyną wolną powierzchnią w tym domu. Na ustawionych pod ścianami kredensie i szafkach z aktami w każdym wolnym miejscu stały fotografie Emily – jako niemowlę, dalej czteroletni pędrak, na następnych w baletkach, w przebraniu na Halloween, w stroju z pierwszej roli na scenie; Emily w wieku trzynastu lat, z włosami związanymi w koński ogon; piętnastoletnia, z pierwszym bukiecikiem kwiatów od chłopaka. Teraz, gdy patrzyła na te zdjęcia, uświadomiła sobie, że na prawie każdym był z nią ojciec. I coś jeszcze – światło lampy stojącej na zakurzonym biurku odbijało się jasno od szklanych szybek we wszystkich ramkach, jak gdyby niedawno je wyczyszczono.
– Co chcesz wiedzieć, kochanie? – zapytał. Pociągnął ze szklanki łyk.
Emily zastanowiła się, czyby nie wspomnieć o potrzebie leczenia jego nałogu, ale zrezygnowała. Ostatnio dwukrotnie napomknęła o tym i za każdym razem kończyło się tak samo: najpierw okazywał skruchę, a potem wpadał we wściekłość. Zebrała się na odwagę i delikatnie przystąpiła do wyłuszczenia sprawy.
– Wiesz, tatusiu, jaka jestem ci wdzięczna za inwestowanie moich pieniędzy w fundusz powierniczy i zarządzanie nimi przez wszystkie lata? – Skrzyżował ramiona, wzrok utkwił gdzieś za nią.
– Zbierałem każdego centa i chroniłem jak oka w głowie. Nigdy nie brałem dla siebie nic poza dwudziestoma dolarami za godzinę, i to dopiero pod wpływem twoich nalegań. Taka byłaś rezolutna tamtego dnia – powiedział w zadumie. – Miałaś szesnaście lat, a zachowałaś się jak dorosła. Przyszłaś do swojego staruszka i oświadczyłaś, że jeżeli nie zwiększy sobie pensji, zwolnisz go.
– Zgadza się. – Emily z roztargnieniem kiwnęła głową. – Nie chcę więc, byś przy następnym pytaniu choć przez chwilę myślał, że wątpię w twoją uczciwość. Próbuję tylko zrozumieć intencje. W ogóle nie mam pretensji o pieniądze, które straciłam.
– Jakie? – zapytał gniewnie. – Co, u diabła, masz na myśli?
– Cztery miliony, które w ciągu ostatnich pięciu lat zainwestowałeś w studio Tony'ego Austina. Te akcje są bezwartościowe. Dlaczego tak postąpiłeś, tatusiu? Nienawidziłam go, a miałam wrażenie, że ty nawet bardziej.
Przez chwilę nie ruszał się, potem wolno uniósł głowę; jego oczy świeciły jak żarzące się węgle. Emily odruchowo wcisnęła się głębiej w fotel.
– Austin… – powiedział cicho. Uśmiech z mściwego przeszedł w pełen zadowolenia. – Już więcej nie musisz się martwić, kochanie. Zająłem się nim. Koniec z kupowaniem bezwartościowych papierów. Ten mały sekret niech pozostanie między nami.
– Ale dlaczego w ogóle musieliśmy je kupować? – Emily przerażał wyraz twarzy ojca, jego głos, ponura atmosfera słabo oświetlonego pokoju.
– Nie miałem wyboru. Nie chciałem. A teraz on nie żyje…
– Jakim sposobem mógł zmusić cię do zainwestowania czterech milionów wbrew twojej woli? – zapytała ostrzej, niż zamierzała.
– Nie tym tonem, panienko! – warknął w nagłym przypływie wściekłości.- Bo poczujesz moją rękę!
Emily była tak zaskoczona nieoczekiwaną groźbą ze strony człowieka, który nigdy nie podniósł na nią głosu, że aż uniosła się z miejsca.
– Porozmawiamy o tym kiedy indziej, gdy będziesz w lepszej formie.
– Zaczekaj! – Zaskakująco szybko sięgnął przez biurko i chwycił ją za ramię. – Nie odchodź, kochanie. Boję się. Nie śpię od wielu dni. Wiesz przecież, że nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy.
Wyglądał na naprawdę przerażonego, co wstrząsnęło Emily. Poklepała go po dłoni, jakby to on był jej dzieckiem.
– Nie bój się, tatusiu, nie odejdę. Powiedz mi, co się stało, postaram się zrozumieć.
– Zatrzymasz to dla siebie, przysięgasz?
Skinęła głową, zaskoczona nutą dziecięcej prośby.
– Austin zmuszał mnie do kupowania tych akcji… szantażował nas. Przez długie pięć lat ten drań wyciągał od nas pieniądze.
– Nas? – wybuchnęła z niedowierzaniem pomieszanym z irytacją.
– Ty i ja tworzymy zespół. Co przydarzy się jednemu, dotyka drugie, nieprawdaż?
– Chyba tak – odpowiedziała niepewnie. Starała się nie okazywać nurtującego ją niepokoju. – Dlaczego Tony szantażował… nas?
– Bo wiedział, że zabiliśmy Rachel. – Głos ojca przeszedł w konspiracyjny szept.
Emily podniosła się z fotela. Stała jak wryta i spoglądała na niego ze zdumieniem.
– To szaleństwo! Chyba jesteś aż tak pijany, że masz halucynacje! Jakiż mógłbyś mieć powód do zamordowania żony Zacka?
– Żadnego. Emily oparła dłonie na biurku.
– Dlaczego mówisz w ten sposób? To obłęd.
– Nigdy nie używaj przy mnie tego słowa! Tak właśnie powiedział on – kłamał! Boję się, nie potrafisz tego zrozumieć. – Jego głos przeszedł w skamlenie.
– Kto powiedział, że jesteś obłąkany, tatusiu? I dlaczego się boisz? – pytała cierpliwie, jakby zwracała się do zagubionego, otumanionego alkoholem osiemdziesięcioletniego staruszka.
– Austin, tej nocy, gdy go zabiłem.
– Tony'ego Austina pozbawił życia Zachary Benedict – rzekła stanowczo.- Wie to każdy.
Jego przerażone oczy nabrały dzikiego wyrazu. Wypił resztę ze szklanki.
– Nie każdy! – krzyknął. Uderzył szkłem o blat biurka. – Mężczyźni… prywatni detektywi… dwa razy nachodzili mnie od tamtej nocy. Chcą wiedzieć, gdzie wtedy byłem. Ktoś ich wynajął, ale nie mówią kto. Podejrzewają mnie, kochanie, nie rozumiesz? Domyślili się, że Austin mnie szantażował, wkrótce wykombinują dlaczego. A wtedy zrozumieją, że zabiłem i jego, i Rachel Evans.
Emily starała się, by jej głos brzmiał spokojnie, choć każdy mięsień ciała drżał z przerażenia.
– Dlaczego miałbyś zabijać Rachel?
Przeciągnął palcami po włosach.
– Nie udawaj głupiej, zamierzałem uśmiercić Austina! Chciałem, by zginął on, ale ten kretyn Benedict zmienił w scenariuszu kolejność strzałów.
Emily ciężko westchnęła.
– Dlaczego chciałeś śmierci Tony'ego?
– Dobrze wiesz! – Opadł na krzesło, z jego oczu popłynęły łzy. – Dawał mojemu maleństwu narkotyki, wpędził ją w ciążę. Myślałaś, że nie wiem, ale domyśliłem się wszystkiego. – Głos, jaki wydobywał się z niego, przypominał skrzek. – Miałaś poranne mdłości, zadzwoniłem więc do twojego lekarza w Dallas, by dowiedzieć się, co ci dolega. No i pielęgniarka powiedziała mi. Gdy się przedstawiłem, wzięła mnie za twojego męża. – Przetarł dłonią oczy i wykrztusił ze szlochem: – Miałaś zaledwie szesnaście lat, a on zrobił ci dziecko i zostawił z kłopotem samą; później dowiedziałem się o aborcji. I równocześnie miał romans z tą dziwką Rachel. Śmiali się za twoimi plecami. Po twoim ślubie Austin zagroził, że opowie Dickowi o ciąży… i reszcie.
Emily oderwała ręce od oparcia krzesła. Jej dłonie pozostawiły mokre ślady na skórzanym obiciu… Zanim wydobyła z siebie głos, musiała dwa razy odchrząknąć, a słowa, jakie padły z jej ust, nie miały nic wspólnego z szaleństwem myśli.
– Dick zawsze wiedział, co mi się przydarzyło. Kilka tygodni temu powiedziałam mu nawet, że chodziło o Tony'ego. Tobie nic nie mówiłam, bo nie chciałam cię zranić, spowodować, byś się mnie wstydził.
– Ktoś wie, co zrobiłem. – Ukrył twarz w dłoniach, jego plecami wstrząsał szloch. – Zabiję go, muszę tylko dowiedzieć się, kto to. – Uniósł głowę, wzrokiem podążył ku drzwiom, ręką sięgnął do szuflady biurka.
– Zacznij ode mnie – rozległ się od drzwi głos męża Emily. Do pokoju wszedł Dick. Szarpnięciem podniósł żonę z krzesła. – Bo teraz ja też wiem.
Zamiast zareagować przestrachem, George McDaniels spojrzał na córkę i konspiracyjnym szeptem powiedział:
– On ma rację, Emily, obawiam się, że będziemy musieli zabić twojego męża. – Wstał; w blasku światła ujrzała w dłoni ojca rewolwer.
– Nie! – Emily próbowała osłonić męża własnym ciałem, on starał się odsunąć ją na bok.
– Odsuń się, kochanie – rozległ się rozkazujący głos ojca. – Nie będzie go bolało, nic nie poczuje. Umrze, nim upadnie na podłogę.
– Tatusiu! – krzyknęła. Pchnęła Dicka do tyłu, w stronę drzwi, rozpostarła ramiona. – Naprzód będziesz musiał strzelić do mnie, a tego chyba nie chcesz.
Głos Dicka brzmiał dziwnie spokojnie, choć palce wbijały się w ramiona żony. Odsunął ją na bok.
– Odłóż broń, George! Jeżeli mnie zastrzelisz, będziesz musiał zabić Emily, by powstrzymać ją od pójścia na policję. A jej przecież nie chcesz skrzywdzisz, próbujesz chronić!
Mężczyzna zawahał się, a Dick łagodnym głosem mówił dalej:
– Odłóż broń. Pomożemy ci wytłumaczyć, że tylko chroniłeś córkę.
– Jestem zmęczony tym ciągłym strachem. – George jęknął. – Nie mogę spać.
Emily wymknęła się z pokoju i w sypialni chwyciła słuchawkę telefonu. Wystukała 911.
Doktor Grover powoli zbliżał się do uzbrojonego szaleńca. Wyciągnął rękę.
– Zostaw broń, lekarze dadzą ci pigułki, byś mógł zasnąć – uspokajał.
– Nabierasz mnie, ty draniu! – wrzasnął McDaniels. Dick skoczył i sięgnął po rewolwer akurat w momencie, gdy tamten mierzył mu prosto w pierś.
Z sypialni doszedł Emily stłumiony odgłos wystrzału, potem ciężkie uderzenie ciała o podłogę. Rzuciła słuchawkę, biegiem wróciła do gabinetu i wpadła w ramiona męża.
– Nie wchodź tam! – ostrzegł. Objął ją ramieniem i bezwolną powiódł z powrotem do sypialni. Sięgnął po telefon.
– Tatusiu! – krzyknęła rozpaczliwie.
– Nic mu nie będzie! – powiedział Dick. Starał się opanować histerię żony i równocześnie wezwać karetkę. – Uderzył głową w biurko i teraz krwawi jak zarzynane prosię!