ROZDZIAŁ 47

Katherine, pod przenikliwym spojrzeniem Julie, poruszyła się niespokojnie, nerwowo sięgnęła po dzbanek z herbatą i nalała letniego płynu do filiżanki. Gdy podniosła ją do ust, jej ręka lekko drżała. Julie zauważyła to.

– Nie protestowałam przeciwko sposobowi, w jaki mnie potraktował, bo nie zasłużyłam na nic innego po tym, jak zachowywałam się w czasie naszego małżeństwa.

– Inaczej myślałaś trzy lata temu, gdy występowałaś o rozwód -przypomniała Julie. – Powiedziałaś mi wtedy, że rozwodzisz się z Tedem, bo jest bezdusznym, pełnym ciągłych wymagań, nieznośnym egoistą, i jeszcze o wielu innych zarzutach.

– Trzy lata temu – zaczęła Katherine ze smutkiem – byłam zepsutą smarkulą, żoną mężczyzny, którego jedyną winą było oczekiwanie, że zachowam się jak żona, a nie niemądre dziecko. Wszyscy w Keaton, poza tobą, świetnie wiedzieli, że żaden ze mnie materiał na żonę. Zasady lojalności względem przyjaciółki nie pozwalały ci dostrzec tego, co rozgrywało się niemal pod twoim nosem, a ja nie miałam dość odwagi, nie byłam na tyle dojrzała, by przyznać się do winy. Ted szybko mnie przejrzał. Zbyt rycerski, by zniszczyć naszą przyjaźń, twoją wiarę we mnie, utrzymywał w tajemnicy, jaka jest ze mnie żona. Jedną z niewielu spraw, co do których się zgadzaliśmy, było ukrywanie przed tobą, że nam się nie układa.

– Katherine – przerwała Julie łagodnie – wciąż jeszcze go kochasz, prawda?

Całe ciało Katherine zesztywniało na dźwięk tych słów; utkwiła wzrok w olbrzymim diamencie w kształcie perły, błyszczący na palcu jej lewej ręki. Powstrzymując nerwowy śmiech, powiedziała:

– Jeszcze tydzień temu zanim twoje zniknięcie zmusiło Teda do rozmowy ze mną, odpowiedziałabym: nie.

– A teraz?

Katherine odetchnęła głęboko i spojrzała przyjaciółce w oczy.

– Tak jak to ładnie powiedziałaś o Zacharym Benedikcie, sypiałabym z twoim bratem przez resztę życia, gdyby tylko zechciał.

– Jeżeli tak właśnie czujesz – naciskała Julie – to co ma oznaczać pierścionek innego mężczyzny na twoim palcu?

– Już do mnie nie należy.

– Co takiego?

– Wczoraj zerwałam nasze zaręczyny, ale Spencer prosił, by jeszcze przez kilka tygodni nie rozgłaszać tego. Uważa, że daję się ponieść dawnym sentymentom, które odżyły, gdy znów zobaczyłam Teda.

Julie powstrzymała się od okazania radości i z uśmiechem zapytała:

– W jaki sposób zamierzasz odzyskać Teda? -I już z powagą dodała: – To nie będzie łatwe. Od rozwodu zmienił się; jest nadal przywiązany do rodziny, ale śmieje się o wiele rzadziej niż dawniej. Stał się daleki… jakby wokół niego wyrósł mur, nie do pokonania nawet przez Carla czy mnie. Sprawia wrażenie, jakby zależało mu tylko na zdaniu egzaminów prawniczych i rozpoczęciu własnej praktyki. – Zastanawiała się, jak w łagodnej formie przekazać prawdę. – On za tobą nie przepada, Katherine, czasami zdaje się wręcz cię nienawidzić – wypaliła bez ogródek.

– Też to zauważyłaś? – Katherine próbowała żartować, ale głos trochę jej drżał. – Ma ku temu powody – przyznała z powagą.

– Nie wierzę. Czasem dwojgu wspaniałych ludzi po prostu nie udaje się utrzymać małżeńskiego związku, chociaż żadne nie jest temu winne. To się nieraz zdarza.

– Gdy wreszcie zebrałam się na odwagę, by powiedzieć ci prawdę, ty próbujesz zrobić ze mnie anioła – odparła Katherine roztrzęsionym głosem. – A prawda jest taka, że rozwód nastąpił z mojej winy. Wyszłam za Teda z miłości, ale byłam taka zepsuta i niedojrzała, że nie rozumiałam, iż kochanie to również poświęcenie. To, co teraz powiem, zabrzmi dziwnie: uważałam, że mam prawo związania Teda małżeństwem ze mną, a potem do przerwy, do spędzenia kilku lat jako osoba niezależna, dopóki nie będę gotowa ustabilizować się. Już miesiąc po naszym ślubie zauważyłam – mówiła głosem pełnym pogardy dla samej siebie – że wszyscy moi przyjaciele wracają do college'u na jesienny semestr. A ja nie! Poczułam się męczennicą – dwudziestolatka, a już związana, pozbawiona radości studenckiego życia. Ted zarabiał wystarczająco dużo, by studiować i jeszcze opłacać moje czesne, wystąpił więc z najlepszą dla nas propozycją: mieliśmy sobie ułożyć zajęcia tak, by jeździć do Dallas razem. Ale mnie to nie odpowiadało. Wiesz, chciałam wrócić na Wschód i mieszkać z koleżankami, a z mężem spędzać tylko lato i ferie.

Julie walczyła z sobą, by nie okazać zaskoczenia tak dziwnym układem małżeńskim, ale Katherine była zbyt pochłonięta obwinianiem siebie, by cokolwiek zauważyć.

– Ted wskazał na niepraktyczną stronę takiego związku i dodał, że gdyby nawet chciał tak żyć, nie stać by go było na sfinansowanie mojego pobytu w Brooklinie. A więc z prośbą o pieniądze pobiegłam do tatusia, chociaż Ted wyraźnie mi tego zabronił, zapowiadał przecież, że nie weźmie centa od mojego ojca. Tatuś oczywiście powiedział Tedowi, że z przyjemnością opłaci moje studia, ale dumny Mathison odmówił. A to wprawiło mnie w furię. Od tego dnia rewanżowałam mu się, nie interesując się zupełnie domowymi zajęciami. Przestałam gotować, nie zajmowałam się praniem. Sam robił zakupy, przygotowywał posiłki, odwoził nasze rzeczy do pralni Kealingów, więc po mieście poszła fama, jaka to ze mnie beznadziejna żona. Mimo to – ciągnęła dalej Katherine – Ted przez cały czas nie tracił nadziei, że się opamiętam i zacznę zachowywać jak dorosła kobieta, a nie smarkula. Wiesz, czuł wyrzuty sumienia – Katherine popatrzyła w oczy Julie – że ożenił się ze mną, chociaż byłam taka młoda i nie miałam okazji poznać życia naprawdę. W każdym razie, jedynym małżeńskim obowiązkiem, który wypełniałam przez cały pierwszy rok naszego związku, było kochanie się, co – dodała z miękkim uśmiechem – z twoim bratem nie było znowu takie straszne.

Katherine przerwała i milczała tak długo, że Julie sądziła, iż wyznanie dobiegło końca. Ale była bratowa po głębokim westchnięciu mówiła dalej:

– Po jakimś czasie tatuś, który wiedział, jaka jestem nieszczęśliwa, bo bez przerwy wysłuchiwał moich narzekań, wpadł na doskonały, jego zdaniem, pomysł: własny, wspaniały dom uczyni ze mnie szczęśliwą żonę. Byłam taka dziecinna! Własny dom, z basenem i kortem tenisowym wydawał mi się najlepszym lekarstwem na wszelkie kłopoty. Ale tatuś martwił się, gdyż Ted zdawał się nieprzejednany w kwestii przyjęcia od niego jakiejkolwiek pomocy. Ja natomiast, idiotka, wierzyłam, że jeżeli postawimy Teda przed faktem dokonanym, nie pozostanie mu nic innego niż zaakceptowanie naszego pomysłu. A więc tatuś kupił ziemię na Wilson's Ridge. Potajemnie spotykaliśmy się z architektem, opracowując plany wymarzonego domu. Wszystko było moje, zastanawiałam się nad każdym szczegółem, każdą szaf ą, każdym kredensem. Zaczęłam nawet gotować Tedowi i zajmować się praniem; on wyobrażał sobie, że w końcu zdecydowałam się zostać prawdziwą żoną. Widział moją radość – cieszył się, choć nie znał przyczyny. Sądził, że dom rodzice budują dla siebie, by mieć coś skromniejszego, a ja nie wyprowadzałam go z błędu. Zresztą tak myśleli wszyscy w Keaton.

Tym razem Julie nie zdołała ukryć zaskoczenia. Przy Wilson's Ridge wznosił się olbrzymi, wspaniały dom, z basenem i kortami.

– To prawda – powiedziała Katherine, obserwując, jakie wywarła wrażenie. – Dom, w którym mieszkają doktorostwo Delorik, miał być mój.

– I co się stało? – zapytała Julie.

– Gdy dom był już na ukończeniu, zawieźliśmy tam Teda i tatuś wręczył mu klucz. – Katherine przeszedł dreszcz na wspomnienie tamtego dnia. – Jak możesz przypuszczać, Ted wpadł we wściekłość. Złościł się z powodu całej tej tajemnicy, oszukiwania go, z powodu niedotrzymania przeze mnie słowa, przed ślubem obiecywałam przecież, że w zupełności wystarczą mi jego pobory. Powiedział mojemu ojcu, zresztą całkiem uprzejmie, żeby poszukał kogoś, kogo stać będzie na utrzymanie posiadłości, i zostawił nas tam, przed bramą.

Ponieważ zdarzyło się to zaledwie kilka miesięcy przed początkiem procesu rozwodowego, Julie przypuszczała, że odmowa Teda przyjęcia tak hojnego daru stanowiła ostatni cios zadany ich małżeństwu.

– I pewnie ta sprawa – wtrąciła – wywołała dalsze kłótnie i w rezultacie rozpad waszego związku.

– Jeszcze nie, z powodu tej sprawy wygnałam Teda z mojego łóżka, ale i tak było już za późno.

– Co masz na myśli?

Katherine zagryzła wargi i opuściła głowę. Gdy znów się odezwała, głos jej drżał.

– Kilka dni później wydarzyło się coś, po czym Ted i ja rozstaliśmy się na dobre: miałam paskudny upadek podczas konnej przejażdżki, pamiętasz?

– Naturalnie – powiedziała Julie – złamałaś rękę.

– I serce mojego męża. Zniszczyłam także nasze małżeństwo.

Wzięła głęboki oddech i zwróciła twarz ku Julie. Jej oczy przykryła mgła łez.

– Byłam w ciąży, Julie, od dwóch miesięcy. Dowiedziałam się już po tym, jak Ted nie przyjął klucza do naszego domu. Strasznie się rozzłościłam, bo znajdował się tam cudowny pokój dziecinny, a jeszcze bardziej, bo wiedziałam: Ted dostanie coś, czego gorąco pragnie -dziecko. Następnego dnia jeździłam konno, nie był to tylko spacer, mimo że Ted prosił, bym tego nie robiła. Galopowałam wzdłuż potoku, przeskakiwałam płoty i koń mnie zrzucił… Przerwała, ból ścisnął jej gardło.

– I straciłaś dziecko – dokończyła Julie.

Katherine skinęła głową.

– Ted był nie tylko zrozpaczony, ale i… wściekły. Myślał, że wszystko zrobiłam specjalnie, by poronić, i trudno mu się dziwić, bo miał świeżo przed oczami, co wyprawiałam po dowiedzeniu się, że jestem w ciąży. A najzabawniejsze – głos Katherine się załamał – że to jedyna okropna sprawa w naszym małżeństwie, za którą nie ponoszę winy, a przynajmniej umyślnej. Zawsze jeździłam jak wariatka, gdy coś mnie dręczyło, i zawsze potem dochodziłam do siebie. Tego dnia, gdy wyprowadzałam ze stajni Groma, nie przyszło mi nawet do głowy, że ryzykuję życie dziecka. Od wielu lat skakałam przez przeszkody, a z tym koniem nigdy nie miałam najmniejszego kłopotu. Niestety, tego dnia, o czym nie wiedziałam, nastawiano mu zwichnięcie i był jeszcze obolały. Widzisz – dodała drżącym głosem – Grom zrobiłby dla mnie wszystko. Ani przez chwilę nie okazywał, że go boli przednia noga, dopiero gdy przeskakiwaliśmy przez ostatni płot, zawiódł. Znalazłam się na ziemi, trochę przyciśnięta jego brzuchem. Tatuś i ja próbowaliśmy wytłumaczyć Tedowi, co się stało, ale on nie chciał nam uwierzyć. Po tym, jak oszukaliśmy go w sprawie domu, czego można było się spodziewać? Zresztą czy rozsądna kobieta, godna miana żony, ryzykowałaby życie swojego dziecka? – W głosie Katherine brzmiał wstyd i hamowany płacz. – To nie ja postanowiłam się rozwieść, Julie. Gdy wróciłam ze szpitala do domu, jego walizki już stały spakowane. Do końca zachował się jak dżentelmen – dodała ze smutnym uśmiechem. – Miał złamane serce, był rozczarowany i wściekły, ale pozwolił, bym to ja się z nim rozwiodła. I nigdy nikomu nie wspomniał o dziecku, które – Ted wciąż w to wierzy – miałam utracić specjalnie. Tego dnia, gdy zobaczyłam w holu jego bagaże i uświadomiłam sobie, co tracę, w jednej chwili dorosłam. Ale było już za późno. Resztę znasz. Wróciłam na Wschód, do college'u, i zrobiłam dyplom, potem podjęłam pracę w muzeum w Dallas.

Julie wstała. Szybkim krokiem przeszła przez hol do łazienki i wróciła z garścią papierowych chusteczek.

– Myślałam – Katherine sięgnęła po chusteczkę i otarła oczy – że poszłaś na górę spakować się i odejdziesz, nie mogąc znieść mojej obecności.

Julie przytuliła ją mocno i szepnęła:

– Wciąż jesteś moją najlepszą przyjaciółką. – Potem wypuściła Katherine z objęć, przeszła na drugi koniec kanapy i sama wytarła nos.

Po kilku minutach dziewczęta patrzyły na siebie z zażenowanymi uśmiechami na twarzy i wycierały z kącików oczu pozostałość łez.

– Zdrowo narozrabiałyśmy! – odezwała się Julie.

Katherine wytarła nos.

– Za słabo powiedziane! – Z niepewną miną dodała: – Myślę, że nam obu dobrze zrobiłyby dwa tygodnie w domu moich rodziców, w St. Barts. Mogłabyś wytłumaczyć się wyczerpaniem po przeżytej przygodzie i poprosić pana Duncana o krótki urlop. Będziemy pławić się w słońcu, zapomnimy o mężczyznach. Co o tym myślisz?

Julie podciągnęła kolana pod brodę.

– Według mnie, jeżeli chcesz odzyskać Teda, lepiej będzie, jak zostaniesz tutaj, dopóki nie jest za późno. Spotyka się często z Grace Halvers. Wiedziałaś o tym?

Katherine skinęła głową, jakże by mogła zapomnieć o rudowłosej piękności.

– Dowiedziałam się od pana Kealinga, jak w zeszłym tygodniu, po awarii pralki u rodziców, odwiozłam do niego bieliznę. Wiesz, co powiedział? – Julie pokręciła przecząco głową. – Spojrzał na mnie, jak bym była jakimś niedorozwiniętym dzieckiem i zapytał: Ilu mężów potrzebujesz, by nauczyć się używać pralki? Założę się, że Grace Halvers nie każe Tedowi zajmować się ani praniem, ani zakupami, ani gotowaniem, oczywiście, jeżeli go złapie. Sue Ellen też nie, jeżeli wygra rywalizację z Grace.

Julie skrzywiła się i potrząsnęła głową.

– Mimo tego, co powiedziałam przed chwilą o Tedzie i Grace, nie wydaje mi się, by on jeszcze chciał się ożenić.

Słowa Julie, zamiast podnieść Katherine na duchu, obudziły w niej jeszcze większe wyrzuty sumienia.

– Ted powinien mieć żonę, nawet jeżeli nie będę to ja. Był takim seksownym, czułym mężem, o jakim większość kobiet może tylko pomarzyć. Ktoś taki musi ożenić się jeszcze raz. Nie da sobą manipulować, nie można go zdominować, co doprowadzało mnie do szaleństwa, gdy byłam młodsza, ale był też niewiarygodnie łagodny, i w tych nielicznych przypadkach, gdy miałam dość rozsądku, by prosić, zamiast żądać, dawał się lepić jak wosk, pozwalał na wszystko. – Wyglądała na zdziwioną, jakby własne odkrycie zaskoczyło ją. – W wielu sprawach zupełnie nie zgadzaliśmy się ze sobą. Ale przecież zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia.

– To coś między wami nadal istnieje. Obserwowałam was dziś wieczorem i spokojnie mogę powiedzieć, że wciąż stanowicie piorunującą mieszankę. – Julie starała się żartem pocieszyć przyjaciółkę. – Biedny Carl – prychnęła – wyglądał, jakby chciał skryć się w mysiej norze, jak wy dwoje zaczęliście starcie słowne, I wiesz co? – dodała poważnie. – Jeśli Ted tak mocno na ciebie reaguje, choćby w negatywnym sensie, musi do ciebie jeszcze coś czuć.

– O tak, pogardę – westchnęła Katherine. Potem ze smutkiem dodała: – Jeżeli nawet nic mi się z Tedem nie uda, zanim zrezygnuję i wrócę do Dallas, muszę zdobyć jego przebaczenie. Nie wiem, jak to sprawię, bo unika mnie jak zarazy.

Julie uśmiechnęła się z miną spiskowca. Wstała i zaczęła zbierać na tacę talerze.

– W tym względzie chyba będę mogła coś zrobić. Pomogłabyś mi w szkole, przy nadprogramowych zajęciach sportowych z kalekimi dziećmi? Potrzebuję ochotników, którzy bez szemrania znosiliby potrącanie przez fotele na kółkach i ciągłe potykanie się o kule.

– To niezupełnie zgodne z moim dyplomem z nauk humanistycznych, ale brzmi zachęcająco – zażartowała Katherine. Wzięła tacę i poszła za Julie do kuchni. – Przyjmuję ofertę na pomysł na przeszkodzenie Tedowi w unikaniu mnie?

– Właśnie go przedstawiłam. Ted pracuje z tymi dzieciakami dwa razy w tygodniu, czasem częściej. I jeszcze mogłabym wykorzystać twoją wiedzę przy uczeniu moich pań czytania. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie daje to zadowolenie.

W olbrzymiej kuchni Julie postawiła tacę na obitej nierdzewną stalą ladzie, potem rozejrzała się po rozmaitych urządzeniach, wykorzystywanych zapewne podczas słynnych przyjęć wydawanych przez starszych Cahillów. Zajęta, nie zauważyła, że Katherine stoi tuż za nią.

– Julie? – usłyszała swoje imię wypowiedziane prawie szeptem. Odwróciła się i znalazła w serdecznym uścisku. – Tak bardzo za tobą tęskniłam – szepnęła Katherine, przytulając ją mocniej. – Dziękuję ci za podtrzymywanie naszej przyjaźni, za listy, telefony, za wizyty w Dallas. Tak bardzo chciałam wyznać ci prawdę o moim małżeństwie z Tedem, ale za każdym razem rezygnowałam, bo bałam się, że mnie znienawidzisz.

– Nigdy bym nie potrafiła – powiedziała Julie i uścisnęła przyjaciółkę.

– Jesteś najlepszą, najsłodszą osobą, jaką kiedykolwiek znałam.

– Żebyś wiedziała! – Julie odsunęła się i żartobliwie uniosła wzrok.

– A jesteś – upierała się Katherine. – Kiedyś pragnęłam stać się taka jak ty.

– Masz szczęście, że ci się nie udało. – Julie pomyślała o Zacku i jej twarz spoważniała. – Gdyby twoje marzenia ziściły się, wypaliłabyś dzisiaj wieczorem, jak bardzo kochasz Teda, a wtedy on podeptałby twoje serce i z pełną elegancją odesłał cię do domu. – Katherine chciała jakoś pocieszyć przyjaciółkę, jednak Julie, niebezpiecznie bliska łez, powstrzymała ją. – Za kilka dni mi przejdzie. Teraz jestem zmęczona i całkiem rozbita, ale niedługo zapomnę o nim i wszystko będzie jak dawniej, zobaczysz. Na dzisiaj dajmy już spokój tym niewesołym rozważaniom.

Загрузка...