Tony Austin usłyszał za plecami dziwny odgłos. Sięgnął do lampy na stoliku obok. W tym samym momencie zasłony na przeszklonych drzwiach lekko zafalowały.
– Nie włączaj światła! – rozkazał głos, cień odsunął się od drzwi. -Stąd widzę cię doskonale!
– Po ciemku też rozpoznam twój głos! Dlaczego, u diabła, nie wszedłeś frontowymi drzwiami? – Austin cofnął rękę. Maskował zdenerwowanie pogardliwym tonem. – Zostawiłem je otwarte specjalnie dla ciebie.
– Czy zdajesz sobie sprawę, od jak dawna marzę o zgładzeniu cię?
– Zmarnowałeś szansę pięć lat temu. Gdzie pieniądze?
– Jesteś jak wampir, wysysasz krew do ostatniej kropli.
– Zamknij się i dawaj forsę – warknął Austin.
Cień przy zasłonie uniósł rękę, Tony ujrzał rewolwer.
– Nie bądź głupcem! Jeżeli mnie zabijesz, gliny w ciągu dwudziestu czterech godzin ustalą, kto był sprawcą.
– Nic podobnego! Zack Benedict wydostał się na wolność, nie słyszałeś? Wręcz zieje wściekłością. – Przeraźliwy śmiech mroził w żyłach krew. – Dzwoni do ludzi, grozi im. Policja sądzi, że do mnie też. Postarałem się o to. Dla wszystkich zabójcą będzie on. Tak długo czekałem na tę chwilę… – Rewolwer powędrował w górę…
– Nie bądź idiotą! Jeżeli mnie zabijesz…
Padł strzał. Kula zrobiła w piersi Tony'ego Austina niewielką dziurkę, tuż przy obojczyku, ominęła serce, ale nie miało to znaczenia. Tępe uderzenie spiłowanego pocisku poszarpało wnętrze klatki piersiowej. Nie mógł przeżyć.