ROZDZIAŁ 83

– Julie, kochanie, przestań, bo dłużej nie wytrzymam – szeptał Zack kilka dni później, niechętnie wydostając się z jej ramion oplatających mu szyję. Siedzieli na kanapie, w salonie jej domu. Po dwóch dobach spędzonych w motelu „Zatrzymaj Się Na Chwilę” zrozumiał, że rodzice Julie są głęboko urażeni odmową zamieszkania u nich, wymeldował się więc i przyjął zaproszenie. Tutaj mieszkało mu się o wiele lepiej, jadł smaczniej, ale nic za darmo – musiał spać w dawnej sypialni Julie, gdzie wszystko mu ją przypominało. W ciągu dnia, gdy ona uczyła w szkole, pracował u niej w domu nad scenariuszami, prowadził rozmowy telefoniczne ze swoimi pracownikami w Kalifornii, z producentami omawiał warunki kontraktów i mógł, choć na chwilę, zapomnieć o narastającym rozdrażnieniu abstynencją seksualną. Ale gdy tylko Julie wracała do domu, jedno spojrzenie na nią starczało, by pożądanie atakowało ze zdwojoną siłą. Znów oddawali się wstępnym igraszkom, ale te zwiększały jeszcze jego udrękę.

Ledwo nad sobą panował i wieczorami, by nie zostawać z Julie sam na sam, wyruszali na miasto z jej przyjaciółmi. Przed dwoma dniami skończyło się na pieszczotach w ostatnim rzędzie miejscowego kina, gdzie, jak wiedział, nie mógł posunąć się zbyt daleko, wczoraj zaproponował, by poszli do kręgielni, tutaj mógł czuć się całkiem bezpieczny.

Teraz, klnąc pod nosem, patrzył, jak Julie odsuwa się i wstaje z kanapy.

– Nie powinienem był dać się nakłonić twojemu ojcu do złożenia tej idiotycznej obietnicy. W dzisiejszych czasach przedmałżeńska abstynencja to niepoważny, wręcz archaiczny przeżytek. Chciał się zemścić za to, że cię porwałem. On jest sprytnym sadystą! Tylko raz, przez krótką chwilę, mogłem przyznać mu rację. W kościele na niedzielnej mszy.

– Niby dlaczego? – Julie powstrzymała się od śmiechu, starała się, by jej słowa zabrzmiały poważnie.

– Bo ta godzina w kościele, w zeszłym tygodniu, była jedyną, gdy nie miałem erekcji!

Nie pierwszy raz Zack skarżył się na warunki umowy z jej ojcem, ale jego drażliwość spowodowała, że Julie wolała nie mówić mu, że nie jest jedyną ofiarą pastora. Nie wiedziała, jak on, dumny i skryty, zareaguje na wiadomość, że żadnemu mężczyźnie w mieście, któremu jej ojciec udzielał ślubu, nie są obce jego uczucia. Julie uniosła głowę i patrzyła, jak Zack nerwowym krokiem zaczyna przemierzać pokój.

– Mam trzydzieści pięć lat – wybuchnął z goryczą – jestem człowiekiem światowym, o zupełnie przyzwoitym ilorazie inteligencji, a czuję się jak napalony osiemnastolatek. I tak się właśnie zachowuję! Sądząc z częstotliwości zimnych pryszniców, twoja matka gotowa pomyśleć, że cierpię na manię czystości! I bez przerwy jestem zirytowany!

Julie odsunęła włosy z czoła, wstała i rozbawiona popatrzyła na narzeczonego.

– Skąd, w ogóle tego nie widać. Z westchnieniem poskładał kartki rozłożonych na stole scenariuszy.

– Co robimy wieczorem?

– Pomyślałeś o uspokajającym działaniu porządkowania kuchennych kredensów? – zażartowała. – Na mnie ta czynność zawsze miała kojący wpływ. Moglibyśmy spróbować razem.

Zack już otwierał usta, by ostro odpowiedzieć, ale zadzwonił telefon. Pochwycił słuchawkę i wyładował zdenerwowanie na niczego nie podejrzewającej rozmówczyni.

– O co znowu, do cholery, chodzi?

Sally Morrison, rzeczniczka prasowa Zacka, zachowała pełen ironii spokój.

– Dobry wieczór, Zack, jak miło znowu cię słyszeć. Dzwonię, by porozmawiać z Julie. Musi mi powiedzieć, czy chcecie, by zaproszenia na ślub rozwieziono jutro limuzynami, czy doręczono przez posłańca. Już obdzwoniłam pięćdziesiątkę szczęśliwców, którzy otrzymają ten przedmiot powszechnego pożądania. Nikt nie odmówił. Będą mieli dość czasu, by poczynić przygotowania i zjawić się w Keaton w sobotę wcześnie rano. Betty i ja – mówiła o sekretarce Zacka – załatwiłyśmy limuzyny, które wyjadą po gości na lotnisko w Dallas i odwiozą do Keaton. Apartamenty w hotelach w Dallas, takie jak chciałeś, już na nich czekają.

Zack uspokoił się trochę. Poczekał, aż Julie pójdzie do jadalni i ściszonym głosem zapytał:

– Czy ona ma pojęcie, kto tu się zjawi?

– Nie, szefie. Zgodnie z otrzymanymi instrukcjami powiedziałam jej, że ma spodziewać się pięćdziesięciu twoich wspólników w interesach, wyjątkowych nudziarzy. Aha, jeszcze ja, pięćdziesiąta pierwsza.

– A co z dziennikarzami, jak udaje ci się trzymać ich na dystans? Wiedzą przecież, że tu jestem, o ślubie w sobotę także. Bez przerwy trąbi o tym telewizja. Widziałem tu tylko kilku reporterów. Trzymali się z daleka, a obawiałem się, że nas dopadną.

Sally zawahała się.

– Czy Julie nie powiedziała ci, jak poradziła sobie z prasą?

– Nie.

– Zgodziła się na obecność dziennikarzy na ślubie przez całą godzinę. Jeżeli nie potwierdzisz jej obietnicy, będę miała nieliche kłopoty.

– Jakie? – zdziwił się.

– Jak już się rozłączymy, zapytaj Julie. A teraz daj mi ją do telefonu.

– Julie, Sally chce z tobą rozmawiać – zawołał.

– Już idę – usłyszał. Weszła z nieodłącznym ostatnio zeszytem w ręce, w którym odnotowywała skrzętnie, co jeszcze należało załatwić przed weselem. Zdjęła klips z prawego ucha i brodą przytrzymała słuchawkę na ramieniu. – Cześć, Sally – powiedziała pogodnym głosem i Zack poczuł się jak znerwicowany, agresywny idiota, który nie potrafi zapanować nad seksualnymi ciągotami i zachować się jak dżentelmen. – O co chodzi? – Przez chwilę słuchała, potem rzekła: – Zapytam Zacka.

Uśmiechnęła się do niego, czym sprawiła, że poczuł się jeszcze gorzej.

– Sally chce wiedzieć, czy zaproszenia mają jutro być dostarczone gościom z Kalifornii limuzynami czy przez posłańca. – Zajrzała do notatnika. – Limuzyny będą kosztować cztery razy drożej.

– Limuzyny – zdecydował.

– Limuzyny – powtórzyła do telefonu.

Odłożyła słuchawkę. Zack popatrzył na Julie z podziwem. Pomimo stresu, spowodowanego weselnymi przygotowaniami – to już w najbliższy weekend! – nie traciła opanowania.

Rachel spędziła miesiące na planowaniu wesela, zastanawiając się gorączkowo, jak zagospodarować ćwierć miliona dolarów, przeznaczonych na ten cel przez Zacka, a kontakty z olbrzymią liczbą reprezentantów mediów wymagały od dwóch jego rzeczników prasowych niezłej harówki. Niezbędna okazała się liczna armia służby, doradców i pomocników, a przecież Rachel nawykła do stresów związanych z wystąpieniami publicznymi. Mimo to całe tygodnie przed ślubem zachowywała się jak rozhisteryzowana jędza, faszerując się tabletkami uspokajającymi.

Julie przygotowywała ślub tylko przez tydzień, a do pomocy miała jedynie Katherine; sprawy w Kalifornii pomagali załatwiać kompetentni, ale nieliczni pracownicy Zacka. Nadal uczyła i zajmowała się wynajęciem swojego domu, ale ani na chwilę nie traciła cierpliwości, nie napadała na Zacka. Julie była istotną częścią życia mieszkańców Keaton i ci, jak mogli, starali się, by jej przyszły mąż, na każdym kroku, odczuwał ich sympatię.

Dlatego, choć liczbę gości na popołudniowej ceremonii ograniczono do rodziny i najbliższych przyjaciół, na wieczorne przyjęcie w parku zaproszono licznych znajomych Mathisonów. Ale decyzja, by ugościć aż sześćset pięćdziesiąt osób, wyszła od Zacka. W ciągu spędzonych tu dni przebywanie wśród tych przyzwoitych w każdym calu ludzi dawało mu większą przyjemność niż towarzystwo znajomych z dotychczasowego życia. Trochę marudził, ale uwielbiał spędzać z Julie czas na zwykłych, nieskomplikowanych rozrywkach. Często tańczyli w restauracji, gdzie dołączali do nich, nie narzucający się ze swym towarzystwem, znajomi Julie. Chodził z nią do kina, objadał się popcornem – trochę zatęchłym; pieścił Julie, a potem, pod ramię, w kojącym, nocnym powietrzu odprowadzał do domu. Zeszłego wieczora, z Tedem i jego przyjaciółmi, grał w bilard w domu państwa Cahillów, a w tym czasie Julie, Katherine i żony pozostałych donosiły jedzenie i zagrzewały swych mężczyzn do walki; potem przyglądał się zaskoczony, jak Julie gra ze zwycięzcą i wygrywa.

Jakoś udawało jej się to wszystko godzić, miała jeszcze czas na pertraktacje z kilkoma miejscowymi kobietami, dotyczące zajęcia się kulinarną stroną przyjęcia, wynajęcie orkiestry, dobranie muzyki, zamówienie kwiatów u miejscowego ogrodnika, sprowadzenie z Dallas białych, płóciennych zadaszeń, pod którymi, w parku, kelnerzy mieli rozstawić stoły. Zack czasem przysłuchiwał się prowadzonym przez telefon rozmowom i miał nadzieję, że to jego – drugie już – weselne przyjęcie ciepłą atmosferą wynagrodzi niedostatki elegancji, której, jak sądził, pewnie zabraknie. Gdyby się mylił, tylko deszcz mógłby uratować sytuację!

Julie zawahała się jedynie przy wyborze ślubnej sukni i sukienek druhen – Katherine, Sary i Meredith. Meredith szybko znalazła rozwiązanie tego problemu: sprowadziła z ekskluzywnego butiku Bancroft & Company zdjęcia wszystkich strojów ślubnych i pocztą kurierską wysłała do Keaton. Julie wybrała trzy, a te pilot Farrellów dostarczył z Chicago następnego dnia. Rachel zastanawiała się przez całe tygodnie nad wyborem; Julie, Katherine i Sara potrzebowały tylko dwóch godzin. Potem zaniosły swoje suknie bliźniaczkom Eldridge, by te dokonały stosownych poprawek. Meredith przebywała z Mattem w Chicago i tam wybrała swoją.

Przez cały ten czas jedyna sprzeczka, która zmąciła wieczór zaręczyn, wybuchła z powodu chęci poniesienia przez Zacka całości kosztów wesela. W rozmowie w cztery oczy z ojcem Julie doszli w końcu do porozumienia; pastor dzięki Bogu nie miał najmniejszego pojęcia ile będzie kosztować ślubna suknia z Bancroft & Company ani ile Zack zapłaci Mattowi Farrellowi za paliwo do odrzutowca – prawdę mówiąc w ogóle nie orientował się w cenach – i Zack łaskawie zgodził się by wielebny wyasygnował dwa tysiące dolarów na koszty ślubu, a potem zaproponował – równie łaskawie – że jego księgowy zajmie się męczącym zadaniem zbilansowania wydatków, a on, Zack Benedict, dopłaci wszystko, co przekroczy kwotę wyłożoną przez Jima Mathisona.

Zack patrzył na Julie, pracowicie zapisującą coś w notesiku i pomyślał o nawale zajęć, jakiemu musiała podołać, i napięciu, w jakim żyła. Zastanawiał się, jakim cudem starcza jej na to wszystko czasu. Jego pracowite dni upływały w spokoju. Wolny od kalifornijskiego zgiełku, mógł poświęcić czas na czytanie scenariuszy i zastanawianie się, czego oczekuje po swoim pierwszym po wyjściu z więzienia filmie. Kierownicy studia, producenci i bankierzy, z którymi będzie musiał się spotkać, poczekają, aż wróci do domu.

Dramatyczna ucieczka z więzienia, ponowne aresztowanie, potem zwolnienie, a teraz ślub z młodą nauczycielką, która wcześniej była jego zakładniczką, sprawiły, że stał się jeszcze głośniejszą postacią niż przed wylądowaniem za kratkami. Nie musiał czytać „Variety”, by się dowiedzieć, że jest teraz w filmowym biznesie wielce poszukiwaną osobą.

Poza swoją pracą, jedyną sprawą, jaką musiał osobiście zająć się w ostatnim tygodniu, była poprawa publicznego wizerunku Julie. Początkowo, po zademonstrowaniu w telewizji filmów z Mexico City, Julie uznano za bohaterkę, która pomogła ująć mordercę – szaleńca. Kilka tygodni później, po ogłoszeniu, że Zack padł ofiarą pomyłki sądowej, te same taśmy uczyniły z niego ofiarę brutalności policji, a z Julie podstępną dziwkę, która go wydała. Zack, nie chcąc, by Julie dłużej cierpiała, w tajemnicy przed nią wysłał kopię taśmy otrzymanej od Richardsona przyjacielowi z CNN. Zaraz po wyemitowaniu filmu opinia publiczna zareagowała na widoczne na nim cierpienia Julie podobnie, jak wcześniej Zack.

Teraz przypomniał sobie ogrom spraw załatwianych przez nią od tygodnia i poczuł się winny, zawstydzony rozdrażnieniem z powodu czegoś, co w końcu było tylko dwoma tygodniami wymuszonej powściągliwości wobec pożądanej kobiety. Podszedł do Julie, wyjął z jej rąk notatnik, pocałował ją w czoło.

– Jesteś zdumiewającą kobietą, kochanie – powiedział czule. – Niestety, wychodzisz za napalonego kretyna o rozhuśtanej psychice.

Pocałowała go z żarliwością, która spowodowała, że cofnął się z jękiem.

– Możesz przecież złamać słowo albo powiedzieć mojemu ojcu, że wasza umowa przestaje obowiązywać – przypomniała.

– Nie zamierzam złamać słowa!

Prychnęła i potrząsnęła głową, uniosła notatnik, ujęła ołówek, jakby już zapomniała o pocałunku, który przecież, ledwie chwilę temu wzburzył w nim krew.

– Byłabym rozczarowana, gdybyś postąpił inaczej.

– Może pomogłoby – powiedział Zack, nie wiedzieć czemu rozdrażniony jej opanowaniem, które przed chwilą podziwiał – gdybym wiedział, że ten pozbawiający nas seksu układ doprowadza cię do szaleństwa co najmniej w połowie jak mnie.

Julie odłożyła notatnik i wstała. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy że albo nie znosi presji wydarzeń tak spokojnie, jak sądził, albo wyprowadził ją z równowagi swym zachowaniem. A być może jedno i drugie.

– Mamy być na boisku baseballu, pamiętasz? – zapytała wyraźnie rozdrażniona. – To bardzo ważny mecz; gra drużyna Małej Ligi, którą przez cały rok pomagałam trenować, przeciwko teamowi z Perseville. Zgodziłeś się sędziować, wszyscy są tym podnieceni. Nie kłóćmy się, zdążymy posprzeczać się w czasie meczu.

Trzy godziny później, w obecności dwóch zdumionych drużyn Małej Ligi i zaskoczonych rodziców, podziwiających z trybun swoje pociechy, Zack wyładowywał stres całego tygodnia, co chwilę eksplodując niczym nieuzasadnionym zniecierpliwieniem.

Właśnie rozgrywano siódmą turę. Był remis. Zack, kucając za stanowiskiem na mecie, zauważył, jak zawodnik miejscowej drużyny lekko nadepnął na linię.

– Aut! – krzyknął Benedict i uniósł rękę. W ciągu siedmiu dotychczas rozegranych rund zorientował się, że Teksańczycy bardzo poważnie traktują mecze baseballowe Małej Ligi rozgrywane z udziałem synów, i nawet sławny aktor, którego wcześniej zdążyli polubić, nie uniknie surowej oceny, gdy, jako sędzia, podejmie niesłuszną, ich zdaniem, decyzję. Teraz mieszkańcy Keaton buczeniem i wrzaskami wyrażali najwyższy stopień niezadowolenia z postawy sędziego.

Julie, obserwująca z ławki trenerów przebieg spotkania, orzeczenie Zacka, wymierzone przeciwko jej drużynie, oceniła, podobnie jak dwa poprzednie, jako niesprawiedliwe. Zacisnęła zęby i wkroczyła na boisko, by wyrazić dezaprobatę.

– Zwariowałeś! – zaatakowała zaskoczonego Zacka. – Wcale nie był na aucie!

– Był!

Wsparła ręce na biodrach i, nie zwracając uwagi na krzyki i śmiechy tłumu za jej plecami, rzuciła z furią:

– Odbijasz sobie własną frustrację na mnie i mojej drużynie, nie pozwolę na to!

Zack zmierzył ją wzrokiem. Narastał w nim gniew z powodu jakże niesprawiedliwej insynuacji – publicznego zakwestionowania jego kwalifikacji sędziowskich i zarzucenia mu nieprzestrzegania zasad fair play.

– Był na aucie! A ty wracaj na swoje miejsce! – Gestem ręki wskazał w kierunku ławki. Za późno połapał się, że śmiech, który towarzyszył powrotowi Julie na miejsce, przeważy szalę i jej napięte nerwy nie wytrzymają.

Jej trzeciemu zawodnikowi wyszły dwa uderzenia, ale następny uznał za nieprawidłowy i uchylił się.

– Trzeci nietrafiony! – zawołał sędzia, a tłum na trybunach wybuchł wściekłością. Zack zdumiał się jednak, gdy Julie, niczym rakieta, ruszyła z ławki w jego kierunku, pokrzykując w stronę swych zniechęconych zawodników, by pozostali na boisku. Natarła na Zacka niczym rozsierdzona wiedźma.

– Spraw sobie okulary! – Trzęsła się z gniewu. – Nie miałeś racji, dobrze wiesz.

– Ma zejść z boiska!

– Wcale nie! Chcesz pokazać, jaki to jesteś sprawiedliwy, dlatego sędziujesz z krzywdą dla mojej drużyny!

– On schodzi, a tobie, jeżeli nie przestaniesz, przytrafi się to samo.

– Nie odważysz się mnie usunąć! Zack powoli wyprostował się.

– Robisz z siebie widowisko – warknął. – Siadaj!

– Dopiero teraz będzie na co popatrzyć! – Odsunęła się krok do tyłu i, ku jego zdumieniu, szpicem buta rozorała ziemię tak energicznie, że kłęby kurzu doleciały aż do niego. – Masz swoje widowisko! – powiedziała z wściekłością.

– Już cię nie ma! – krzyknął. Wyciągnął rękę w górę w geście sędziego usuwającego trenera, a w ciepłym, wieczornym powietrzu, gdy Julie schodziła z boiska, rozległy się okrzyki poparcia dla niej. – Gramy! – wrzasnął Zack, gestem przywołał drugą drużynę i ponownie kucnął za stanowiskiem na mecie. Kątem oka obserwował Julie, gdy szła do ławki po sweter, patrzył na sztywno wyprostowane plecy, poruszające się rytmicznie biodra, gęstwę włosów opadającą na ramiona. Na pewno pożałuję, pomyślał, już ona się o to postara!

Młody Jenkins wydawał się podobnego zdania, bo gdy przechodził obok Zacka, swym ponurym głosem ostrzegł go głośno:

– Tkwisz po uszy w kłopotach, Benedict.

Drużyna Julie przegrała 4 do 3. Pokonani i ich rodzice zebrali się w miejscowej restauracji, by przekąsić coś napić się, co – Zack się domyślił – było rytuałem po każdym meczu. Julie już tam czekała. Dla wszystkich swoich chłopców miała słowa pociechy i podziwu, ale Zackowi, gdy zaproponował jej coś do picia, nawet nie odpowiedziała. Inni dorośli już wydawali się nie pamiętać, że jego decyzja pogrążyła ich drużynę – kilku zaproponowało piwo. Ale Julie demonstracyjnie odwróciła się do niego plecami i rozmawiała z Katherine, Sarą Mathison i innymi przyjaciółkami.

Zack, mając do wyboru publiczną próbę ułagodzenia jej, do czego się nie palił, albo pośpieszenie do baru, przy którym dostrzegł jedzących pizzę Teda, Carla, Johna Graysona i burmistrza Addelsona, zdecydował się na to drugie. Ted zobaczył, jak Zack nadchodzi i zwrócił się do niego twarzą, wspierając łokcie na kontuarze.

– To było fatalne rozstrzygnięcie, Zack – powiedział i uśmiechnął się szeroko.

– Bardzo złe – dorzucił Carl.

– Naprawdę złe – dodał burmistrz Addelson. Parsknął śmiechem i wrzucił następną garść orzeszków do ust.

– Mojemu sędziowaniu nic nie można zarzucić – powiedział Zack obojętnie.

– Może i tak – zgodził się Addelson – ale akurat ta decyzja była zła.

– Nie macie o czym mówić? – wybuchnął Zack, bardziej rozzłoszczony, niż mógłby kiedykolwiek przypuścić, bo Julie nadal nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. – Jeśli ona boi się oparzyć, nie powinna zbliżać się do ognia.

Z jakiegoś powodu to banalne stwierdzenie przyprawiło czterech mężczyzn o łzy śmiechu.

Zack zignorował ich zachowanie; jego gniew wciąż narastał, gdyż dotarło do niego, w jak groteskowej, upokarzającej sytuacji się znalazł. Miał trzydzieści pięć lat, jego majątek oceniano na ponad 100 milionów dolarów; poza pięcioma latami odosobnienia przez resztę życia jadał w najlepszych restauracjach, zatrzymywał się w najelegantszych hotelach, obracał wśród utalentowanych i sławnych jak on sam osób.

Teraz musiał jeść pizzę przy barze, w podrzędnej restauracji, w zabitej deskami „metropolii na wężowisku” w Teksasie, ignorowany przez kobietę, która, wychodząc za niego, powinna czuć się zaszczycona! Ogarnęła go wielka ochota, by wyciągnąć ją stąd, zmyć porządnie głowę i rzucić do łóżka, czyli postąpić tak, jak powinien mieć prawo zrobić każdy mężczyzna z kobietą, którą zamierza niedługo poślubić. A poczynione z jej ojcem uzgodnienia są złośliwą, małostkową zemstą tego sypiącego cytatami z Biblii, aroganckiego, chytrego osła…

Odsunął się od baru.

Burmistrz Addelson ciężko położył dłoń na jego ramieniu i ojcowskim tonem powiedział:

– Posłuchaj człowieka, który już znajdował się na twoim miejscu – nie rób tego.

– Czego? – warknął Zack.

Ted nachylił się burmistrzowi przez ramię i uśmiechnął się do Zacka.

– Napij się czegoś zimnego, potem idź do domu i weź następny zimny prysznic. Wytrzymaj ten tydzień. Kiedyś wspomnisz ten okres i będziesz się serdecznie śmiał.

– Nie mam, do cholery, pojęcia, o co wam chodzi.

– O to, co w mieście jest powszechnie znane jako „Przedślubna Metoda Mathisona” – wyjaśnił spokojnie Ted. – O sposób mojego ojca, wynikający z jego dobrych intencji, na nadanie właściwej rangi nocy poślubnej w epoce, w której pary nie czują związanej z nią magii, bo zaczynają współżyć ze sobą dużo wcześniej.

Zacka ogarnął gniew, zacisnął szczęki. Pewnie ojciec Julie rozpaplał wszystkim w mieście o idiotycznej umowie, narzuconej mu z zemsty za porwanie córki.

– Co wam powiedział? – spytał ostrym tonem.

John Grayson wysunął głowę zza ramienia Teda.

– Patrzcie, już zaczyna głuchnąć. – Z lubieżnym uśmieszkiem na twarzy dodał: – Wiesz, co dzieje się z człowiekiem, jak to robi?

Ted pociągnął łyk ze szklaneczki.

– Od tego się nie głuchnie, ale ślepnie.

– O czym, do cholery, mówicie?

– Rozmawiamy o tobie, drogi przyjacielu – odrzekł Ted. – To nie Julie ma problemy, ale ty. Przechodziliśmy przez to wszyscy. Połowa mężczyzn w mieście dała się, jak ty, przekonać Mathisonowi, i ci, którzy wytrzymali, kłócili się ze swymi przyszłymi żonami o rzeczy zupełnie nieistotne.

Po tym, co usłyszał, wściekłość i przygnębienie Zacka gdzieś odpłynęły.

– Powiedz mu, burmistrzu – zachęcał Ted.

– To był koszmar. Mam dziesięć lat więcej niż ty, synu, a nigdy nie uwierzyłbym, że tak bardzo będę łaknął seksu, i to dlaczego? Z powodu złożonej dla świętego spokoju obietnicy wstrzemięźliwości. Kobiety też znoszą źle ten okres, ale uważam, że im jest łatwiej, bo po kryjomu rozkoszują się widokiem ogłupiałych samców, pożądających ich ponad wszystko. Tej ostatniej, dotyczącej kobiet teorii – dodał – nie ja jestem autorem, powstała w głowie profesora socjologii, z którym miałem zajęcia na drugim semestrze studiów. A przy okazji, gdzie kończyłeś college? Wyglądasz mi na Jankesa, ale brakuje ci akcentu. – Addelson najwyraźniej próbował rozładować sytuację.

Rozdarty między irytacją a niedowierzaniem co do efektu „Metody Mathisona”, Zack zawahał się. Przez chwilę podziwiał śliczny profil narzeczonej. Zabawne – jego seksualna udręka dla nikogo nie stanowiła tajemnicy!

– Studiowałem w Kalifornii – skapitulował.

– Jaki przedmiot?

– Finanse i film.

– Dwa?

Zack przytaknął ruchem głowy. Nie odrywał wzroku od Julie, z niechęcią myśląc o czekającej go próbie – o zgrozo, publicznie! – ułagodzenia jej gniewu.

Przy końcu baru Ed Sandell oparł nogi w podniszczonych kowbojskich butach na krawędzi stołka i przetarł chustką swój opalony kark.

– Moja siostra, Holly, widziała Benedicta w niedzielę w kościele – zwrócił się do dwóch towarzyszących mu kowboi i wskazał głową na stojącego obok szafy grającej Zacka. – Mówiła, że to fajny gość.

– Mięczak – orzekł Jake Barton. Zsunął kapelusz na tył głowy.- Wszystkie te hollywoodzkie typki to zniewieściałe mięczaki.

– Mylisz się – zaprotestował Martin Laughlin. – Ten facet ma za sobą pięć lat ciężkiego więzienia.

– Wielkie mi coś. Jest i pozostanie frajerem. Spójrz na te dżinsy, projektant mody nieźle się nad nimi nagłowił.

– Daj spokój, Jake – nie zgadzał się Laughlin. – Nie tylko spędził pięć lat za kratkami, ale jeszcze miał dość ikry, by stamtąd zwiać.

– I zaraz go złapali, to mięczak – upierał się Jake.

Ed Sandell skinął na kelnerkę.

– Sędziował dzisiaj mecz z Perseville. Julie Mathison nakrzyczała na niego, a wtedy wyrzucił ją z boiska – dorzucił obojętnie.

– Nie chrzanisz? – Jake Barton uniósł wzrok.

– Nie.

Wzgarda zniknęła z twarzy Jake'a, zastąpiła ją mina pełna szacunku. Popatrzył na Zacka Benedicta, potem z uśmiechem na kelnerkę.

– Tracy – zawołał – zanieś panu Benedictowi drinka, na mój rachunek.

Z drugiej strony sali Julie rzuciła na Zacka ukradkowe spojrzenie. Ich oczy spotkały się, ale nie spuścił wzroku, patrzył obojętnie. Czekał. Jej gniew wypalił się do końca. Kochała go tak bardzo, razem przeszli przez tak wiele! Dzisiaj nie miała racji – wiedziała o tym. Teraz żałowała, że nie dała się wcześniej, zaraz po przyjściu tutaj, przeprosić, bo teraz będzie musiała zapomnieć o dumie i pierwsza, pod ciekawskimi spojrzeniami zebranych, wyciągnąć rękę do zgody.

Przeprosiła osoby, z którymi rozmawiała, i podeszła do Zacka – to idiotyzm marnować następną minutę ich życia! Kiwnęła głową burmistrzowi, braciom, Johnowi Graysonowi, a potem… wsadziła dłonie do kieszeni szortów.

– No więc? – powiedział Zack zachęcająco. Starał się nie zauważać, jak cudownie napina się koszulka na jej piersiach.

– Chciałabym zamówić coś do jedzenia.

Był rozczarowany brakiem natychmiastowych przeprosin. Rozejrzał się za kelnerką i skinął na nią.

– Co ma być, kochani? – Tracy wbiła wzrok w notes i ołówek i starała się ukryć zmieszanie. Nie wiedziała, na jakim etapie znajduje się nieporozumienie pomiędzy tymi dwojgiem, wywołane ich sprzeczką na boisku baseballu, o której huczało już całe miasto.

– Nie mogę się zdecydować – powiedziała głośno Julie. Przeniosła spojrzenie z kelnerki na narzeczonego. – Mam zamówić placek z nadzieniem upokorzenia czy przeprosin?

– A który wolisz? – Zack wykrzywił w uśmiechu wargi. Julie spojrzała na kelnerkę, starającą się, bez powodzenia, zachować powagę.

– Po jednej porcji każdego, Tracy.

– Dwie pizze z dodatkowym serem i pepperoni – powiedział już na serio Zack. Z uśmiechem mocno objął Julie i przyciągnął do siebie. Dziewczyna odczekała, aż kelnerka kawałek odejdzie.

– I jeszcze lornetkę dla sędziego, Tracy – zawołała.

Ciche westchnienie ulgi obiegło restaurację, zaraz rozległy się rozmowy i śmiechy.

Wracali do domu wśród pachnącej nocy, trzymając się za ręce.

– Podoba mi się tutaj – powiedział Zack. Wchodzili na chodnik przed domem Julie. – Nie wiedziałem, że tak bardzo potrzebuję normalności. Odkąd opuściłem więzienie, bezskutecznie próbowałem się rozluźnić.

Byli na miejscu. Weszła do środka, drzwi zostawiła otwarte. Zack potrząsnął głową i pozostał na werandzie.

– Nie kuś mnie – zażartował. Przyciągnął ją do siebie, by się z nią pożegnać. Wargami musnął jej usta, chciał się odsunąć – nadaremnie. Ramionami oplotła jego szyję, całowała go z miłością, z przeprosinami, jakie przepełniały jej serce po brzegi. Zack przegrał ze sobą walkę; jego usta żarliwie zaciskały się na wargach dziewczyny, niespokojną dłonią powędrował do jej piersi, potem pośladków; przyciskał ją mocno do swego podnieconego ciała i w końcu obydwoje rozpalili się na dobre.

Oderwał się wreszcie od jej warg, ale ona wciąż obejmowała go za szyję, policzkiem tarła o jego pierś – kotka ze schowanymi pazurkami, których ostrość dzisiaj zademonstrowała. Tuliła się do niego mocno i właśnie zastanawiał się, czy dopuścić do udręki następnego pocałunku, gdy odsuwając głowę, z zapraszającym uśmiechem popatrzyła mu w oczy. Poczuł przypływ pożądania, ale niechętnie potrząsnął głową.

– Nic z tego, moja ty kusicielko – powiedział ze sztucznie surową miną – jeszcze nie wybaczyłem ci braku informacji, że twój ojciec od dawna w podobny sposób dręczy każdego nieszczęśnika, który poprosi o udzielenie ślubu.

W świetle księżyca widział, jak jej oczy błysnęły wesołością.

– Bałam się, że poczujesz się jeszcze gorzej, gdy się zorientujesz, ze wszyscy w miasteczku wiedzą, przez co przechodzisz.

– Julie. – By zilustrować następne słowa, przyciągnął jej biodra do swego stwardniałego członka. – Jak mógłbym się czuć gorzej niż teraz?

– Ja także cierpię! – wybuchnęła gwałtownie. Zack roześmiał się i delikatnie pocałował ją na dobranoc.

– Sprawiasz, że jestem bardzo szczęśliwy – powiedział z czułym uśmiechem. – W moim dotychczasowym życiu czasami się nudziłem, przy tobie nigdy.

Загрузка...