ROZDZIAŁ 84

Do ślubu pozostały dwa dni. Zack siedział za biurkiem w gabinecie pastora Mathisona. Na chwilę oderwał oczy od scenariusza i z roztargnieniem uśmiechnął się do Mary Mathison.

– Zack, kochanie – zmieszana położyła na biurku talerz ze świeżo upieczonymi ciasteczkami – czy mogę cię prosić o radę?

– Oczywiście. – Sięgnął do talerza.

– Nie jedz za dużo ciastek, niedługo obiad – przypomniała.

– Będę uważał – obiecał z chłopięcym błyskiem w oczach. Przyszli teściowie od samego początku, odkąd u nich zamieszkał, wzbudzali w nim uczucie sympatii i przywiązania.

– Wyobrażali rodziców, o jakich marzył, a nigdy nie miał; dom Mathisonów wypełniała radość, tchnął miłością – tym, czego zawsze mu brakowało, czego łaknął. Jim Mathison był człowiekiem mądrym i dobrym. Wieczorami długo nie kładł się spać, chciał poznać Zacka bliżej. Grywał z nim w szachy, z reguły zwyciężał, opowiadał cudowne historie z dzieciństwa Julie i Teda.

Przyszłego zięcia traktował jak syna: doradzał oszczędność i zapobiegliwość, przestrzegał przed kręceniem filmów pornograficznych. Mary Mathison matkowała Zackowi – karciła za zbyt ciężką pracę, wysyłała do miasta, by załatwiał sprawunki, traktowała jak własne dziecko. Tak więc on, który w całym swym dorosłym życiu tylko z daleka oglądał sklep z mięsem czy pralnię, czuł się wzruszony, ale i zakłopotany, gdy z listą spraw do załatwienia wysyłano go do miasta. Zaskakiwała go przyjemność, z jaką przyjmował żarty sklepikarzy, ich pytania o nową rodzinę.

– Jak radzi sobie Mary z tym przedweselnym rozgardiaszem? – zapytał rzeźnik, podając Zackowi zawiniętego w biały papier kurczaka. – Mam nadzieję, że pilnuje swojego ciśnienia.

Właściciel pralni wręczył Zackowi stosik wypranych i starannie wyprasowanych obrusów.

– Bez opłaty – powiedział. – Wszyscy jesteśmy bardzo szczęśliwi i chcemy mieć w tym weselu jakiś udział. Wchodzi pan do wspaniałej rodziny, panie Benedict.

– Najlepszej – odparł Zack i tak też myślał.

Zaniepokoił się, gdy zauważył, że Mary stara się ukryć jakieś zmartwienie. Pod jego spojrzeniem wygładziła fartuszek i popatrzyła na niego zmieszana.

– O co chodzi? – zapytał. – Jeżeli o obranie cebuli, jak wczoraj, będzie cię to kosztowało dodatkową porcję ciasteczek.

– Nic z tych rzeczy, potrzebuję rady, a raczej duchowego wsparcia. – Przysiadła na skraju krzesła.

– W jakiej sprawie? – zapytał, gotowy wesprzeć ją w każdej.

– Chodzi: o coś, co zrobiła Julie, a do czego ja ją zachęciłam. Muszę ci zadać pytanie teoretyczne, zasięgnąć opinii mężczyzny.

– No to mów. – Zack pochylił się na krześle, skupiając na niej całą uwagę.

– Powiedzmy, że pewien mężczyzna, na przykład mój mąż – zaczęła niepewnie, a Zack natychmiast domyślił się, że tym mężczyzną jest Jim Mathison – ma krewnego, z którym pokłócił się i rozstał bardzo dawno temu, a ja wiem, z całą pewnością, że ta osoba pragnie się z nim pogodzić, zanim będzie za późno. Julie i ja uważamy, że to wesele jest najlepszą, a może ostatnią okazją do załagodzenia waśni rodzinnej. Czy postąpiłybyśmy właściwie, zapraszając tę osobę bez powiadomienia mężczyzny, którego sprawa dotyczy?

Nadszedł moment zapłaty za nieznośny układ, w jaki został wmanewrowany, pomyślał Zack z rozbawieniem. Ale zaraz spoważniał. Nie uważał tego pomysłu za najlepszy, i już miał wypowiedzieć swoje zdanie, kiedy ona dodała cicho:

– Problem w tym, że już to zrobiłyśmy.

– Aha. – Zack uśmiechnął się. – Wobec tego nie pozostaje nic poza trzymaniem kciuków.

Skinęła głową i wstała. Mocniej zawiązała fartuszek.

– Tak też pomyślałyśmy. Najważniejsze – dodała stanowczo – nie chować długo urazy. Biblia nakazuje wybaczać tym, którzy nas skrzywdzili. Pan Bóg określił to wyraźnie.

Przywołał na twarz stosowną do chwili, poważną minę.

– Tak, proszę pani. Słyszałem o tym.

– Mów do mnie mamo – zaproponowała, potem podeszła do niego i przytuliła po matczynemu, a on poczuł się znacznie młodziej. – Wspaniały z ciebie człowiek Zack, naprawdę. Jim i ja jesteśmy dumni, że wejdziesz do naszej rodziny.

Godzinę później znów uniósł głowę znad scenariusza: z pracy wróciła Julie i zajrzała mu przez ramię.

– Co to takiego? – zapytała. Położyła mu dłonie na ramionach i pocałowała w policzek.

– Scenariusz, na którego podstawie, jak wszystko na to wskazuje, zrobię film. Nosi tytuł „Ostatnie interludium” i dotyczy ważnych zagadnień. Będę miał przy nim dużo pracy.

Pokrótce opowiedział jej fabułę i poruszone w scenariuszu zagadnienia. Słuchała z uwagą, a gdy skończył, niepewnie odezwała się:

– Chciałabym cię poprosić o istotną dla mnie przysługę. Jutro mój ostatni dzień w szkole, ostatnia lekcja z kobietami, które uczę czytać. Chciałabym, byś przyszedł je poznać. Chodzi mi zwłaszcza o Debby Sue Cassidy. Jest inteligentna, ale i niskiego mniemania o sobie, uważa, iż to, że po kilku miesiącach nauki nie czyta tak dobrze jak studenci college'u, dowodzi jej miernych zdolności. Jest bardzo oczytana, a raczej osłuchana, kaset – wyjaśniła na widok jego zaskoczonej miny. – Posiada cudowną umiejętność mówienia o istocie spraw w prosty sposób, przez co łatwo trafia do słuchacza. Marzy o napisaniu książki.

– Jak prawie wszyscy, prawda? – zażartował.

Rzuciła mu dziwne, pełne zażenowania spojrzenie i skinęła głową.

– Pewnie tak jest. Ale nie zniechęcaj jej. Przy odrobinie uwagi, poświęconej jej przez kogoś, kogo podziwia…

– Chodzi o mnie?

– Jak na to wpadłeś? – Roześmiała się i pocałowała go w czoło.

– O której mam się tam jutro pojawić?

– Około siódmej, wystarczy czasu, by zdążyć na próbę ślubu.

– No to jesteśmy umówieni. A przy okazji… jak byłem w mieście, zatrzymała mnie jedna z tych pań bliźniaczek i zaprosiła do swojego sklepu, bym obejrzał szyte przez nie stroje. Nie jestem ekspertem, ale wyglądały nieźle.

– Wy, ludzie światowi, jesteście wszyscy tacy sami. – Zaśmiała się. – Uważacie, że talent może rozwinąć się tylko w dużych miastach. Nasz miejscowy ogrodnik został wybrany przez Stowarzyszenie Hodowców Kwiatów do pokierowania zespołem dekorującym Biały Dom przed balem inauguracyjnym! Poczekam, co powiesz po naszym weselnym przyjęciu. Przygotowujące je kobiety będą na nim gośćmi, starają się więc podwójnie.

– Bylebyśmy w końcu wzięli ślub! – powiedział Zack. Wolał nie wyrażać opinii o profesjonalnych umiejętnościach kobiet zajmujących się organizacją wesela.

Nagle, bez powodu, Julie spochmurniała, w jej oczach zagościł niepokój.

– Ja już jestem zdecydowana. A najważniejsze, byś kochał mnie na tyle mocno, by mi wybaczyć czyn, twoim zdaniem niewłaściwy.

– Czy chodzi o innego mężczyznę?

– Ależ skąd!

– Jeżeli tak – rzekł Zack wspaniałomyślnie – przekonasz się, że należę do najbardziej wyrozumiałych mężów. Chociaż może zbyt zazdrosnych – dodał z myślą o Richardsonie. – No to mów, co takiego zrobiłaś?

– Nie powiedziałam, że już – wykręciła się. – To były tylko rozważania teoretyczne. A teraz muszę pomóc matce przy kolacji. – Śpieszyła się, bo chciała uciec przed dalszymi pytaniami.

– Jesteś pewna, że wszystko w porządku?

– Na razie – odpowiedziała tajemniczo i już jej nie było.

Pomimo zapewnień Julie Zack miał uczucie, że jakaś sprawa dręczy ją i przyszłych teściów. Gdy po obiedzie uprzątnięto ze stołu, wielebny i pani Mathison zakomunikowali, że idą odwiedzić przyjaciół, po czym, z niezwykłym dla nich pośpiechem, wyszli. Już to wystarczyło, by do reszty zaniepokoić Zacka. Potem Julie nie pozwoliła sobie pomóc przy zmywaniu, co także było niezwykłe. Wrócił więc do gabinetu zamyślony, nie mógł zrozumieć dziwnego zachowania rodziny Mathisonów. Pół godziny później – przeglądał właśnie dokumenty przysłane przez prawnika – w drzwiach stanęła Julie.

– Zack – powiedziała ze sztuczną wesołością – ktoś przyszedł się z tobą zobaczyć.

Wstał i wszedł do salonu. Na widok starszej kobiety, wspartej na lasce pośrodku pokoju, stanął jak wryty. Jej głos brzmiał dokładnie tak, jak zapamiętał – stanowczo, chłodno i arogancko.

– Długośmy się nie widzieli, Zack.

– Za krótko – warknął. Obrzucił wściekłym wzrokiem Julie. – Co to, u diabła, za pomysł?

– Okazja – odpowiedziała spokojnie – byś wysłuchał, co twoja babka ma do powiedzenia. – Zack ruszył do wyjścia, ale Julie uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu. – Proszę, kochanie… dla mnie… Niech to będzie prezent ślubny. Tymczasem pójdę do kuchni zrobić herbatę.

Zack oderwał wzrok od narzeczonej i z pogardą spojrzał na starą kobietę.

– Mów, z czym przyszłaś, a potem zniknij z mojego życia raz na zawsze.

Nie odpowiedziała atakiem na szorstkie słowa, tylko skinęła głową i łamiącym się głosem zaczęła:

– Przyszłam powiedzieć… jak bardzo żałuję tego, co ci zrobiłam…

– Przyjąłem do wiadomości – przerwał chłodno – a teraz się wynoś.

– Przyszłam także prosić, byś mi wybaczył.

– Nie bądź śmieszna!

– Powiedzieć ci, że ja… ja… – Głos uwiązł jej w gardle, bezradnie rozglądała się za Julie, ale ta już wyszła do kuchni. Stara kobieta w błagalnym geście wyciągnęła rękę i szepnęła: – Zachary, proszę…

Zack popatrzył na dłoń o arystokratycznym kształcie; ręka była teraz starsza i chudsza, złota obrączka na palcu stanowiła jej jedyną ozdobę. Nie poruszył się, więc babka cofnęła dłoń i dumnie zadarła brodę.

– Nie będę błagać. – Odwróciła się w stronę okna, wyprostowała ramiona i spoglądając na zaciszną uliczkę, powiedziała: – Przyszłam z zamiarem wytłumaczenia ci kilku spraw, więc to zrobię. – Przez chwilę milczała, a gdy przemówiła, w jej głosie zabrzmiała niepewność, której Zack nigdy wcześniej nie słyszał. – Tuż przed śmiercią Justina weszłam na górę, by zmienić kwiaty w wazonie na podeście. Słyszałam, jak u niego w pokoju kłóciliście się obydwaj o to, który ma iść z Amy Price na tańce w klubie… – Odetchnęła głęboko i opowiadała dalej. – Kilka minut później rozległ się strzał – Justin nie żył.

Obejrzała się przez ramię i powiedziała z goryczą:

– Byłam pewna, że kłamiesz, gdy mówiłeś policji o przypadkowym strzale, widziałam to w twoich oczach. I pomyślałam, że kłamstwo dotyczy tylko tego „przypadkiem”.

Zack patrzył na niekłamaną rozpacz na twarzy babki i z całych sił zmuszał się, by nie poddać się nastrojowi. Był zaskoczony wiadomością, że słyszała jego kłótnię z Justinem, zrozumiał, jakie to musiało być dla niej straszne. Nie wiedziała przecież, że tamtego popołudnia starał się odwieść brata od rezygnacji z towarzyszenia Amy Price.

– Proszę – rzekła ochrypłym głosem – powiedz coś!

Julie, już od pewnego czasu przysłuchująca się rozmowie, delikatnie poruszyła kwestię, o którą Zack nie odważył się zapytać.

– Pani Stanhope, dlaczego nie wspomniała pani policji o kłótni Zacka z bratem?

Margaret Stanhope, jakby zawstydzona własną słabością, opuściła wzrok na dłonie zaciśnięte na rączce laski.

– Nie mogłam – wyznała z trudem – znieść widoku Zacka, ale także myśli, że zamkną go w więzieniu. – Uniosła wzrok na obojętną twarz wnuka. – Więc usunęłam cię sprzed moich oczu, z domu, odseparowałam od rodzeństwa. Wiedziałam, że świetnie sobie poradzisz – dodała głosem nabrzmiałym emocją.- Widzisz… wiedziałam, Zachary, że jesteś najsilniejszym z moich wnuków. – Znów odetchnęła głęboko. – I najinteligentniejszym. I najdumniejszym. – Zack wciąż milczał. – Twój dziadek kazał Fosterowi i tobie przysiąc, iż nie zdradzicie prawdy o śmierci Justina, o przyczynie samobójstwa. Foster złamał tę obietnicę w dniu, gdy zwolniono cię z więzienia. Czuł, że spotkała cię zbyt wielka niesprawiedliwość, dłużej nie mógł tego znieść. Teraz samotnie muszę unieść świadomość krzywd, jakie ci wyrządziłam. To ja pozbawiłam cię brata i siostry, ja wygnałam z domu, który ci się prawnie należy, ja przekonałam Julie, że jesteś zdolny do morderstwa. I to ja wystraszyłam ją do tego stopnia, że wydała cię władzom.

Skończyła i z nadzieją czekała na gest wnuka, ale on milczał. Popatrzyła bezradnie na Julie.

– Mówiłam ci, on nie wybaczy. Jest zbyt podobny do mnie, by rozgrzeszyć niewybaczalne. – Odwróciła się i zrobiła krok w stronę drzwi, ale przystanęła i przez ramię popatrzyła na Zacka ze smutnym uśmiechem. – Jakżesz żałośnie muszę wyglądać teraz w twoich oczach, zawsze ślepa! Zmarnowałam życie, walcząc z miłością do twojego dziadka, potem do ciebie. A teraz Julie mówi mi, że obaj kochaliście mnie bardziej, niż mogłam kiedykolwiek przypuszczać. Resztę moich dni spędzę na żałowaniu zmarnowanych lat, mojej głupoty, okrucieństwa, niedostrzegania spraw, jakie każdy dostrzegał. Odpowiednia dla mnie kara, prawda, Zack?

– Nie! – wybuchnęła Julie. Patrzyła na pulsującą żyłkę na szyi Zacka, widziała, jak ze sobą walczy. – Wcale nie, i on świetnie o tym wie! – Wysunęła rękę, dotknęła jego napiętej twarzy; unikała zimnego spojrzenia. – Nie pozwól, Zack, by tak się stało – powiedziała łagodnie. – Masz okazję zakończyć rodzinne nieporozumienia. Kochałeś swoją babkę, jestem tego pewna! Przekonał mnie o tym ton twojego głosu, gdy w Kolorado opowiadałeś mi o niej. Słyszała twoją kłótnię z Justinem, tuż przed jego śmiercią. Czy wiedziałeś o tym?

– Nie – przyznał szorstko. Mocniej ścisnęła jego ramię i pełnym rozpaczy głosem powiedziała:

– Mnie wybaczyłeś o wiele gorsze rzeczy.

Pani Stanhope odwróciła się, by odejść, ale w progu przystanęła, sięgnęła do torebki i wyjęła małe, obite aksamitem pudełeczko.

– Dla ciebie. – Wyciągnęła rękę w stronę Zacka. Ani drgnął, podała więc puzderko Julie. – To zegarek dziadka Zacka. – Wyprostowała się, skinęła dziewczynie. – Dziękuję ci za to wszystko, co próbowałaś zrobić dla ratowania mojej rodziny. Jesteś niezwykłą młodą kobietą, serdeczną i dzielną, na pewno odpowiednią żoną dla mojego wnuka – dodała ze smutnym uśmiechem, głos jej drżał. Sięgnęła do klamki.

Za jej plecami rozległ się szorstki głos Zacka:

– Julie zrobiła herbatę, pewnie chciałaby, żebyś została. – Na więcej nie potrafił się zdobyć, ale deklaracja rozejmu została przyjęta.

Pani Stanhope popatrzyła na dumnego, wysokiego, przystojnego mężczyznę, który pozostał na powierzchni i odniósł sukces, mimo piętrzących się przed nim przeszkód. A teraz miał u boku dzielną kobietę, którą kochał.

– Twoja siostra i brat czekają w samochodzie – powiedziała babka ochrypłym głosem. – Chcieliby się z tobą spotkać… jeżeli zechcesz.

Julie wstrzymała oddech, bo Zack wyraźnie się zawahał, ale zaraz, gdy powoli wyszedł na werandę, odetchnęła z ulgą.

Zatrzymał się przed balustradą i z rękami w kieszeniach patrzył na zaparkowaną przy krawężniku limuzynę. Nie ruszy się dalej, pomyślała, nie przejdzie nawet pół drogi, ale daje im szansę.

Podjęli ją.

Tylne drzwi limuzyny otworzyły się gwałtownie i z samochodu wyskoczył na chodnik chłopczyk w ciemnym garniturze i krawacie, za nim, już stateczniej, wysiedli jego matka i wujek – brat Zacka. Chłopiec wbiegł po stopniach i stanął przed Zackiem. Z odchyloną do tyłu głową patrzył w twarz mężczyzny.

– Czy ty rzeczywiście jesteś moim wujkiem Zackiem? – zapytał.

Zack spojrzał w dół, na ciemne włosy chłopca i uśmiechnął się. Znowu rysy Stanhope'ow wzięły górę; mały był jego wierną kopią z czasów dzieciństwa.

– Tak – potwierdził. – A ty kim jesteś?

– Jamison Zachary Arthur Stanhope. – Chłopczyk uśmiechnął się. – Możesz mi mówić Jamie, jak wszyscy. Mama nazwała mnie Zachary po tobie, babcia była wściekła – zwierzył się.

Zack pochylił się i objął dziecko ramieniem.

– Nie wątpię – powiedział z przekąsem.

Julie stała w drzwiach i obserwowała, co się wydarzy. Usłyszała głos Zacka.

– Halo, Elizabeth!

Wzruszona patrzyła, jak siostra wbiega po schodach i rzuca mu się w ramiona. Brat Zacka stał z niepewną miną.

– Nie będę miał ci za złe, jeżeli nie podasz mi ręki – powiedział. -Na twoim miejscu tak bym postąpił.

Zack jednym ramieniem objął siostrzeńca i płaczącą siostrę, drugą rękę wyciągnął do brata. Alex jakby się zawahał, ale zaraz uścisnął ją serdecznie.

Jamie popatrzył kolejno na matkę, prababkę, potem na Julie.

– Czemu one wszystkie płaczą? – zapytał zdziwiony Zacka.

– Uczulenie – skłamał z uśmiechem jego wujek. – Ile masz lat?

Późnym wieczorem siedzieli we dwoje na schodach werandy przed domem Julie, patrzyli w gwiazdy migoczące na czarnym, aksamitnym niebie i przysłuchiwali się serenadzie świerszczy. Julie wsparła się o pierś Zacka.

– Będzie mi brakowało tego miejsca – powiedziała cicho.

– Wiem, mnie także. – W ciągu ostatnich dwóch tygodni dwukrotnie wyjeżdżał w interesach do Kalifornii i za każdym razem odliczał godziny do powrotu do Keaton, do Julie. Jutro rano musi polecieć do Austin na spotkanie z Teksańską Radą Penitencjarną, która wszczęła postępowanie przeciwko Wayne'owi Hadleyowi. Dzień później żeni się.

– Wolałabym, żebyś jutro nie musiał jechać do Austin.

– Mnie też się nie chce. – Musnął ustami jej włosy, objął w pasie.

– Nie zapomnij wrócić jak najwcześniej.

– Dlaczego? Planujesz następne spotkanie ze skłóconymi krewnymi? – zażartował.

Popatrzyła mu w oczy.

– A masz jeszcze takich?

– Nie! – odpowiedział stanowczo. Na jej twarzy ujrzał niepewny uśmiech. Ujął ją pod brodę. – Co się stało?

– Nie znoszę, jak masz znaleźć się blisko czegoś, co ma jakikolwiek związek z więzieniem.

Zack uśmiechnął się uspokajająco.

– Tę sprawę muszę załatwić do końca – rzekł stanowczym tonem. I zaraz żartobliwie dodał: – Jeżeli spróbują mnie zamknąć, wiem, że wyciągniesz mnie w sam raz na ślub.

– Żebyś wiedział! – powiedziała z taką żarliwością, że roześmiał się.

– Będę u ciebie w szkole jutro o siódmej – obiecał.

Загрузка...