Cztery dni późnej, w miejscu zupełnie niespodziewanym, Julie odebrała telefon, na który z takim utęsknieniem czekała.
– Och, Julie -zawołała sekretarka dyrektora, gdy dziewczyna pod koniec dnia weszła do gabinetu z dziennikami. – Jakiś pan Stanhope dzwonił do ciebie dzisiaj po południu. – Julie zastanowiła się przez ułamek sekundy, zanim skojarzyła nazwisko z osobą, wtedy zamarła.
– Co powiedział? – zapytała, przerażona rozpaczą we własnym głosie.
– Wspomniał, że chce zapisać syna do twojej klasy dla dzieci kalekich. Zakomunikowałam mu, że już nie mamy wolnych miejsc.
– Dlaczego, na Boga, powiedziałaś mu coś takiego?
– Bo słyszałam, Jak pan Duncan wspominał o przeładowaniu klas. W każdym razie pan Stanhope oświadczył, że sprawa jest pilna, dlatego zadzwoni do ciebie dzisiaj, o siódmej wieczorem. Przekonywałam go, że to nie ma sensu, bo nasi nauczyciele nie pracują o tak późnej porze, ale on się uparł.
Zack najwyraźniej obawiał się dzwonić do niej do domu, bo telefon mógł być na podsłuchu, dlatego próbował złapać ją tutaj, w szkole. Po nieudanej próbie może już więcej nie zadzwonić! Z trudem udało jej się zapanować nad wybuchem gniewu na tę leniwą, wścibską babę.
– Jeżeli powiedział, że to pilne – rzuciła z niezwykłą dla niej gwałtownością – dlaczego mnie nie zawołałaś?
– Nauczycielom nie wolno prowadzić prywatnych rozmów w godzinach lekcji. Zarządzenie pana Duncana. Jak podkreślał, bardzo zależy mu na jego przestrzeganiu.
– Przecież to nie była sprawa osobista – powiedziała Julie. Zacisnęła dłonie, paznokcie wbiły się w ciało. – Czy mówił, gdzie zadzwoni, tutaj czy do domu?
– Nie.
O szóstej czterdzieści pięć Julie siedziała w sekretariacie szkoły. Wszyscy poszli już do domu. Wpatrywała się w aparat na biurku, na którym, w przypadku połączenia, zaświeciłby się sygnalizator. Jeżeli zadzwoni do niej do domu, a nie tutaj… wolała się nad tym nie zastanawiać. Może pomyśleć, że zmieniła zdanie i więcej nie zadzwonić. Na zewnątrz szklanych ścian, otaczających sekretariat, korytarze były ciemne i puste. Gdy w drzwiach ukazała się twarz woźnego, skoczyła jak oparzona.
– Strasznie długo dzisiaj pani pracuje – powiedział Henry Rucheart, w uśmiechu ukazując szczerbę w uzębieniu górnej szczęki.
– Tak. – Julie pośpiesznie wzięła leżący przed nią pusty notatnik i uniosła długopis. – Muszę napisać takie… specjalne sprawozdanie. Czasem łatwiej jest myśleć tu niż w domu.
– Coś słabo idzie, przed chwilą widziałem, jak patrzyła pani przed siebie – powiedział. – Myślałem, że czeka pani na telefon…
– Nie, skądże znowu.
Aparat przy jej łokciu odezwał się przenikliwym dzwonkiem.
Chwyciła słuchawkę i wcisnęła guzik.
– Halo?
– Cześć, siostrzyczko – rozległ się głos Carla. – Dzwoniłem i dzwoniłem do ciebie do domu, w końcu postanowiłem spróbować w szkole, no bo gdzie miałem cię szukać? Jadłaś już kolację?
Julie przeczesała palcami włosy. Zastanawiała się, co zrobi Zack po usłyszeniu sygnału „zajęte”.
– Mam dzisiaj mnóstwo roboty – powiedziała. Rzuciła zniecierpliwione spojrzenie w stronę Henry'ego, który akurat teraz postanowił wejść do środka i opróżniać kosze na śmieci. – Usiłuję napisać takie tam sprawozdanie i jakoś ciężko mi idzie.
– Czy wszystko u ciebie w porządku? – dopytywał się. – Przed chwilą spotkałem w mieście Katherine, mówiła, że w tym tygodniu zamierzasz spędzać każdy wieczór w samotności.
– Wszystko idzie świetnie, fantastycznie! Rzuciłam się w wir pracy, tak jak mi radziłeś, pamiętasz?
– Nie przypominam sobie.
– No to może ktoś inny, myślałam, że ty. Dziękuję za telefon, muszę kończyć. Kocham cię – powiedziała na koniec i odwiesiła słuchawkę. – Henry! – wybuchnęła. – Nie możesz sprzątać biura na samym końcu? Nie jestem w stanie myśleć, jak strzelasz tymi koszami – dodała, nieco wyolbrzymiając hałas, jaki robił.
Posmutniał.
– Przepraszam, panno Julie. No to skończę zamiatać hol. Mogę?
– Oczywiście. Wybacz, Henry. Jestem trochę… zmęczona – powiedziała z uśmiechem, który miał wyglądać promiennie, a wypadł niezbyt przekonująco. Patrzyła, jak woźny idzie na drugi koniec holu i po drodze włącza światła. Tylko spokój, pomyślała rozgorączkowana, nie mówić ani nie robić rzeczy mogących wzbudzić podejrzenia.
Punktualnie o siódmej zadzwonił telefon. Sięgnęła po słuchawkę.
Głos Zacka wydawał się jeszcze niższy niż zwykle, był chłodny i szorstki:
– Jesteś sama, Julie?
– Tak.
– Czy jest coś takiego na świecie, czym mógłbym odwieść cię od tego szalonego pomysłu?
Nie to chciała usłyszeć, nie takim tonem. Skupiła się na słowach, jakie napisał. Nie pozwoli zepchnąć się do defensywy!
– Owszem, jest coś takiego – odparła cicho. – Powiedz mi, że w liście napisałeś same kłamstwa.
– Świetnie – zgodził się – kłamstwa co do jednego.
Julie ścisnęła w dłoni słuchawkę, opuściła powieki.
– Teraz chcę usłyszeć, że mnie nie kochasz, kochanie.
Usłyszała, jak Zack bierze głęboki oddech. Jego głos zabrzmiał rozpaczliwym błaganiem:
– Nie nalegaj, proszę.
– Tak bardzo cię kocham – zapewniła żarliwie.
– Nie rób mi tego, Julie…
Palce zaciskające się na słuchawce poluzowały uchwyt. Uśmiechnęła się, wiedziała, że zwyciężyła.
– Nie mogę… – powiedziała z czułością – nie potrafię przestać cię kochać. Jest tylko jedno rozwiązanie, na które się zgadzam, już ci je proponowałam.
– Jezu, to nie jest…
– Oszczędź modlitwy na później, kochanie – szepnęła żartobliwie. -Kolana będą ci potrzebne, gdy się tam pojawię. Będziesz modlił się, bym lepiej nauczyła się gotować, bym dała ci choć trochę w nocy się przespać, bym przestała rodzić ci dzieci…
– Och, Julie… nie. Na Boga, nie.
– Nie, co?
Odetchnął głęboko i milczał przez tak długą chwilę, że już przestała liczyć na odpowiedź. W końcu wybuchnął żarliwą prośbą:
– Nie przestawaj mnie kochać… nigdy!
– Mogę ci to przyrzec w obecności księdza, mułły, a nawet buddyjskiego mnicha.
Te słowa sprawiły, że się roześmiał. Wspomnienie jego olśniewającego uśmiechu wywołało w sercu ból.
– Czy mówimy o małżeństwie? – usłyszała z oddali.
– Ależ oczywiście, kochanie.
– Powinienem był się spodziewać, że będziesz nalegała. Szorstki ton zupełnie mu nie wyszedł. Julie dalej prowadziła tę grę – musiała przecież poprawić jego nastrój.
– Czyżbyś nie zamierzał się ze mną ożenić?
– Ponad wszystko – odpowiedział poważnie.
– W takim razie powiedz mi, jak do ciebie trafić i podaj rozmiar obrączki.
Chwila milczenia, jaka nastała, wystawiła jej nerwy na poważną próbę. Potem nie istniało już nic poza jego słowami i cudownym uczuciem uniesienia.
– W porządku, dokładnie za osiem dni, wieczorem, będę czekał na ciebie na lotnisku w Mexico City. We wtorek wczesnym rankiem wsiądź w auto i jedź do Dallas. Tam wynajmij samochód na własne nazwisko i udaj się do San Antonio. Ale nie zwracaj go, zostaw na parkingu przy lotnisku – w końcu go znajdą. Przy odrobinie szczęścia spokojnie dolecisz na miejsce spotkania, tak szybko nie zaalarmują lotnisk. Podróż autostradą do San Antonio zabierze ci nie więcej niż kilka godzin. Bilet na nazwisko Susan Arland, na lot do Mexico City o czwartej, będzie na ciebie czekał na stanowisku Meksykańskich Linii Lotniczych. Masz jakieś pytania?
Julie uśmiechnęła się: Zack najwyraźniej oczekiwał takiego zakończenia rozmowy, bo pomyślał o wszystkim.
– Jedno. Dlaczego nie możemy spotkać się wcześniej?
– Muszę załatwić kilka spraw. Gdy we wtorek rano będziesz opuszczać dom, nie bierz ze sobą niczego. Nie pakuj walizki, niech nikt nie zauważy, że szykujesz się do podróży. W czasie jazdy co pewien czas popatrz w lusterko i upewnij się, czy ktoś za tobą nie jedzie. Jeżeli zauważysz, że jesteś śledzona, wstąp do kilku sklepów. Wracaj do domu i czekaj na wiadomość ode mnie. Od teraz dokładnie sprawdzaj skrzynkę pocztową. Przeglądaj wszystko, nawet reklamy. Jeśli w naszych planach nastąpi zmiana, ktoś się z tobą skontaktuje. Albo pocztą, albo osobiście. Nie możemy korzystać z twojego domowego telefonu, jestem pewien, że założono podsłuch.
– Kto się u mnie zjawi?
– Nie mam pojęcia, ale gdy ta chwila nastąpi, nie sprawdzaj posłańcowi dokumentów.
– Nie będę. – Julie skrzętnie notowała polecenia Zacka. – Nie sądzę, by mnie śledzono. Obydwaj agenci FBI, Paul Richardson i David Ingram, chyba się ode mnie odczepili, bo jeszcze w zeszłym tygodniu wrócili do Dallas.
– Jak się czujesz?
– Cudownie.
– Żadnych porannych mdłości?
Poczuła wyrzuty sumienia. By nie uciekać się do kłamstwa, odpowiedziała wymijająco:
– Jestem bardzo zdrową kobietą, myślę, że moje ciało zostało stworzone do macierzyństwa. A dla ciebie na pewno.
Przełknął ślinę na tę przesiąkniętą erotyzmem aluzję.
– Dręcz mnie, dręcz, później ci odpłacę.
– Obiecujesz?
Roześmiał się gardłowym śmiechem, czym sprawił, że ogarnęła ją fala gorąca. Następne słowa poruszyły ją jeszcze bardziej:
– Tęsknię za tobą, Julie, o Boże, jak bardzo! – I jakby chciał sprowadzić ją na ziemię, dodał: – Nie będziesz mogła pożegnać się z rodziną, wiesz o tym. Możesz zostawić im list, który znajdą dopiero siedem dni po twoim odjeździe. Potem już nigdy nie będziesz mogła się z nimi kontaktować.
– Wiem. – Zamknęła oczy.
– I jesteś na to przygotowana?
– Tak.
– Dość smutny początek wspólnego życia. – W głosie Zacka słyszała napięcie. – Zrywanie wszelkich więzów, doprowadzenie rodziny do rozpaczy. To jakby wystawianie się na przekleństwo losu!
– Nie mów takich rzeczy! – Julie wstrząsnął dreszcz. – W liście postaram się im wszystko wytłumaczyć. Poza tym, opuszczanie rodziców, by podążyć za mężem, ma wymiar niemal biblijny. – Nie chcąc dopuścić, by wziął górę ponury nastrój, zapytała: – Co w tej chwili robisz, stoisz czy siedzisz?
– Jestem w pokoju hotelowym, siedzę na łóżku i rozmawiam z tobą.
– Zatrzymałeś się w hotelu?
– Nie. Wynająłem pokój, by z dala od ciekawskich uszu móc spokojnie porozmawiać. No i mieć gwarancję przyzwoitego połączenia ze Stanami.
– Gdy będę dzisiaj zasypiać, pragnę mieć przed oczami to co ty. Opisz swoją sypialnię, ja ci opowiem, jak wygląda moja.
– Julie – powiedział ochrypłym głosem – doprowadzasz mnie do szczytów pożądania.
Nie miała takich intencji, ale jego słowa sprawiały przyjemność.
– Potrafię?
– Wiesz, że tak.
– Samym wspomnieniem sypialni?
– Czegokolwiek.
Roześmiała się szczerze, naturalnie, co od początku znajomości przychodziło jej bez trudu.
– Podaj wreszcie rozmiar.
– Sypialni?
– Palca, na którym nosisz pierścionek. Wzięła głęboki oddech.
– Chyba pięć i pół, a twój?
– Nie wiem, duży.
– A jaki jest kolor?
– Palca?
– Nie – parsknęła śmiechem – twojej sypialni.
– Spryciara! – przyznał. Ale zaraz jego głos spoważniał. – Znajduje się na łodzi, ściany z tekowego drewna, mosiężna lampa, szafka, a nad łóżkiem twoje wycięte z gazety zdjęcie.
– To właśnie masz przed oczyma, gdy zasypiasz?
– Ja nie sypiam, Julie, tylko leżę i rozmyślam o tobie. Lubisz łodzie?
Julie znów odetchnęła głęboko. Starała się zapamiętać każdy szczegół, jaki wymienił.
– Uwielbiam na nich przebywać.
– A jaka jest twoja sypialnia?
– Cała w koronkach. Białe koronki na kapie przykrywającej łóżko, na zasłonach i na toaletce. Na nocnym stoliku stoi twoje zdjęcie.
– Skąd je masz?
– Ze starego czasopisma, z biblioteki.
– Ściągnęłaś gazetę z biblioteki i pocięłaś? – zapytał zaskoczony.
– Ależ skąd. Mam zasady, przecież wiesz. Zgłosiłam, że ją zniszczyłam i zapłaciłam karę. Zack – starała się nie okazywać paniki – za szklaną ścianą sekretariatu krząta się woźny. Nie sądzę, by mógł mnie usłyszeć, ale zachowuje się podejrzanie.
– Zaraz odwieszę słuchawkę. Mów do telefonu, jakby rozmowa trwała dalej. Spróbuj wprowadzić go w błąd jakimiś niewinnymi uwagami.
– W porządku. Zaczekaj! Odchodzi. Pewnie brał jakąś miotłę.
– Lepiej już się rozłączmy. Jeżeli masz coś do załatwienia przed wyjazdem, zrób to w przyszłym tygodniu.
Skinęła głową, nie mogła znaleźć słów, by opisać żal, jaki ogarnie ją po zakończeniu rozmowy.
– Jest jeszcze… – dodał cicho.
– Tak?
– Każde słowo, które napisałem, jest prawdą.
– Wiem. – Wyczuła, że Zack zaraz się rozłączy, więc szybko dodała: – Co myślisz o informacjach, jakie Matt zdobył o Austinie? Chociaż twój przyjaciel nie uważa, by na ich podstawie dało się przedsięwziąć kroki prawne, musi być przecież sposób…
– Nie mieszaj się – ostrzegł Zack lodowatym tonem. – Austina pozostaw mnie. Istnieją inne sposoby… bez wplątywania Matta.
– Jakie?
– Nie pytaj. Jeżeli w drodze do mnie napotkasz trudności, nie proś go o pomoc. To, co robimy, jest nielegalne i nie chcę, by wikłał się w sprawę jeszcze bardziej.
Julie, na dźwięk jego złowieszczego tonu, zadrżała.
– Zanim się rozłączysz, powiedz coś miłego – poprosiła.
– Coś miłego – powtórzył, już łagodniej. – A co byś chciała usłyszeć?
Zrobiło jej się trochę przykro, że sam się nie domyślił, ale zaraz usłyszała ten znajomy, gardłowy śmiech.
– Dokładnie za trzy godziny idę do łóżka – bądź tam ze mną. Gdy zamkniesz oczy, znajdziesz się w moich ramionach.
– Uwielbiam to. – Głos Julie przeszedł w drżący szept.
– Od naszego rozstania przytulałem cię każdej nocy. Dobranoc, kochanie.
– Dobranoc.
Odwiesił słuchawkę. I wtedy przypomniała sobie, że ma prowadzić beztroską rozmowę. Zamiast udawać – mogłaby wypaść nieprzekonująco – zadzwoniła do Katherine i przez pół godziny rozmawiały o wszystkim i niczym. Po skończeniu podarła kartkę z instrukcjami Zacka. Zaraz przypomniała sobie oglądany w telewizji kryminał, w którym sprawę wyjaśniono dzięki przebitce pisma na bloczku do pisania, więc też go zniszczyła.
– Dobranoc, Henry – wesoło pożegnała woźnego.
– Dobranoc, panno Julie – rozległo się z końca korytarza.
Julie opuściła szkołę bocznymi drzwiami. Henry poszedł w jej ślady, ale dopiero trzy godziny później – po rozmowie z Dallas.