ROZDZIAŁ 31

Podszedł do okna, przy którym stała i plecy dziewczyny natychmiast lekko zesztywniały. Trudne do przewidzenia reakcje Julie na jego bliskość zaczynały go denerwować. Dobrze! Zamiast wziąć ją w ramiona i pocałować, co zrobiłby z każdą inną, zastosuje subtelniejszą metodę. Włożył ręce do kieszeni, głęboko popatrzył jej w oczy, głową wskazał na adapter i oficjalnym tonem zapytał:

– Mogę prosić o następny taniec, panno Mathison?

Zaskoczona, odwróciła się z czarującym uśmiechem. Jest zadowolona, pomyślał zachwycony. By powstrzymać się od dotknięcia jej, wsunął dłonie głębiej w kieszenie spodni i z zabawnym skrzywieniem twarzy oświadczył:

– Ostatnim razem, jak poprosiłem do tańca nauczycielkę, byłem na tę okazję lepiej ubrany – w białą koszulę, brązowy krawat i mój ulubiony, granatowy garnitur. Ale i tak mi odmówiła.

– Naprawdę? Dlaczego?

– Pewnie uważała, że byłem dla niej za niski.

Julie uśmiechnęła się, bo z pewnością miał co najmniej sześć stóp i dwa cale wzrostu i albo żartował, albo ta kobieta była olbrzymką.

– Naprawdę byłeś od niej niższy?

Skinął głową.

– Mniej więcej o trzy stopy. Ja jednak wtedy nie uważałem tego za przeszkodę, byłem w niej zakochany po uszy.

– Ile miałeś lat? – Uśmiech zniknął z jej twarzy.

– Siedem.

Popatrzyła na niego, jakby wiedziała, jak tamta zniewaga była bolesna.

– Ja nigdy bym ci nie odmówiła, Zack.

Lekkie zająknięcie i czułe spojrzenie niemal całkowicie go rozbroiły. Zdumiony uczuciami, jakie się w nim budziły, w milczeniu wyciągnął ku niej dłoń, ani na chwilę nie odrywając wzroku od jej oczu. Podała mu rękę, wtedy drugim ramieniem objął jej wąską talię i przyciągnął dziewczynę bliżej – niesamowity głos Streisand bez najmniejszego wysiłku pokonywał pierwsze akordy „People”.

Doznał wstrząsu, gdy jej uda zetknęły się z jego ciałem. Lekko, z wdziękiem dotrzymywała mu kroku, a gdy jeszcze delikatnie przytuliła głowę do jego piersi, serce zakołatało o wiele za szybko. Nawet jej nie pocałował, a już każdy nerw jego ciała pulsował pożądaniem. By się opanować, starał się znaleźć temat do rozmowy, która doprowadzi go do celu, a nie pobudzi jeszcze bardziej. Przypomniał sobie, że żarty o oponie, którą przeciął, sprawdziły się. Obydwoje skorzystają, jeżeli potrafią śmiać się ze spraw, pomyślał, które wcześniej wcale nie wydawały się śmieszne. Ich palce splotły się. Jej drugą dłoń położył sobie na piersi i lekko dmuchnął dziewczynie we włosy.

– A tak przy okazji, panno Mathison, co do pani dzisiejszego, niezaplanowanego lotu na śnieżnym skuterze…

Natychmiast podjęła jego przesadnie surowy ton, zadarła brodę i zrobiła minę tak głęboko urażonej niewinności, że Zack z trudem powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem.

– Słucham? – zapytała.

– Gdzie, u diabła, podziewałaś się po wystrzeleniu jak rakieta z grzbietu góry?

– Wylądowałam w objęciach olbrzymiej sosny. – Jej ramiona zatrzęsły się ze śmiechu.

– To bardzo chytry plan – zadrwił. – Wyszłaś bez szwanku, całkiem sucha, a mnie sprowokowałaś do taplania się w tym przeraźliwie zimnym potoku jak jakiś ogłupiały łosoś.

– Ten fragment nie był śmieszny. To, co dzisiaj zrobiłeś, to pokaz odwagi, jakiej w życiu nie oglądałam.

To nie pod wpływem słów Julie tajało w nim serce, miękło w żarze jej pełnego zachwytu spojrzenia. Po upokarzającym procesie i obróbce więziennej pragnął, by traktowano go jak człowieka, nie zwierzę. Jej wzrok mówiący, że jest odważnym, wspaniałym mężczyzną był darem o wiele mu droższym niż wszystko, co dotychczas w życiu otrzymał. Pragnął tulić ją mocno w ramionach, zapomnieć się w jej słodkości; zanurzyć w niej. Chciał być najlepszym kochankiem, jakiego kiedykolwiek miała, sprawić, by ta noc stała się niepowtarzalna dla obojga.

Julie widziała, jak wzrok Zacka przylgnął do jej ust. Pełna oczekiwania, które przez ostatnią godzinę sięgnęło szczytu, zapragnęła, by ją pocałował. Gdy stało się oczywiste, że tego nie zamierza, starała się, jak potrafiła najlepiej, ukryć rozczarowanie pod pogodnym uśmiechem i żartobliwym zachowaniem.

– Jeżeli kiedykolwiek będziesz w Keaton i spotkasz Tima Martina, proszę, nie mów mu, że dzisiejszego wieczora tańczyłam z tobą.

– Dlaczego?

– Bo z moim ostatnim partnerem wszczął bójkę.

Pomimo absurdalności sytuacji Zack poczuł pierwsze w całym swym dorosłym życiu ukłucie zazdrości.

– Czy Martin to twój chłopak? Parsknęła śmiechem na widok jego ponurej miny.

– Nie, to jeden z moich uczniów, z tych zazdrosnych…

– Czarownica! – Przyciągnął Julie do siebie, i właśnie w tym momencie John Denver zaczął śpiewać „Annie's Song”. – Dokładnie wiem, co ten biedny dzieciak musiał czuć.

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że przed chwilą byłeś zazdrosny? -Zatrzepotała rzęsami.

Pożądliwe spojrzenie Zacka zatrzymało się na jej wargach.

– Pięć minut wcześniej – zamruczał – uznałbym się za niezdolnego do tak poniżającego uczucia.

– W porządku – powiedziała z kpiną w głosie, potem takim samym tonem dodała: – Zaskakuje mnie pan, gwiazdorze.

Zackowi aż zrobiło się zimno.

Gdyby miał wybierać, czy Julie Mathison, gdy dziś wieczorem weźmie ją do łóżka, ma myśleć o nim jak o zbiegłym więźniu, czy gwiazdorze filmowym, bez wahania zdecydowałby się na to pierwsze. W końcu jako skazaniec byłby kimś rzeczywistym, a nie wymyślonym, przyprawiającym o mdłości amantem. Ponad dziesięć lat żył z image czyniącym z niego seksualne trofeum rywalizujących o jego względy kobiet. Podobnie jak sławni futboliści czy gwiazdy hokeja, pozwolił na wdzieranie się do swego prywatnego życia hordom niewiast pragnącym tylko jednego – przespać się z Zacharym Benedictem. Nie z mężczyzną z krwi i kości; z idolem filmowym. Dzisiaj wieczorem po raz pierwszy w życiu był pewien, że kobieta pragnie go dla niego samego. Myśl o możliwości pomyłki stawała się nie do zniesienia.

– Czemu – zaczęła ostrożnie – tak na mnie patrzysz?

– Może ty mi powiesz – próbował przejąć inicjatywę – dlaczego akurat w takiej chwili wyskoczyłaś z tym „gwiazdorem”?

– Odpowiedź nie spodoba ci się.

– Zobaczymy – uciął ostro.

Słysząc jego ton, zmrużyła oczy.

– W porządku. Powiedziałam tak, bo czuję awersję do nieszczerości.

– Czy mogłabyś wyrazić się jaśniej? – Zmarszczył brwi.

– Oczywiście – odpowiedziała cierpko. – Udawałeś zazdrosnego, a potem pogorszyłeś jeszcze sytuację, twierdząc, że wcześniej uczucie to było ci obce. Nieszczere, dziwnie brzmiące w twoich ustach wyznanie. Obydwoje wiemy, że jestem najmniej atrakcyjną kobietą z tych, z jakimi flirtowałeś w całym twoim dorosłym życiu! Ja już nie traktuję cię jak zbiegłego mordercy, więc byłabym wdzięczna, gdybyś ty przestał odnosić się do mnie jak do… twojej niezbyt rozgarniętej wielbicielki, którą kilkoma pochlebstwami oczarujesz tak, że z wrażenia zemdleje u twoich stóp.

Dopiero teraz zauważyła zmarszczone czoło, wzbierającą na jego twarzy burzę. Zażenowana i zawstydzona, że pozwoliła, by zranione uczucia doprowadziły ją do wybuchu, odwróciła wzrok. Teraz spodziewała się riposty i próbowała uodpornić się na brutalną prawdę. Cisza. Odezwała się więc pojednawczo:

– Przepraszam, chyba nie musiałam być aż tak dosadna. Teraz twoja kolej.

– Na co?

– Na powiedzenie mi, jak się zachowałam, niegrzecznie i wstrętnie.

– Dobrze, taka właśnie byłaś.

Przestali tańczyć. Julie, by dodać sobie odwagi przed spojrzeniem w jego pozbawioną wyrazu twarz, wzięła głęboki oddech.

– Jesteś zły, prawda?

– Nie jestem pewien.

– Co to znaczy?

– Co do ciebie. Od dzisiejszego południa. I rozumiem coraz mniej.

Wydawał się taki dziwny, taki… nieswój, że Julie, złośliwie zadowolona, aż się uśmiechnęła. Nie sądziła, by jakiejś innej kobiecie, choćby najpiękniejszej, udało się doprowadzić go do takiego stanu. Nie wiedziała, jak mogło do tego dojść, ale poczuła się bardzo z siebie dumna.

– Myślę – powiedziała wreszcie – że to mi się podoba.

– Mnie niestety nie. – Nie było mu do śmiechu.

– Och, czemu to?

– Uważam, że powinniśmy wreszcie wyjaśnić sobie, co rozgrywa się między nami i czego oczekujemy. – Zackowi przeszło przez głowę, że chwila może nie być najlepsza do rozpoczynania gry w otwarte karty. Ale dłużej tego nie zniesie! Pięć lat więzienia, dręczące emocjonalnie i fizycznie wydarzenia ostatniego dnia, a do tego huśtawka nastrojów, na jakiej dzięki niej znajdował się od dwudziestu czterech godzin – wszystko to razem kompletnie wstrząsnęło jego psychiką, zaburzyło zdolność oceny sytuacji, nadszarpnęło cierpliwość.

– No co, zgadzasz się?

– Chyba… tak.

– Świetnie, kto zaczyna, ty czy ja?

Pełna obawy i rozbawienia jednocześnie, niepewnie przełknęła ślinę.

– Ty pierwszy.

– Co chwilę ogarnia mnie zwariowane uczucie, że nie jesteś realną osobą… zbyt naiwna jak na swoje dwadzieścia sześć lat… że mam do czynienia z trzynastoletnią dziewczynką, udającą dorosłą kobietę.

Z uczuciem ulgi, że nie usłyszała niczego gorszego, uśmiechnęła się.

– A przez resztę czasu?

– To ja czuję się, jakbym miał trzynaście lat. – Widział po błysku w jej oczach, że to, co powiedział, podobało się jej. I nagle poczuł perwersyjną potrzebę odebrania jej złudzeń co do swojej osoby i zamiarów na dzisiejszy wieczór. – Pomimo tego, co wyobraziłaś sobie dzisiaj nad strumieniem, nie jestem rycerzem w lśniącej zbroi ani nie odtwarzam roli pełnego szlachetności bohatera, tym bardziej romantycznego nastolatka! Niewinność, z którą się urodziłem, wszelki idealizm, straciłem na długo przed dziewictwem. Nie jestem dzieckiem, ty także nie. Dorośliśmy. Obydwoje wiemy, co rozgrywa się między nami i zdajemy sobie sprawę, dokąd zmierzamy. – Wesołość w jej oczach zastąpił strach?… gniew?… zażenowanie? – Czy chcesz, bym wyrecytował, o czym myślę, byś nie miała wątpliwości? – naciskał. Patrzył, jak gorący rumieniec zalewa jej policzki. Dotknięty, że świadomość jego pragnień zmroziła uśmiech na jej twarzy, nie ustępował: – Moje motywy nie są szlachetne, nazwijmy je naturalnymi, dojrzałymi. Nie jesteśmy trzynastolatkami na kursie tańca, a ja nie zastanawiam się, czy dzisiejszego wieczora pozwolisz mi się pocałować. To już postanowione! Będę cię dzisiaj całował! Pragnę cię, ty mnie – oto cała prawda. Nim ta noc minie, sprawię, byś była pewna, że to mnie chcesz. Wtedy rozbiorę cię i będę kochał z całą namiętnością. A teraz chcę z tobą tańczyć, czuć twe ciało przy swoim i przez cały czas myśleć o tym wszystkim, co będę robił tobie… i z tobą, jak już znajdziemy się w łóżku. Czy wyrażam się jasno? Jeżeli myślisz o czym innym, powiedz mi, czego się spodziewasz, dostosuję się. Dobrze? – zapytał niecierpliwie, gdy milczała z pochyloną głową.- Więc słucham.

Julie przygryzła drżące wargi, uniosła ku niemu oczy lśniące rozbawieniem i… pożądaniem.

– Co byś powiedział na pomoc przy porządkowaniu szafy w holu?

– Nie masz jakieś drugiej propozycji? – Rozdrażniony nie zrozumiał żartu.

– To właśnie była ta druga. – Ze zmarszczonym czołem utkwiła wzrok w wycięciu kołnierzyka koszuli pod jego szyją.

– No dobrze, jak, u diabła, wygląda ta pierwsza propozycja? I nie udawaj tak zdenerwowanej, że aż musisz porządkować szafy. Jak pamiętam, nawet wycelowana broń nie potrafiła wyprowadzić cię z równowagi!

Julie dodała żywość reakcji i pewną dozę naiwności do cech, które w nim uwielbiała. Była gotowa zakończyć tę grę, ale na spojrzenie mu prosto w oczy nie zdołała się zdobyć.

– Masz rację, mierzenie do mnie z pistoletu nie jest tym, co mogłoby mnie zdenerwować, nie po dzisiejszym dniu. Bo teraz wiem, że nigdy nie zrobiłbyś mi krzywdy. Nieswojo czuję się dopiero wtedy, gdy zachowujesz się tak jak dzisiaj.

– To znaczy? – spytał ostro.

– Sprawiasz, że zastanawiam się, czy wreszcie mnie pocałujesz. Jak wczorajszej nocy… Zachowujesz się, jakbyś bardzo tego chciał… a za chwilę, jakbyś się rozmyślił…

Zack ujął w dłonie jej głowę, palce zagłębił we włosach; gwałtownie przypadł do ust, chłonąc resztę słów. A gdy dowiodła, że mówiła prawdę, gdy dłońmi przesunęła wzdłuż jego piersi i ramionami otoczyła szyję, przyciągnęła mocno i odwzajemniała pocałunek, poczuł wzbierającą w sobie rozkosz, przypływ trudnego do opisania szczęścia.

Zapragnął wynagrodzić jej poprzednią szorstkość; wargami powędrował po jej twarzy, lekko musnął brodę, potem policzki i skronie, wreszcie wrócił do ust, pocierając ich delikatny kontur. Językiem przesunął po drżących wargach, nalegając, by się rozwarły, a gdy ustąpiły, naparł całym impetem – wygłodzony mężczyzna, beznadziejnie usiłujący zaspokoić głód, równocześnie ucząc, jak ona ma go zwiększyć. A kobieta w jego ramionach okazywała się chętną, pojętną uczennicą. Wtapiając się w niego, przyciskała wargi do warg, językiem zapraszała język.

Po kilku długich minutach Zack zmusił się wreszcie do uniesienia głowy. Popatrzył jej w oczy, zarejestrował wygląd: cała zarumieniona, świeża. Uwodzicielska. Usiłował uśmiechnąć się; dłonią otoczył jej szyję, palcami drugiej ręki badał miękkość dolnej wargi. Ale ciemnogranatowe źrenice znów wciągały go w swą głębię. Rozchylił jej wargi, wygłodzony na nowo uwięził swoimi jej usta. Zadrżała w jego ramionach; wspięła się na palce i lekko naparła ciałem; poczuła twardy kształt; serce Zacka zabiło szybciej, palce kurczowo wbił w jej plecy. Mocniej przycisnął pełne uległości ciało, dłońmi powiódł z boku po jej piersiach, po plecach, w końcu po pośladkach, coraz silniej przyciągając jej biodra do swoich. Za chwilę utracę nad sobą kontrolę, pomyślał.

Mówił sobie, że musi przyhamować, powstrzymać chęć rzucenia jej na podłogę. Nie może przecież zachować się jak głodny seksu więzień, a nie wymarzony kochanek, jakiego obiecał jej w swej pełnej gniewu tyradzie. To przypomnienie obietnicy sprawiło, że przeciągnął pieszczoty, zwrócił uwagę na ostrzegawczy sygnał: jak już zaczną się kochać, podniecenie może doprowadzić go do kulminacji o wiele dla niej za szybko.

Zmusił się do przeniesienia rąk z jej piersi w okolice talii; trudniej przychodziło mu powstrzymanie niesfornego języka, gdy przywierając do niego, namiętnie odwzajemniała pocałunek. Wreszcie udało mu się cofnąć usta o cal; nie był pewien, które z nich jęknęło z rozczarowania. Po chwili opadła czołem na jego pierś. Z zamkniętymi oczami, sercem bijącym jak oszalałe, by odzyskać równowagę, odetchnął głęboko i objął ją mocniej. Ale nie pomogło – musi wziąć ją całą, natychmiast. Oddychał szybko, ujął ją pod brodę, uniósł twarz. Oczy miała zamknięte, długie rzęsy opadały na delikatne policzki. Instynktownie podsunęła wargi do pocałunku.

Zack stracił nad sobą panowanie. Ustami pochwycił z gwałtowną desperacją wargi Julie, zmuszając do rozwarcia. Szarpnął węzeł paska; jedwabna materia opadła z jej ramion na podłogę przed kominkiem; napawał się widokiem i dotykiem nagiej, gładkiej skóry.

Otulona jego ramionami pozwoliła, by ułożył ją na podłodze. Nie wynurzała się ze stanu nieprzytomnej rozkoszy aż do chwili, kiedy oderwał od niej usta i dłonie. Otworzyła oczy i ujrzała, jak pośpiesznie rozpina guziki koszuli, potem zrzuca spodnie, ale dopiero pod jego pożądliwym spojrzeniem poczuła pierwsze drgnienie paniki. W blasku ognia przebiegające po jej ciele oczy Zacka gwałtownie zajaśniały; namiętność wyostrzyła rysy twarzy, nadając im wyrazu twardości. Odruchowo uniosła ramię, by zasłonić piersi, a wtedy usłyszała jego ochrypły głos:

– Nie rób tego!

Zadrżała – ten nieznany wyraz twarzy, jakby był kimś całkowicie obcym. Opadł na nią ciężarem swego ciała. Uświadomiła sobie, że to już, i za chwilę w nią wejdzie. Chyba że go powstrzyma.

– Zaczekaj, Zack – szepnęła. Zastanawiała się, jak mu to powiedzieć bez popsucia nastroju.

Nie rejestrował słów, ale rozbrzmiewająca w jej głosie panika lekko go zaniepokoiła, reszty dopełniły odpychające go ramiona i zaskakujące w jej wydaniu, prowokujące ruchy bioder.

– Zack!

Wiedział, że ogarnięty namiętnością posuwa się za szybko, i pomyślał, że Julie protestuje właśnie przeciwko temu.

– Muszę ci coś powiedzieć!

Z trudem zmusił się do zsunięcia się z niej, ale gdy pochylił głowę, by pieścić piersi, powstrzymała go.

– Proszę! – powiedziała, patrząc w jego pałające oczy. Delikatnie przesunęła palcami po pulsujących mięśniach szczęki, a gdy zwrócił usta ku wnętrzu jej dłoni, serce Julie wypełniła tkliwość… i ulga. – Musimy porozmawiać.

– Dobrze – powiedział ochrypłym głosem. Przyciągnął ją do siebie, całował kąciki ust i szyję, głaskał po piersiach. – Ja będę słuchał – skłamał. Palcami sięgnął w dół płaskiego brzucha, ku trójkątowi kręconych włosów. Drgnęła. Przytrzymała wędrującą dłoń. Temat, jaki zaproponowała, uznał za najbardziej niefortunnie wybrany przez kobietę w sytuacji takiej jak ta.

– Ile miałeś lat, gdy kochałeś się po raz pierwszy? Zamknął oczy i wyrzucił z niecierpliwością:

– Dwanaście.

– Nie chcesz wiedzieć, ile ja miałam?

– Nie – odrzekł przez zaciśnięte wargi. Przesunął głowę w górę, by całować jej piersi, gdyż zauważył, że z jakichś powodów nie chciała, by dotykał jej bardziej intymnie. Całe jego ciało szalało z potrzeby, ale jak najdłużej chciał pieścił ją w miejscach, w których, jak zapamiętał, sprawiał kobietom najszybciej największą rozkosz.

– Miałam dwadzieścia sześć lat – powiedziała drżącym z paniki głosem, gdy mocniej zacisnął usta wokół jej sutki.

Krew szumiała mu w uszach; słyszał słowa, ale nie rozumiał ich znaczenia. Tak cudownie smakowała; dotyk jej jedwabistego ciała okazał się jeszcze wspanialszy. Piersi, ani zbyt duże, ani ciężkie, były pełne kobiecego piękna – jak ona. Gdyby teraz okazała się równie chętna, jak przed chwilą, bez trudu przywiódłby ją do orgazmu, dopiero potem kochałby długo, jak należy. Miał za sobą pięć lat powstrzymywanych żądz; zdoła kochać się z nią całą noc, bez przerwy. Tylko musiałaby mu pozwolić, przestać zaciskać uda, wspominać, ile miała lat… ten pierwszy raz… jak… przeżywała seks.

Julie dokładnie zauważyła, w którym momencie zrozumiał jej słowa. Uniósł usta o cal nad jej skórę, a jego ciało znieruchomiało; miała wrażenie, jakby przestał oddychać.

– To jest dla mnie ten pierwszy raz – powiedziała niepewnie.

– O, cholera! – Opadł czołem na jej piersi, zacisnął powieki.

Ten gwałtowny szept uświadomił Julie najdobitniej, że nie ucieszyła Zacka rewelacją. Przekonanie pogłębiło się jeszcze, gdy uniósł głowę i spojrzał na nią ostrym wzrokiem, jakby oceniał każdy szczegół twarzy, jakby tutaj szukał dowodu kłamstwa. Z rozpaczą pomyślała, że albo jest wściekły, albo bardzo zdegustowany. A ona nie chciała przecież, by przestał, pragnęła tylko, by zwolnił tempo i nie obchodził się z nią jak… jakby jej ciało było do tego nawykłe.

Zack nie wyglądał na niezadowolonego, raczej jakby został rażony piorunem. Zdezorientowany. W ciągu całego życia nigdy nie spotkał dwudziestosześcioletniej dziewicy. Do tego godnej pożądania – pięknej, dowcipnej, inteligentnej.

Patrzył na jej śliczną, wrażliwą buzię i wszystko, co niepokoiło go od wczoraj, zaczynało układać się w logiczną całość. Przypomniał sobie jej rozpaczliwy wybuch po wczorajszych wieczornych wiadomościach: „Mój ojciec jest pastorem! To szanowany człowiek. Przez piętnaście lat życia starałam się być ideałem”. Zapamiętał odpowiedź na pytanie, czy jest zaręczona: „Rozmawiamy o tym”. Najwyraźniej było wiele rozmów, ale żadnego kochania, pomyślał. A ostatniego wieczora sam porównywał ją do dziewczynki z kościelnego chóru.

Teraz, kiedy już znał jej przeszłość, tym bardziej gubił się w teraźniejszości. Najwyraźniej zachowała niewinność, mimo że miała chłopaka, który przecież ją kochał, ofiarował szacunek i wspólną przyszłość. A dziś wieczorem chce oddać się zbiegłemu więźniowi, który nie ma dla niej nic, niezdolnemu do kochania kogokolwiek. Po raz pierwszy od wielu lat w Zacku odezwało się sumienie. Przecież nawet ten prawie narzeczony nie przekonał jej, by mu się oddała; więc teraz Zack, gdyby naprawdę miał jakiekolwiek skrupuły, powinien trzymać się od niej z daleka! Porwał ją, potem obraził. Wystawił na publiczne potępienie. Dopisanie do tej listy pozbawiania niewinności byłoby czynem nie do wybaczenia.

Ale głos sumienia był za słaby, by go powstrzymać. Pragnie jej, musi ją mieć. Więc będzie… Los pozbawił go godności, wolności i przyszłości, ale z jakiegoś powodu, na te kilka dni, prawdopodobnie ostatnich w życiu, dał mu Julie. Nic nie jest w stanie go powstrzymać, nawet sumienie. Nieświadomy upływu czasu, głuchy i niemy, patrzył na nią, dopóki drżący głos nie wyrwał go z zamyślenia. Słowa, jakie padły z jej ust, były wzruszającym dowodem braku doświadczenia w postępowaniu z mężczyznami.

– Nie zamierzałam cię rozzłościć – powiedziała, całkowicie opacznie tłumacząc sobie jego milczenie.

– Jestem zły na siebie, nie na ciebie. – Westchnął ciężko.

– Dlaczego? – Popatrzyła mu pytająco w twarz.

– Bo to mnie nie powstrzyma – burknął w odpowiedzi. – Bo nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, że jeszcze tego nie robiłaś, nawet z kimś takim, kto cię kochał, kto mógł z tobą zostać, gdybyś zaszła w ciążę. Teraz nic się dla mnie nie liczy… – westchnął, przybliżył usta do jej ust – tylko to…

Jednak jej niedoświadczenie miało znaczenie. Na tyle, by Zack przerwał pocałunek i starał się powstrzymywać żądzę, by na nowo rozpocząć miłosną grę.

– Chodź do mnie – szepnął. Wziął ją w objęcia i ułożył twarzą do siebie, na boku, z głową opartą w zagłębieniu swego ramienia. Oddychał głęboko i czekał na uspokojenie się serca. Powoli, by dodać dziewczynie otuchy, gładził jej plecy. Pomyślał, że nawet gdyby miał umrzeć od niezaspokojonej żądzy, sprawi, by jej było dobrze. Jakoś musi ją przygotować, starając się nie zwiększać swego podniecenia.

Julie leżała bez ruchu, oszołomiona zaskakującą zmianą jego nastroju, przerażona, pomimo jego zapewnień, że nie zniechęciła go do kochania się z nią. Nie mogła ani chwili dłużej znieść niepewności. Nie patrząc mu w oczy, zatrzymała wzrok na jego szyi.

– Z tego, że to mój pierwszy raz, nie zamierzam robić wielkiej sprawy. Próbowałam tylko spowodować, byś trochę zwolnił, a nie całkiem przestawał.

Zack rozumiał, jak ciężko przyszło jej wypowiedzenie tych słów, i targnął nim przypływ dawno nie odczuwanej tkliwości. Uniósł jej brodę.

– Nie pomniejszaj tego wydarzenia. Prawda jest taka, że nigdy nie byłem odpowiedzialny… nie miałem zaszczytu być pierwszym mężczyzną, więc także mnie przydarza się to pierwszy raz. – Odsunął z policzka Julie splątane włosy, powoli przeczesywał palcami i patrzył, jak opadają na jej prawe ramię. – Przez te wszystkie lata, przez które nie mogli dociec, jaka naprawdę jesteś, musiałaś doprowadzać chłopaków w Keaton do szaleństwa.

– O co ci chodzi?

– O to, że od wczoraj marzyłem o zatopieniu palców w tych cudownych włosach, a przecież oglądam je dopiero od dwóch dni. – Z uśmiechem popatrzył jej w oczy.

Słowa rozpaliły żarem ciało Julie, co Zack natychmiast wyczytał ze zmiany wyrazu jej twarzy, ze sposobu, w jaki rozluźniła się w jego ramionach. Teraz przypomniał sobie, że słowami można rozpalić kobietę równie dobrze i szybko, jak najbardziej wprawnymi pieszczotami. Zrozumiał, że może osiągnąć cel bez doprowadzenia swego pożądania do granic wytrzymałości, o co byłoby w tej chwili nietrudno przy miłosnych gestach.

– Czy wiesz, o czym myślałem wczoraj podczas kolacji? – zapytał pełen czułości.

Pokręciła głową.

– Zastanawiałem się nad smakiem twoich ust, nad tym, czy twoja aksamitna skóra będzie równie delikatna w dotyku. – Gdy dotknął palcami jej policzka i powiedział: – Jest delikatniejsza – Julie czuła się, jakby zapadała w głęboki, cudowny, zmysłowy sen. Nie spuszczając z niej wzroku, potarł kciukiem jej wargi. – A twoje usta… niebiańskie! – Jego dłoń nieubłaganie zsuwała się po szyi, na ramiona, potem wolno przykryła pierś; Julie spuściła wzrok na gęste, kręcone, czarne włosy porastające jego szeroką klatkę piersiową.

– Nie odwracaj oczu – szepnął. Posłusznie powędrowała spojrzeniem ku jego twarzy. – Masz piękne piersi – zachwycił się.

To mija się z prawdą, pomyślała Julie, więc pozostałe słowa… Zobaczył wątpiący wyraz jej twarzy i usta wykrzywił mu smutny uśmiech.

– Jeżeli to nieprawda – rzekł, przesuwając kciukiem tam i z powrotem po twardniejącej sutce – to dlaczego umieram z pragnienia patrzenia na nie, ich dotykania, całowania? – Pod jego dotykiem sutka uformowała się w twardy pączek; na Zacka spłynęła kolejna fala żądzy. – Wiesz, że to prawda, Julie. Możesz wyczytać z mojej twarzy, jak bardzo cię pragnę.

Widziała to – widziała w jego palącym, ciężkim spojrzeniu. Z trudem powstrzymał się od pocałowania jej, głęboko westchnął. Musiał się hamować, gdy językiem muskał jej wargi.

– Jesteś taka słodka – szepnął. – Taka diabelnie słodka.

Rezerwa Julie prysnęła w jednej chwili. Cicho jęcząc, objęła go za szyję i pocałowała z narastającym w niej pożądaniem. Przytuliła się do niego całym ciałem i rozkoszowała dreszczem, jaki nim wstrząsnął, gdy natarła na jego wargi gwałtownym, namiętnym pocałunku. Ze zrozumieniem, jakiego istnienia u siebie nie podejrzewała, wyczuwała jego zdesperowaną walkę, by pocałunek nie stał się zanadto erotyczny, i przepełniła ją bezgraniczna tkliwość. Potarła jego usta rozchylonymi wargami, by zmusić go do pogłębienia pocałunku, a gdy się nie udało, zaczęła sama całować go w sposób, w jaki on robił to wcześniej. Dotknęła językiem jego warg i od razu poczuła przyśpieszony oddech; zachęcona pozwoliła, by jej język, na krótko, namiętnie zanurzył się w jego ustach, badając drogę…

I osiągnęła cel.

Rezerwa Zacka w jednej chwili prysnęła; z cichym jękiem przewrócił ją na plecy, całował z pożądliwym głodem, sprawiał, że poczuła się bardzo silna i bezradna zarazem. Jego ręce i usta ogarniały jej ciało, prześlizgiwały się po piersiach w dół i zaraz wracały. Przylgnął do jej warg, we włosy wbijał palce – brał w niewolę; całe ciało Julie zapłonęło pożądaniem.

– Otwórz oczy, maleńka – szepnął.

Posłuchała. Nad sobą zobaczyła muskularną, męską pierś pokrytą kręconymi, ciemnymi włosami i serce zabiło jej żywiej. Z ociąganiem oderwała wzrok, widziała, jak namiętność go zmienia. Mięśnie szyi pulsowały, napięta twarz pociemniała, oczy paliły ogniem. Widziała, jak na jego wargach formują się słowa, za chwilę wyartykułował je zachrypniętym głosem:

– Dotknij mnie. – Zaproszenie, rozkaz, błaganie.

Odpowiedziała na każde. Uniosła rękę i przycisnęła do jego policzka, a wtedy on, nie spuszczając wzroku, utonął ustami we wrażliwym wnętrzu jej dłoni.

– Dotknij mnie – powtórzył.

Jej serce zaczęło bić jak szalone; koniuszkami palców przewędrowała od twardych policzków, przez napięte mięśnie karku do ramion, w końcu zatrzymała się na szerokiej klatce piersiowej. Skóra Zacka była w dotyku niczym oblekający granit atłas, gdy posmakowała jej ustami, mięśnie natychmiast naprężyły się. Oszołomiona swoją nowo odkrytą mocą, całowała jego małe sutki, potem wargami sunęła aż do pępka. Z ust mężczyzny wyrwał się ni to jęk, ni to śmiech. W jednej chwili położył ją na plecach i przytrzymując nad głową ręce, nakrył swym ciałem. Wtargnął w jej usta, ich języki splotły się; wyjmował i wpychał swój, przygotowując ją na to, co zamierzał czynić z jej ciałem – ogień rozpalający się w Julie buchnął palącym płomieniem. Uwolniła nadgarstki, oplotła go ramionami i odwzajemniając oszałamiające pocałunki, przywarła doń całym ciałem, gładziła ramiona i plecy; jęknęła z rozkoszy, gdy na piersiach poczuła gorące usta. Tak bardzo zatraciła się w pożądaniu, które umiejętnie wzniecał, że dopóki palcami nie zaczął pieścić jej intymnych miejsc, nie zauważyła, kiedy sięgnął między jej uda. Zacisnęła powieki; oparła się fali zażenowania, poddała rozkoszy.

Zack walczył z rozszalałym w nim pożądaniem, obserwował drgnienia jej cudownej twarzy pod tą niezwykłą dla niej pieszczotą. Każde westchnienie, każdy spazm rozkoszy przepełniał go przejmującą tkliwością. Otwierała się ku niemu, wilgotna i gorąca – rozpaczliwie zapragnął zanurzyć się w niej. Jeszcze chwila, powstrzymywał się w myślach; pochylając głowę, całował namiętnie, równocześnie głęboko sięgając palcem. Obejmowała go, drżała. A jemu przypomniały się wzruszające słowa: „Dobrze, że drżysz, to bardzo, bardzo dobrze”. Pod palcami wyczuwał, że jest niezwykle wąska i ciasna, i miał okropne uczucie, że robi się za duży, że Julie, bez bólu, nie pomieści jego erekcji.

Jej dłonie poczynały sobie coraz odważniej. Aż wstrzymał oddech, gdy wreszcie musnęła, a potem wzięła w dłoń jego sztywny członek. W chwili gdy palce zamykały się, jej oczy, otwarte jakby w szoku, zatrzymały się na jego twarzy. Gdyby sytuacja nie była tak ostateczna, tak nagląca, Zack roześmiałby się z jej miny. Ale teraz nie pora, pomyślał, by śmiać się czy wpadać w dumę z powodu wrażenia, jakie najwyraźniej zrobił na niej swym rozmiarem. W blasku padającym z kominka patrzyła na niego, jakby czekała na jego decyzję. Jej palce doprowadzały do szaleństwa, niebezpiecznie zbliżał się do granicy eksplozji. Drugą ręką sięgnęła ku jego twarzy, pogładziła uspokajająco po brodzie, a słowa, które usłyszał, rozbroiły go ostatecznie.

– Byłeś wart czekania przez dwadzieścia sześć lat, panie Benedict.

Stracił nad sobą kontrolę. Z dłońmi po obu stronach rozpłomienionej twarzy Julie pochylił się, by ją całować, a z jego ust wyrwało się ochrypłe, pełne podziwu i zdumienia:

– Chryste…

W uszach zaszumiała krew, ale ani na chwilę nie zapominał, jakie to dla Julie ważne przeżycie. Opadł na jej ciało, między nogi, i szukał do niej wejścia. Znalazł.

Wszedł w ciasny, wilgotny przedsionek i aż mu zaparło dech; jej ciało rozwierało się, by przyjąć w siebie, ogarniała go cudowność jej ciepła. Napotkał kruchą przeszkodę; w dłoniach uniósł szczupłe biodra, wstrzymał oddech i pchnął. Julie napięła się w ledwie wyczuwalnym spazmie bólu, ale nim zdążył zareagować, przyciągnęła go ramionami, a jej ciało otwierało się ku niemu niczym egzotyczny kwiat… przyjmowało, chowało w siebie. Starając się odwlec zbliżający się orgazm, poruszał się w niej coraz wolniej, ale ona przejęła rytm, kurczowo go do siebie przyciskając, a wtedy zniknęło całe jego opanowanie, chęć przedłużenia miłosnego aktu. Przywarł do jej ust w gwałtownym pocałunku i równie gwałtownie wchodził w nią, zmuszając, by poruszała się szybciej i szybciej.

Podążając ku szczytowaniu, rozkoszował się jej stłumionym jękiem; ona, cała drżąca, wbiła paznokcie w jego plecy. Podniósł jej biodra wyżej i przyciągnął, teraz uderzał mocniej, w jakiejś trudnej do opanowania potrzebie, by wejść w nią jak najgłębiej. Eksplodował w jej wnętrzu z siłą, która wyrwała z jego ust cichy jęk. Nie przestawał się poruszać. Jak gdyby Julie mogła oczyścić go z całej goryczy przeszłości, rozjaśnić mroki przyszłości. Następny orgazm wybuchnął z mocą targającą każdym nerwem w jego ciele, wstrząsnął i pozostawił słabego. Nie pozostawił sobie nic.

Kompletnie wyczerpany opadł na ciało Julie i wciąż z nią połączony, przewrócił się na bok. Pozbawiony tchu trzymał ją w ramionach, głaskał po plecach. Daremnie czepiając się zanikającej euforii, próbował zapomnieć o rzeczywistości. Po kilku minutach poddał się. Teraz, gdy zaspokoił pożądanie, znowu odzywało się sumienie. Patrzył w migoczące płomienie i zaczynał widzieć swe czyny, motywy działania w ostatnich trzech dniach, w jaskrawym świetle prawdy: wziął bezbronną kobietę jako zakładniczkę, mierząc do niej z pistoletu, potem okłamał, że puści wolno po dotarciu do Kolorado, groził użyciem siły, jeżeli spróbuje mu się sprzeciwić; w obecności świadka zmusił do pocałunku i teraz media całego kraju nazywają ich wspólnikami.

Prawda zaś była taka, że od chwili zatrzymania dziewczyny brał pod uwagę możliwość kochania się z nią i by zrealizować swój zamiar, użył wszelkich dostępnych mu środków, od gróźb po flirt. A co gorsze, dopiął swego: uwiódł niewinną córkę pastora, słodką, uduchowioną osobę, która za całe jego okrucieństwo i bezwzględność odpłaciła mu uratowaniem życia!

„Uwiódł” to zbyt delikatne określenie na to, co uczynił, pomyślał z niesmakiem. Spojrzeniem powędrował na dywan. Wziął ją z niecierpliwością, właśnie tutaj, na tej przeklętej podłodze, nawet nie w łóżku! Sumienie ze wzmożoną siłą czyniło mu wyrzuty: z całą bezwzględnością wykorzystał ją, zmusił do przyjęcia jego dwóch orgazmów, wchodził w nią głęboko, z całą siłą, bez najmniejszego opanowania.

Nie krzyknęła, nie opierała się ani nie dała żadnego znaku bólu czy upokorzenia, ale to nie pomniejszało jego winy. W przeciwieństwie do niej wiedział przecież, że zasłużyła na więcej, niż otrzymała. Już jako nastolatek był rozpustny, jako dorosły mężczyzna zaliczył więcej kobiet, niż potrafił spamiętać. Dlatego teraz ponosi całkowitą odpowiedzialność za wniesione w życie Julie zamieszanie, za jej pierwszy kontakt z seksem. Pozostało mu więc mieć nadzieję, że dziewczyna nie zajdzie w ciążę. Nie trzeba geniusza, by domyślić się, że córka pastora nie weźmie pod uwagę aborcji. Albo doświadczy publicznego upokorzenia, nosząc w sobie nieślubne dziecko, przeniesie się do innego miasta, by tam je urodzić, albo zmusi do uznania za swoje „prawie narzeczonego”.

Zack przypuszczał, że zastrzelą go w ciągu kilku dni, a może nawet godzin po opuszczeniu kryjówki. Teraz nie mógł odżałować, że nie stało się tak, zanim wsiadł do jej samochodu. Przed pójściem do więzienia nigdy nie brałby pod uwagę wciągania niewinnej osoby w swoje problemy, o terroryzowaniu bronią czy narażeniu na ciążę nawet nie wspominając. W więzieniu najwyraźniej stał się istotą ułomną, pozbawioną sumienia i zasad moralnych.

Nie, śmierć od kuli to za mało dla takiego jak on!

Zagłębił się w myślach i dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że kobieta, którą trzyma w ramionach, płacze, a krople na piersi nie są jego potem, lecz jej łzami. Aż zaniemówił z wrażenia. Rozluźnił uścisk ramion i położył Julie na dywanie, ale ona wciąż tuliła się, kryła twarz na jego piersi.

Oparł się na łokciu i bezradny starał się ją pocieszyć, odsuwał zabłąkane pasemka włosów z jej mokrych policzków. By rozluźnić zduszone żalem gardło, przełknął ślinę.

– Julie – wyszeptał ochryple – gdybym mógł cofnąć to wszystko, co ci zrobiłem, uczyniłbym to. Do dzisiejszego wieczora moje postępki przynajmniej wynikały z rozpaczliwej konieczności, ale to… – Przerwał, by znów przełknąć ślinę. Niezgrabnie odsunął loczek z jej skroni. Twarz przyciskała do jego piersi i nie mógł dojrzeć jej reakcji, ale musiała słuchać, bo całkowicie znieruchomiała. – To, co przed chwilą zrobiłem – ciągnął – jest nie do wybaczenia. Można wytłumaczyć, ale usprawiedliwić się nie da. Nie możesz być tak naiwna, by nie wiedzieć, że pięć lat dla mężczyzny to szmat czasu, za długi okres na obywanie się bez… – Przerwał gwałtownie. Uświadomił sobie, że do krzywdy, jaką jej wyrządził, dodaje jeszcze obelgę – jego słowa zabrzmiały, jakby w tym stanie seksualnego głodu każda kobieta mogła go zadowolić. – Ale nie dlatego tak postąpiłem. To tylko część przyczyn mojego zachowania. Przede wszystkim od samego początku pragnąłem cię, odkąd… – Wstręt do samego siebie nie pozwolił mu dalej mówić.

– Mów dalej – powiedziała miękko Julie po długim milczeniu.

Spojrzał w dół, starając się zajrzeć w ocienioną twarz; na jego czole pojawiła się zmarszczka.

– Mówić dalej?

Skinęła głową; delikatnym policzkiem tuliła się do jego nagiego ciała.

– Tak. Właśnie miałeś przejść do tej dobrej części.

– Dobrej części? – powtórzył oszołomiony. Spojrzała na niego, a chociaż oczy wciąż miała wilgotne od łez, na twarzy ukazał się ujmujący uśmiech; serce Zacka zabiło żywiej.

– Zacząłeś nie najlepiej – szepnęła – mówiąc, że żałujesz tego, co zrobiliśmy. I jeszcze pogorszyłeś sprawę stwierdzeniem, że jestem naiwna, do tego dałeś do zrozumienia, że po pięciu latach abstynencji wystarczyłaby ci każda…

Patrzył na nią, ulga spłynęła na jego duszę niczym balsam. Wykręcił się tanim kosztem, ale skoro już, uchwycił się nieoczekiwanej szansy, niczym tonący powietrza.

– Tak powiedziałem?

– Mniej więcej. Nie potrafił obronić się przed jej zaraźliwym śmiechem.

– Zachowałem się nie po dżentelmeńsku?

– Bardzo – przyznała z udanym oburzeniem.

– Ledwie przed chwilą trzymała go na samym dnie rozpaczy, nieco wcześniej zawiodła do miłosnego raju, teraz sprawiła, że miał ochotę się śmiać! Zackowi przez głowę przemknęła myśl, że jeszcze nigdy żadna kobieta tak na niego nie działała. Ale wolał nie zagłębiać się w przyczyny. Chciał pławić się w teraźniejszości, zapomnieć, jak niewiele ma przed sobą przyszłości.

– W tych okolicznościach – szepnął i z uśmiechem pogładził ją grzbietem dłoni po policzku – co według ciebie powinienem był zrobić i powiedzieć?

– Cóż, jak już wiesz, nie mam w tych sprawach za dużo doświadczenia…

– Żadnego – zgodził się, nagle nie wiadomo dlaczego bardzo z tego powodu zadowolony.

– Ale czytałam w powieściach dużo opisów scen miłosnych.

– Nie jesteśmy bohaterami powieści.

– Masz rację, ale widzę pewne podobieństwa.

– Wymień choć jedno – drażnił, oszołomiony radością płynącą z jej bliskości.

Ku jego zaskoczeniu spoważniała, a w wyrazie zapatrzonych w niego oczu pojawił się błysk podziwu.

– Choćby to – szepnęła – że kobiety czują podobnie. Jak ja, gdy byłeś głęboko we mnie.

– A jak ty się czułaś? – Nie mógł się powstrzymać.

– Pożądana – powiedziała łamiącym się głosem. – I potrzebna. I bardzo, bardzo wyjątkowa. Czułam się… doskonała.

Serce Zacka ścisnęło uczucie tak intensywne, że niemal sprawiające ból.

– To dlaczego płakałaś?

– Bo czasem piękno tak na mnie działa – wyszeptała.

Patrzył w jej błyszczące oczy; dostrzegał łagodne piękno i nieposkromionego ducha, jakie mogą przywieść mężczyznę do łez.

– Czy słyszałaś już – zapytał cicho – że uśmiechasz się jak Madonna Michała Anioła?

Otworzyła usta, by zaprotestować, ale ubiegł ją pocałunkiem.

– Zważywszy na to, co przed chwilą robiliśmy, czy nie sądzisz, że twoja uwaga graniczy ze świętokradztwem? – zapytała bez tchu.

Prychnął stłumionym śmiechem.

– Nie, ale biorąc pod uwagę to, co zaraz zrobimy… Opuściła głowę.

– Co takiego? Wstrząsnął nim niepohamowany, radosny śmiech, a usta zaczęły niespieszną drogę ku dołowi jej brzucha.

– Pokażę ci.

Julie wstrzymała oddech, pod namiętnym atakiem jego dłoni i warg napięła biodra.

Śmiech utonął w duszy Zacka, zastąpiony jakże innym uczuciem.

Загрузка...