Stała w łazience, przed olbrzymim lustrem, w świetle migoczących mosiężnych lamp umocowanych w ramie, i suszyła włosy, z drugiej strony szklanej tafli golił się Zack. Zamiast, jak się spodziewała, pójść do drugiej, mniejszej łazienki w jej sypialni, tutaj dokonywał porannej toalety. Pomyślała, że wspólne używanie łazienki stwarza rodzaj intymnej więzi.
I nieistotne, że jest ona wielkości połowy jej domu w Keaton i zapewnia pełną swobodę, a każde z nich stoi po swojej stronie lustra. Rozbrzmiewające tu odgłosy – szum prysznica w kabinie obok, plusk wody spływającej do umywalki podczas golenia – nie pozwalały zapomnieć o obecności tego drugiego. W kabinie skromnie zasłoniła szklane drzwi wielkim, puchatym ręcznikiem, aby przechodzący Zack nie widział jej nagości.
Owinięta zielonym ręcznikiem ruszyła po dżinsy do swej sypialni. Niespodziewanie za jej plecami rozległ się głos Zacka:
– W garderobie znajdziesz jakieś szmatki.
Zaskoczona, bo nie odzywali się do siebie, odkąd razem wkroczyli do łazienki, obejrzała się. Z ręcznikiem owiniętym wokół szczupłych bioder stał przy umywalce, połowę twarzy zakrywał mu krem do golenia.
– Ani myślę. Zrobiłam to wczoraj wieczorem i nie sądzę, żebym postąpiła właściwie. – Oczarowana patrzyła na ukazującą się spod warstwy piany twarz.
– Spodziewałem się, że zaprotestujesz. – Wprawnie przesuwał brzytwą po szyi i szczęce.
– Miło chociaż raz z tobą wygrać. – Uśmiechnęła się do niego, bardzo z siebie zadowolona.
Skierowała się do sypialni. Podeszła do krzesła, na którym wczoraj zostawiła ubranie. Zniknęło! Zdumiona wpatrywała się we wzorzyste obicie, jakby oczekiwała, że jej rzeczy za chwilę pojawią się na nowo. Potem energicznie odwróciła się na pięcie i pomaszerowała z powrotem do łazienki, jej oczy miotały błyskawice.
– Nie zamierzam wkładać niczego, co znajduje się w tej garderobie!
Rzucił jej rozbawione spojrzenie i dalej, jak gdyby nic, sunął brzytwą po policzku.
– Żeby podniecać takiego nienasyconego samca jak ja – czyżbyś przez cały dzień zamierzała kręcić się tutaj całkiem naga?
– Posuwasz się za daleko, młody człowieku. – Przybrała swój belferski ton- chłodno-ostrzegawczy: – Naprawdę bardzo się staram, Zack, ale zaczynam tracić cierpliwość…
Z trudem powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem. Z tym swoim oburzeniem jest cudowna, pomyślał.
– Zack! – zawołała surowym, nie znoszącym sprzeciwu tonem. Podeszła bliżej. – Oczekuję, że oddasz moje rzeczy, gdziekolwiek je schowałeś, i to natychmiast!
Ramiona Zacka zadrgały od śmiechu. Pochylił się, spłukał resztki kremu i wytarł twarz ręcznikiem otaczającym szyję.
– A jeżeli tego nie zrobię, panno Mathison, co wtedy? Zostanę za karę po lekcjach?
Julie miała dość doświadczenia w postępowaniu ze zbuntowanymi nastolatkami, by nie okazać frustracji i zachować przewagę. Wyniośle, stanowczym głosem powiedziała:
– Żadnych rokowań w tej sprawie.
Odrzucił ręcznik, odwrócił się w jej stronę – ostre rysy twarzy rozjaśnił czarujący uśmiech.
– Ciekawym językiem się posługujesz – powiedział ze szczerym podziwem. – A przy okazji, dlaczego nie zaciągasz jak wszyscy w Teksasie?
Julie ledwo go słyszała.
Całkowicie zaskoczona wpatrywała się w ten chodzący obraz uwodzicielskiego, obdarzonego charyzmą mężczyzny, którego przez całe lata oglądała na olbrzymich ekranach kin i mniejszych, telewizorów. Do tej chwili Zachary Benedict nie przypominał tamtego gwiazdora, więc łatwo było zapomnieć, kim naprawdę był. Pięć lat więzienia sprawiło, że rysy jego twarzy stwardniały, nerwowe napięcie wyrysowało wokół oczu i ust zmarszczki.
Ale w ciągu jednej nocy wszystko to się zmieniło. Teraz, gdy odpoczął, nasycił głód seksualny, ogolił się, podobieństwo do tamtego Zacka Benedicta stało się tak uderzające, że aż odsunęła się o krok, jakby odkryła obok siebie kogoś nieznajomego.
– Dlaczego patrzysz na mnie tak, jakby wyrosły mi ośle uszy?
Głos był ten sam. Poczuła się raźniej. W myślach przywołała się do porządku. Dość! Czas skończyć z idiotyczną grą wyobraźni, powrócić do poprzedniej rozmowy. Jeszcze bardziej zdeterminowana chęcią wygranej, skrzyżowała ręce na piersiach. Gniewnie, z uporem powiedziała:
– Oddaj moje rzeczy.
Oparł biodro o krawędź długiej, marmurowej lady toaletki i z uśmiechem powtórzył gest Julie.
– Nie ma mowy, najdroższa. Weź coś z garderoby.
Pełne czułości słowo z ust człowieka, który w jednej chwili ze skazańca przeobraził się w filmowego amanta, nie zrobiło na Julie wrażenia. Ze zdenerwowania i niepewności omal nie tupnęła.
– Do diabła, chcę moje…
– Wybierz coś z szafy, proszę – przerwał łagodnie. Już otwierała usta, by dalej protestować, gdy rozległo się ciche, bezbarwne: – Wrzuciłem twoje ubranie do kominka.
Zrozumiała, że została pokonana. Bezwzględność Zacka rozgniewała ją, raniła.
– Pewnie, filmowemu gwiazdorowi mogły wydawać się nikomu niepotrzebnymi szmatami, ale te rzeczy były moje! Pracowałam na nie, sama je wybrałam!
Odwróciła się na pięcie i skierowała do garderoby, nieświadoma, że ostatnia uwaga zrobiła na nim większe wrażenie, niż mogła się spodziewać. Weszła do środka. Nie zwracając uwagi na suknie i spódnice wiszące na długich wieszakach po obu stronach, chwyciła pierwsze z brzegu spodnie i sweter.
Przyłożyła je do siebie, by sprawdzić, czy pasują. Od biedy ujdą, pomyślała. Włożyła je. Spodnie były z miękkiego, jasnozielonego kaszmiru, a dobrany do nich kolorem golf miał na długich rękawach wzór: delikatne fiołki z zielonymi liśćmi. Wypuściła sweter na spodnie. Wychodząc z garderoby, pochwyciła jeszcze zielony, skórzany pasek. Przystanęła, by go zapiąć, odwróciła się i… omal nie wpadła na Zacka.
Stał w drzwiach, z ręką wspartą wysoko o futrynę, tarasując wyjście.
– Przepraszam! – Unikając jego wzroku, spróbowała przejść bokiem.
Głos Zacka brzmiał równie nieugięcie, jak wyglądała jego postawa.
– Z mojej winy nosiłaś te same ciuchy przez całe trzy dni. Chciałem, byś włożyła coś innego, abym pozbył się wyrzutów sumienia, jakie ogarniają mnie za każdym razem, gdy popatrzę na twoje dżinsy. – Na wszelki wypadek wolał nie mówić, jak bardzo pragnął zobaczyć ją w czymś pięknym i eleganckim, godnym jej twarzy i figury. – Proszę, spójrz na mnie i pozwól wytłumaczyć.
Julie starczyłoby uporu i odwagi, by oprzeć się jego przekonującemu tonowi, ale zabrakło złości. Trudno było się z nim nie zgodzić, a bezsensowną kłótnią nie należało psuć tych wspólnych, pewnie ostatnich chwil.
– Nie znoszę, jak mnie ignorujesz i, jak teraz, patrzysz w podłogę – powiedział. – Sprawiasz, że czuję się wtedy, jakby mój głos liczył się tyle, ile karalucha kryjącego się przed nadepnięciem w szparze podłogi.
Julie zamierzała łaskawie unieść wzrok w chwili, którą wybierze sama. Ale nic z tego! Nie potrafiła oprzeć się porównaniu. Trzęsąc się ze śmiechu, opadła na poskładane na podłodze garderoby ubrania.
– Jesteś absolutnie niepoprawny. – Zachichotała i uniosła ku niemu pełne radości oczy.
– A ty wspaniała.
Serce Julie omal nie zatrzymało się na dźwięk powagi w jego głosie. Czyżby rzeczywiście tak uważał? Ale zaraz przyszła refleksja: przecież to aktor! Jeżeli uzna jego czułe słówka za wyznanie głębokiego uczucia, później w żaden sposób się nie pozbiera.
Więc milczała. Zack uśmiechnął się i skierował do sypialni. Przez ramię rzucił:
– Jeżeli dalej tego chcesz, włóżmy kurtki i wyjdźmy na dwór.
Popatrzyła z niedowierzaniem. Rozłożyła ramiona, demonstrując, co ma na sobie.
– Tak?! Zwariowałeś? Te kaszmirowe portki musiały kosztować… przynajmniej dwieście dolarów!
Zack zapamiętał niektóre rachunki Rachel, więc cenę oszacowałby raczej na jakieś sześćset, wolał jednak tego nie mówić. Tak bardzo chciał wyjść z nią na dwór, sprawić jej przyjemność! Wsparł ręce na jej ramionach, lekko nią potrząsnął i wypowiedział słowa, jakich wcześniej nie zamierzał:
– Julie, te ubrania należą do kobiety, która ma całe magazyny pięknych szatek i nawet nie zauważyłaby, gdybyś ponosiła kilka z nich… – Zanim skończył, już wiedział: tę uwagę mógł sobie darować! Julie, zaskoczona, szeroko otworzyła oczy, jej myśli gorączkowo pracowały.
– To znaczy, że znasz właścicieli tego domu. Znalazłeś się tu za ich zgodą? Czy wiesz, na jakie narażasz ich ryzyko? Ukrywanie zbiegłego więźnia…
– Przestań! – nakazał tonem o wiele gwałtowniejszym, niż zamierzał. – Nic takiego nie powiedziałem!
– Próbuję tylko zrozumieć…
– Do diabła, daj sobie z tym spokój! – Nie powinienem wyładowywać poczucia winy, pomyślał, na osobie, która dostała się w wir wydarzeń wbrew swej woli. Przesunął dłonią po włosach i powiedział, tym razem okazując więcej cierpliwości: – Postaram się wyjaśnić tę sprawę najlepiej, jak potrafię. I życzę sobie, byśmy potem nie wracali do tematu. – Spojrzeniem dała mu do zrozumienia, że jego zachowanie i ton oburzają ją i zaskakują, ale milczała. Wepchnęła ręce w kieszenie spodni, skrzyżowała nogi w kostkach i, oparta plecami o ścianę sypialni, patrzyła na niego z intensywnością, która każdego wyprowadziłaby z równowagi.
– Jak wrócisz do domu – zaczął – policjanci będą wypytywać cię o wszystko, co mówiłem i robiłem podczas wspólnego pobytu, by od ciebie wyciągnąć, kto pomagał mi przy ucieczce i jakie mam zamiary. Każą ci bez końca powtarzać twoją opowieść, aż tak cię skołują, że utracisz jasność myśli. Zrobią to w nadziei, że przypomnisz sobie o czymś pozornie bez znaczenia, ale dla nich istotnym. Jak długo będziesz mówić im prawdę – a tak właśnie radziłbym postąpić – nie musisz niczym się martwić. Ale jeżeli, próbując mnie osłaniać, coś przed nimi zataisz, to po przyłapaniu cię na kłamstwie rozszarpią na sztuki. Zaczną uważać cię za moją wspólniczkę od samego początku i stosownie do tego potraktują. Proszę tylko o jedno drobne, nieskomplikowane kłamstwo, które pomoże nam obojgu, a ciebie nie wpędzi w kłopoty. Poza tym niczego przed policją nie ukrywaj. Powiedz im wszystko. Nie wiesz o niczym, co mogłoby zaszkodzić mnie czy osobom zamieszanym w przygotowywanie ucieczki. I chcę, by tak pozostało dla mojego i twojego dobra – zakończył stanowczo. – Czy teraz rozumiesz, dlaczego nie chcę, byś za dużo wiedziała? – Zmarszczył brwi, bo zamiast przyznać mu rację, zadała pytanie.
– O jakie kłamstwo chodzi? – Rozluźnił się.
– Chcę, byś zeznała, że nie potrafisz wskazać miejsca, gdzie znajduje się ten dom. Powiesz im, że zawiązałem ci oczy po tym, jak na parkingu omal nie uciekłaś, i że przez pozostałą część drogi leżałaś na tylnym siedzeniu, więc nie mogłaś ponowić próby. To prawdopodobne i logiczne wyjaśnienie, więc je kupią. Będzie stanowić przeciwwagę opowieści tego przeklętego kierowcy ciężarówki o tym, co widział – jedynej podstawy do zakwestionowania twoich zeznań, podejrzewania cię o współudział. Za nic w świecie nie chciałbym prosić, byś dla mnie kłamała, ale to najlepszy sposób.
– A jeżeli odmówię?
W jednej chwili twarz Zacka przemieniła się w twardą, zaciętą maskę.
– To oczywiście zależy od ciebie – powiedział chłodnym, uprzejmym tonem.
Aż do chwili, kiedy pomyślał, że źle ulokował zaufanie, Julie nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo zmiękł względem niej od wczorajszego dnia. Żartobliwa nonszalancja przeplatająca się z czułością nie były pozą, która umożliwiałaby wygodne i miłe spędzenie czasu razem – w jakiejś części okazały się prawdziwe.
Odkrycie to było tak słodkie, że prawie nie zwróciła uwagi na dalsze jego słowa:
– Jeżeli postanowisz przekazać policji, gdzie znajduje się ten dom, byłbym wdzięczny, gdybyś nie zapomniała dodać, że nie miałem klucza i dopóki go nie znalazłem, zamierzałem się włamać. Jeżeli tego nie podkreślisz, właściciele domu, całkowicie nieświadomi pomocy w ucieczce, znajdą się w sieci takich samych niesprawiedliwych i upokarzających podejrzeń, w jakie zaplątałaś się ty z powodu zeznań kierowcy ciężarówki.
Martwi się o nich, nie o siebie, pomyślała. A to oznacza, że ich zna. Oczywiście musieli być jego przyjaciółmi…
– Zechciałabyś mi powiedzieć, co postanowiłaś? – zapytał tym swoim chłodnym, obojętnym tonem, którego nienawidziła. – A może chciałabyś się zastanowić?
W wieku jedenastu lat Julie przysięgła sobie, że już nigdy nie skłamie i przez następne piętnaście dotrzymała słowa. Ale teraz z czułością popatrzyła na mężczyznę, którego kochała, i powiedziała miękko:
– Uprę się, że miałam zawiązane oczy. Jak mogłeś pomyśleć inaczej?
Wyraz napięcia zniknął z jego twarzy i Julie odetchnęła z ulgą. Ale on, zamiast powiedzieć coś miłego, rzucił jej gniewne spojrzenie.
– Masz zaszczyt, Julie, być jedyną kobietą na świecie, której udaje się wprawić moje emocje w ruch tańczącego na sznurku u twojego palca jo-jo.
Julie zagryzła dolną wargę, by powstrzymać uśmiech. Działa na niego jak żadna inna, a to już coś! Nawet jeżeli nie jest tym zachwycony.
– Ja… przepraszam – rzekła nieśmiało i… nieszczerze.
Przejrzał ją na wylot.
– Akurat! – Ale nerwowość zniknęła z jego głosu, pojawiły się pierwsze nutki rozbawienia. – Nie udawaj, robisz, co możesz, żeby się nie roześmiać.
Omal nie zachichotała na widok jego zakłopotanej miny. Uniosła wskazujący palec i przyglądała mu się z uwagą, obracając w lewo i prawo.
– Wygląda całkiem zwyczajnie – zauważyła.
– Nie ma w tobie nic zwyczajnego, panno Mathison – powiedział głosem pełnym irytacji i rozbawienia równocześnie. – Niech Bóg weźmie w opiekę tego, kto się z tobą ożeni, bo biedak zestarzeje się i posiwieje o wiele za wcześnie!
Jego oczywiste i obojętne przekonanie, że ona znajdzie sobie kogoś innego – komu z góry współczuł – sprowadziło Julie na ziemię. Po raz kolejny przysięgła sobie traktować sprawę lekko i nigdy więcej nie doszukiwać się w jego słowach i czynach intencji, jakich tam nie było.
Z uśmiechem skinęła głową, plecami odepchnęła się od ściany i w beztroskim żargonie, rodem z tenisowych kortów, powiedziała:
– Uważam, że zdobyłeś ostatni punkt: gem, set, mecz. Przyznaję ci zwycięstwo w pojedynku słownym, we wszystkich innych też.
Pomimo okazywanej przez Julie beztroski, Zackiem owładnęło niemiłe przekonanie, że czymś ją zranił. Po chwili wyszedł z sypialni i przystanął w holu, obok wejścia do garderoby. Julie wciągała na siebie kombinezon do jazdy na skuterze śnieżnym, który miała na sobie poprzedniego dnia.
– Zapomniałam o nim, a to przecież idealny strój na wierzch, na ciuchy, które mam na sobie. Znalazłam drugi dla ciebie – dodała, wskazując głową na większy, wiszący na drzwiach.
Zack zaczął go wkładać. Pomyślał, że rozmowa, jaka odbyła się w sypialni, wymaga kilku uzupełnień.
– Słuchaj – zaczął spokojnie. – Nie chcę się z tobą kłócić ani przekomarzać, to ostatnia rzecz, jakiej bym pragnął. A na pewno nie zamierzam zanudzać cię moimi planami, tym bardziej obecnymi kłopotami. Staram się jak mogę nie martwić, po prostu rozkoszuję się darem od losu – twoją obecnością. Spróbuj zrozumieć: kilka następnych dni, w tym domu, razem z tobą, to ostatnie normalne chwile w moim życiu, przynajmniej w moim pojęciu tego słowa. Wiemy, że ta bajka wkrótce się skończy, ale i tak jestem wdzięczny losowi za te kilka dni idylli, do których będę mógł kiedyś wracać pamięcią. Nie chcę zepsuć nastroju rozmyślaniem o przyszłości. Czy rozumiesz, co próbuję powiedzieć?
Julie w serdecznym uśmiechu ukryła współczucie… i żal. Skinęła głową.
– A czy mogę wiedzieć, jak długo zostaniemy razem?
– Jeszcze nie zdecydowałem. Ale najwyżej tydzień.
Bardzo starała się nie myśleć, jak niewiele pozostało im czasu. Postanowiła zachowywać się dokładnie tak, jak prosił, ale nie potrafiła się powstrzymać od wypowiedzenia na głos pytania, nurtującego ją od wyjścia z sypialni:
– Zanim zapomnimy o całej tej rozmowie, policji i innych sprawach, chciałabym zapytać o jedno… raczej wyjaśnić.
Zack patrzył, jak cudowny rumieniec oblewa jej policzki. Julie pośpiesznie pochyliła głowę i w skupieniu upychała swoje gęste loki pod niebieską, zrobioną na drutach włóczkową czapką.
– Mówiłeś, że chcesz, bym powiedziała policji wszystko. Chyba nie oczekujesz, bym… wyznała… że ty… i ja…
– Wymieniłaś prawie wszystkie zaimki – drażnił się Zack – może dorzuciłabyś do kompletu jakiś czasownik?
Naciągnęła rękawiczki, oparła dłonie na swych szczupłych biodrach i popatrzyła na niego z komicznie krytyczną miną.
– Ale pan dowcipny, panie Benedict.
– Muszę dotrzymywać ci kroku. Z udanym niesmakiem pokręciła głową i skierowała się w stronę tylnego wyjścia przy końcu krótszego korytarza. Szkoda czasu na słowną żonglerkę, pomyślał i ruszył za nią. Wyszła na zewnątrz. Niebo było jasne, oślepiająco błękitne. Panował chłód, ale już nie tak przenikliwy jak wczoraj. Świat dookoła, z uformowanymi przez wiatr wysokimi zaspami i głębokimi kraterami, przypominał arktyczną krainę czarów.
– Nie zamierzałem lekceważąco potraktować twojego pytania – wyjaśnił.
Zamknął za sobą drzwi. Wciągnął rękawiczki i ostrożnie wkroczył na utworzoną przez wiatr ścieżkę. Obok wznosiła się pięciostopowej wysokości zaspa. Julie odwróciła się i zaczekała, aż podejdzie bliżej. Na widok oblanej słońcem twarzy zapomniał słów przygotowanej przemowy. Z włosami ciasno upchniętymi pod czapką, bez makijażu poza odrobiną szminki, z tą swoją porcelanową cerą i olbrzymimi, jasnymi, przypominającymi klejnoty, szafirowymi oczami, obramowanymi ciemnymi rzęsami i pięknie zarysowanymi brwiami, wyglądała cudownie.
– Żartowałem, nie chciałem, byś im opowiedziała, jak blisko byliśmy ze sobą, to wyłącznie nasza sprawa. Ale oni ani na chwilę nie zapomnieli, za co zostałem skazany – dodał, odzyskując pewność siebie – za morderstwo. Ktoś taki nie zawaha się przed zmuszeniem dziewczyny do seksu. Znając obrzydliwą mentalność większości glin, można przewidzieć tok ich rozumowania. Jeżeli zaprzeczysz, że cię zgwałciłem, będą cisnąć, byś przyznała, że pragnęłaś, bym cię przeleciał, no i w końcu do tego doszło.
– Nie mów o tym tak! – Była oburzona niczym chodząca niewinność, jaką zresztą jest, pomyślał Zack.
– Tak będą myśleli – wyjaśnił. – Spróbują podejść cię na wiele sposobów. Na przykład poproszą o opisanie domu, w którym się ukrywałem, rzekomo po to, by go zlokalizować i przeszukać. Potem zaczną wypytywać o sypialnie i ich umeblowanie. Kto wie, jak do ciebie podejdą, ale z chwilą, gdy okażesz się, jak na brankę, zbyt dobrze poinformowana – albo zbyt przejęta – w sprawach mnie dotyczących, zaatakują. Gdy cię tu wiozłem, nie spodziewałem się, że dostarczę im tak dobrego powodu do uznania cię za wspólniczkę. I nigdy by do tego nie doszło, gdyby ten ciekawski kierowca nie…
Urwał i pokręcił głową.
– Tam na parkingu, gdy prawie uciekłaś, nie myślałem o niczym poza natychmiastową potrzebą złapania cię. Nie sądziłem, że ten szofer przyjrzy się nam tak dobrze, by później rozpoznać. No cóż, stało się i nie ma sensu dłużej się nad tym rozwodzić. Jeżeli gliny zapytają cię o ten epizod, opowiedz dokładnie, co się wydarzyło. Będą uważać cię za bardzo odważną – taka byłaś. – Położył dłonie na jej ramionach i dodał: – Posłuchaj uważnie, bo za chwilę na dobre zostawimy ten temat. Chcę, byś mi coś obiecała. Gdy policjanci zaczną cię wypytywać o nas, a tobie wymknie się coś, co pozwoli im przypuszczać, że byliśmy ze sobą blisko…
– Co takiego? – przerwała Julie. Rozpaczliwie pragnęła zakończyć tę rozmowę, zanim całkiem popsują sobie nastrój.
– Chcę, byś opowiedziała, że cię zgwałciłem.
Zaskoczona, z otwartymi ustami, patrzyła na niego.
– Zostałem skazany za morderstwo – przekonywał – uwierz mi, nic nie jest w stanie bardziej popsuć mojej reputacji, a już na pewno oskarżenie o gwałt. Ale w ten sposób ty może uratujesz swoją, a jedynie to się dla mnie liczy. Rozumiesz, prawda? – zapytał. W odpowiedzi rzuciła mu zdziwione spojrzenie.
Jej głos zabrzmiał miękko i bardzo, bardzo słodko.
– Tak, Zack – powiedziała z rzadką u niej uległością. – Rozumiem. Rozumiem, że… całkiem zwariowałeś! – Dłońmi pchnęła go mocno w ramiona, aż zaskoczony upadł do tyłu i leżał w wysokiej zaspie, rozpostarty niczym orzeł.
– A to, u diabła, za co!? – zawołał. Gramolił się z głębokiej dziury powstałej pod jego ciężarem.
– Za to… – zaczęła z anielskim uśmiechem, stojąc z rękami na biodrach, na lekko rozstawionych nogach -… że miałeś czelność sugerować, iż w jakichkolwiek okolicznościach zgodzę się oskarżyć cię o gwałt!