ROZDZIAŁ 57

– Julie, kochanie, wszystko w porządku? – Flossie Eldridge zastukała w przednią szybę samochodu. – Od prawie pół godziny siedzisz tu po ciemku, z włączonym silnikiem.

Julie spojrzała na pulchną, zatroskaną twarz i sięgnęła do stacyjki. Pośpiesznie wysiadła.

– Nic mi nie jest, panno Flossie, naprawdę. Rozmyślałam o szkolnych sprawach i zupełnie zapomniałam, gdzie jestem.

Drżąc z zimna pośród mroźnej nocy, Flossie ciaśniej otuliła się płaszczem.

– Przeziębisz się na śmierć!

Julie zmartwiła aż tak mocna utrata poczucia rzeczywistości. Wzięła teczkę z tylnego siedzenia i spróbowała uśmiechnąć się do starszej sąsiadki.

– Miałam włączone ogrzewanie – tłumaczyła się, ale tak naprawdę nie była tego pewna.

– Nic podobnego – oburzyła się Flossie. – Spójrz, szyba jest zamarznięta. Strasznie długo pracujesz, do tego w niedzielę! – Wskazała wzrokiem na aktówkę.

– W szkole jest zawsze mnóstwo pracy – powiedziała Julie. – Odprowadzę panią. – Wzięła pannę Flossie pod rękę i powoli przeszły przez trawnik oddzielający ich domy. – Ostrożnie, w tych ciemnościach nic nie widać, nie chcę, by się pani pośliznęła.

– Julie – Flossie wchodziła w żółty krąg światła padającego z werandy – czy wszystko w porządku? Wyglądasz na bardzo czymś poruszoną. Możesz powiedzieć mi prawdę, nie powtórzę Adzie. Tęsknisz za Zacharym Benedictem?

Stan letargicznego roztargnienia, w jakim Julie znajdowała się przez cały dzień, na dźwięk imienia Zacka w jednej chwili przemienił się w czujność.

– Skąd przyszło pani coś podobnego do głowy? – zapytała ze śmiechem, który nawet w jej uszach zabrzmiał sztucznie.

– Ponieważ – powiedziała Flossie takim tonem, jakby uważała odpowiedź za oczywistą – siedziałaś w samochodzie na podjeździe, ze wzrokiem utkwionym w pustkę. Gdy byłam młodą dziewczyną i umierałam z tęsknoty za Her… za kimś, robiłam to samo.

– To znaczy – Julie próbowała obrócić słowa Flossie w żart – wjeżdżała pani na podjazd przed domem i siedziała w aucie przez pół godziny?

– Oczywiście, że nie. – Flossie zachichotała, w kącikach jej oczu pojawiły się zmarszczki. – Nigdy nie nauczyłam się prowadzić samochodu. Po prostu wpatrywałam się w przestrzeń, jak ty dzisiaj.

Julie nie chciała kłamać, a że nie mogła wyznać prawdy, wykręciła się wypowiedzianą stanowczym tonem uwagą:

– Nie popieram usychania z tęsknoty za czymkolwiek, panno Flossie. Jeżeli nie mogę spełnić marzeń, staram się raz na zawsze wyrzucić ich przedmiot z pamięci i radzić sobie dalej, najlepiej jak umiem.

Zamiast przyjąć odpowiedź lub dalej wypytywać o Zacka, czego Julie prawdę mówiąc oczekiwała, panna Flossie położyła jej dłoń na ramieniu.

– Co byś zrobiła, gdybyś całe życie pragnęła czegoś, z czego rezygnowałaś z lęku przed ośmieszeniem się i z braku pewności, czy nie będziesz żałować, jak już to zdobędziesz, a miała obiekt nadal w zasięgu ręki?

Tym razem śmiech Julie zabrzmiał szczerze. Potrząsnęła głową.

– Trudne pytanie – przyznała. – Gdybym nie była szczęśliwa bez tej rzeczy, pewnie zaryzykowałabym.

– Ale to mężczyzna, nie rzecz – wyznała Flossie.

Julie od samego początku ich rozmowy domyślała się prawdy.

– O kogo chodzi? – zapytała, na wypadek gdyby Flossie czuła potrzebę zwierzenia się. – No, proszę powiedzieć!

– Och, to tajemnica.

Wcale nie, pomyślała Julie z melancholią, a ponieważ nie miała nic do stracenia, natomiast Flossie wiele do zyskania, powiedziała bez ogródek:

– Myślę, że Herman Henkleman potrzebuje przyzwoitej kobiety, która by w niego uwierzyła, podtrzymywała go na duchu, a on mógł być z niej dumny. Oczywiście – ciągnęła dalej, nie zważając na zmieszanie Flossie – Herman nigdy nie odważy się zwrócić do tej, którą kiedyś kochał, z prośbą o szansę, nie po tym, co zrobił ze swym dotychczasowym życiem. Kobieta będzie musiała pierwsza uczynić krok, a to wymaga sporo odwagi.

Julie, wiedziona impulsem, pochyliła się i pocałowała Flossie w policzek.

– Dobranoc – powiedziała. Zegnaj, dodała w myślach. Minęło sześć z ośmiu dni, które dał jej Zack.

Weszła na werandę, poszukała w torebce kluczy i otworzyła drzwi. Gdy sięgała do kontaktu, rozległ się męski głos:

– Nie włączaj światła. – Okrzyk przerażenia zamarł jej na ustach, bo mężczyzna szybko dodał: – W porządku, jestem przyjacielem Zacka.

– Dlaczego miałabym ci uwierzyć? – Głos Julie drżał, tak samo jak jej dłoń.

– Bo przyszedłem tu – rozległ się pogodny głos Dominica Sandiniego – rozejrzeć się trochę i upewnić, czy możesz, bez kłopotu, wybrać się w krótką podróż, gdybyś przypadkiem coś takiego zamierzała.

– Do licha, aleś mnie wystraszył! – wybuchnęła Julie ze śmiechem, ale trochę rozgniewana. Oparła się o drzwi.

– Przykro mi.

– Jak dostałeś się do środka? – Czuła się nieswojo, rozmawiając z człowiekiem, którego twarzy nie mogła dostrzec w ciemnościach.

– Pokręciłem się trochę i wszedłem kuchennymi drzwiami. Masz ogon, paniusiu.

– Co takiego?

Julie była tak zaskoczona, że sięgnęła do tyłu, by upewnić się, czy ze spódnicy nie zwisa odpruty obrąbek.

– Śledzą cię – wyjaśnił z uśmiechem. – Niebieska półciężarówka zaparkowana po drugiej stronie ulicy pilnuje domu, a czarny pick-up jeździ za tobą, gdziekolwiek się ruszysz. Z pewnością FBI. Używają samochodów niewartych kradzieży, ale w śledzeniu są lepsi od miejscowych kmiotków. Samochody – dodał z dumą – to moja specjalność. Na przykład twój – silnik o pojemności 1,5 litra, prawdopodobnie fabrycznie montowane radio, bez telefonu- rozebrany na części wart jakieś dwieście pięćdziesiąt dolarów.

– Czyżbyś zajmował się sprzedażą używanych aut? – zapytała Julie. Sprawę FBI odsunęła na drugi plan, bo znajdowała niezwykłą przyjemność w przebywaniu z przyjacielem Zacka.

– No, niezupełnie – odparł, tłumiąc śmiech. – Ale gdy je sprzedawałem, nie posiadałem tytułu własności, jeżeli ci o to chodzi.

– Ty… ty je kradłeś? – Julie zrobiło się nieprzyjemnie.

– Tak, ale już z tym skończyłem. – Uśmiechnął się szeroko. – Teraz jestem zresocjalizowany.

– Świetnie! – Ucieszyła się. Nie najlepszy początek, pomyślała, gdyby przyjaciel Zacka okazał się złodziejem samochodów. Ale jej gość, o niewidocznej twarzy, mógł rozwiać inne jej obawy, więc pośpiesznie zapytała: – Zacka nie ma w Los Angeles, prawda? To nie on straszy tych ludzi?

– Nie mam pojęcia, gdzie jest ani co robi, naprawdę.

– Ależ musisz wiedzieć! Z pewnością z nim rozmawiałeś…

– O nie. Zack by się wpier… bardzo by się gniewał – poprawił się pośpiesznie – gdyby wiedział o mojej wizycie. Ale pomyślałem, że to jedyna szansa na obejrzenie jego Julie. Musisz go bardzo kochać.

Zamilkł.

– To prawda – powiedziała szeptem. – Dla ciebie też musi znaczyć wiele, skoro zaryzykowałeś przyjazd tutaj.

– Ależ… żadne ryzyko – zabrzmiało zuchowato. – Nie robię niczego niezgodnego z prawem. Po prostu zatrzymałem się, by odwiedzić przyjaciółkę przyjaciela, a prawo nie zabrania wejścia kuchennymi drzwiami i czekania na nią w ciemnościach. Nawet naprawiłem zamek w drzwiach, tamten nie powstrzymałby dziecka. Czyż to nie jest postępowanie godne przestrzegającego prawo obywatela? – zażartował.

Powiedział, że przybył, by upewnić się, czy Julie może bez przeszkód udać się w podróż, i właśnie zamierzała zapytać, jak to sobie wyobraża, gdy z ciemności doszedł ją jowialny głos:

– Zack chciał, byś miała nową gablotę, na wypadek gdybyś nagle postanowiła wybrać się w daleką podróż – więc ofiarowałem się z pomocą w jej dostarczeniu. No i jestem.

Julie pomyślała, że jeśli za dwa dni wyjedzie z Keaton samochodem Sandiniego, łatwiej uwolni się od funkcjonariuszy FBI.

– Powiedz, że nie jest skradziony. – Surowy ton Julie rozbawił go.

– Ależ skąd. Mówiłem już, że się wycofałem. Zack kupił samochód, ja postanowiłem dostarczyć prezent, to wszystko. Nie ma prawa zabraniającego zbiegłemu więźniowi kupna auta swojej dziewczynie, za własne, ciężko zarobione pieniądze. A co ona z nim zrobi, nie mój interes.

– Nie zauważyłam przed domem żadnego wozu.

– Ma się rozumieć! – powiedział z udanym oburzeniem. – Nie mogłem przecież naruszyć jakichś miejscowych przepisów, zabraniających hałasowania po nocy. Zostawiłem auto na parkingu w centrum, przed budą z napisem Kelton's Dry Goods.

– Dlaczego? – Julie nic nie rozumiała.

– Interesujące pytanie. Nie mam pojęcia, jak wpadłem na ten zwariowany pomysł. – Sandini w jakiś sposób przypominał Julie jej uczniów – czarujących, ośmioletnich łobuziaków. – Pomyślałem, że jeżeli pewnego ranka zaparkujesz własny samochód przed tym sklepem, może zechcesz wejść do środka, porozglądać się, a potem wyjść tylnymi drzwiami i zabrać nowy wóz na niewielką jazdę próbną. Oczywiście, śledzący cię chłopcy trochę się zdenerwują. Trudno przyjdzie im ustalić, w którą stronę odjechałaś i jakim samochodem… i jak jesteś ubrana… bo może cię ogarnąć niespodziewana chętka przebrania się w inne ciuchy, które przypadkowo znajdą się w twojej aktówce. Zrozumiałaś chyba, o co mi chodzi.

W ciemnościach skinęła głową, dwuznaczność jego słów przerażała.

– Zrozumiałam – potwierdziła z nerwowym śmiechem.

Bujane krzesło zatrzeszczało. Wstał.

– Miło się z tobą rozmawiało. – Musnął dłonią jej ramię. – Zegnaj, Julie Zacka. Mam nadzieję, że wiesz, na co się porywasz.

Z westchnieniem skinęła głową.

– Nie zapalaj światła, dopóki nie zniknę.

Słuchała jego niespiesznych kroków. Chyba utyka, pomyślała.

Загрузка...