– Ale przyjęcie, Zack! – szepnął mu do ucha głos, który rozpoznałby zawsze i wszędzie. – Skąd wytrzasnąłeś tyle małp chętnych do roli przebierańców?
Z uśmiechem odwrócił się od grupy gości, z którymi rozmawiał, objął kobietę ramieniem i przyciągnął do siebie.
– Liczyłem na twoją obecność.
– Miałeś nadzieję, że pomogę ci pokonać nudę? – Obserwowała gości. Zabawa, choć dochodziła dopiero pierwsza po południu, już sięgała apogeum.
Zrobiła ruch, jakby chciała się oddalić, wtedy objął ją ciaśniej.
– Nie porzucaj mnie – poprosił. – Irwin Levine właśnie zbliża się do nas, zaraz zaatakuje o film dla Empire. Proszę, zostań przy mnie przez resztę dnia.
– Niezdara z ciebie, zaraz pokażę ci, jak załatwia się takie sprawy. – Nie zwracając uwagi na ostrzegawczy uścisk Zacka, wyciągnęła przed siebie dłoń o długich, pomalowanych paznokciach. – Irwin, kochanie – zamruczała, całując nowo przybyłego w policzek – Zack chce, byś sobie poszedł i pozwolił mu w spokoju cieszyć się przyjęciem.
– Jak zawsze cięta, Barbra – usłyszeli rzuconą zirytowanym głosem odpowiedź.
– Nieźle – zauważył z uznaniem Zack, gdy Irwin, najwyraźniej urażony, oddalił się. – Podobnie reagują na mojego agenta, gdy tylko zacznie mówić o pieniądzach.
– Mniejsza o niego! Lepiej powiedz, dlaczego nie odpowiadałeś na moje listy, chyba nie sądzisz, że każdemu wysyłałabym paczki do więzienia!
– Było mi głupio i nie chciałem, by się nade mną litowano. A zresztą daj spokój, lepiej zanuć mi do ucha jakąś miłą melodię.
Roześmiała się, objęła go ramieniem w pasie i cicho zamruczała: „Szczęśliwi są ci, którzy potrzebują innych…”