– Witamy w domu, panie Benedict! – rozległ się wesoły głos menedżera Beverly Hills Hotel. – Dałem panu najlepszy domek, a cały personel jest do pana dyspozycji, panie Farrell – zwrócił się do Matta, który podpisywał się obok nazwiska Zacka. – Pańska sekretarka anonsowała, że zostanie pan tylko na dzisiejszą noc. Proszę dać mi znać, gdybym ja lub mój personel mógł służyć pomocą.
Zgromadzeni w saloniku goście zaczynali zwracać na nich uwagę. Z szumu głosów, przypominającego poruszane przez wiatr liście, Zack łowił swe imię.
– Proszę mi przysłać dużą butelkę szampana – polecił recepcjoniście, w uniżonym geście podsuwającemu książkę gości. – A o ósmej kolację dla dwóch osób. Jeżeli ktoś do mnie zadzwoni, proszę powiedzieć, że tu nie mieszkam.
– Tak jest, panie Benedict.
Zack lekko skinął głową, odwrócił się i niemal wpadł na piękną blondynkę i towarzyszącą jej oszałamiającej urody brunetkę, które już wyciągały w jego stronę kartki i długopisy.
– Panie Benedict – powiedziała blondynka radośnie – możemy prosić o autograf?
Z anemicznym uśmiechem, który nie sięgał oczu, Zack spełnił prośbę. Gdy przyszła kolej brunetki, w rogu karteluszka zobaczył napisany numer pokoju, a w dłoni poczuł nie dający się z niczym pomylić kształt klucza. Złożył na kartce zamaszysty podpis i wręczył ją dziewczynie.
Kącikiem oka Matt obserwował powtarzającą się w przeszłości setki razy scenę.
– Rozumiem – powiedział z przekąsem – że dzisiejszą kolację zjem sam. – Ruszyli za kierownikiem hotelu w stronę rozmieszczonych wokół recepcji domków.
Zack spojrzał na klucz trzymany w dłoni i rzucił go w kępę krzaków. Popatrzył na zegarek.
– Jest czwarta. Daj mi ze dwie godziny na kilka telefonów, potem na całego zaczniemy świętować.
Dwie godziny później Matt wchodził do domku przyjaciela. Zack przebierał się właśnie w nową koszulę i spodnie, ledwie przed chwilą dostarczone przez osobistego krawca. Mistrz igły opuścił domek ze łzami w wyblakłych oczach, mając w kieszeni zamówienie na dwa tuziny garniturów, wiele koszul, spodni i ubrań sportowych. Miejscowy dealer rolls royce'a także ucieszył się z powrotu Zacka: natychmiast kazał dostarczyć na hotelowy parking trzy samochody do wyboru. O siódmej, gdy Zack wreszcie odwiesił słuchawkę po długiej rozmowie, w trakcie której udało mu się przekonać wynajmujących jego dom w Pacific Palisades do zwolnienia go w zamian za solidną odprawę, głos zabrał Matt.
– Zbytnio nie wierzę, byś dał się namówić, ale spróbuję przekonać cię do spędzenia kilku dni w szpitalu, gdzie gruntownie by cię przebadano. Moja żona upiera się, że powinieneś tak postąpić.
– Masz rację, nic z tego – uciął Zack chłodno. Podszedł do barku przygotować drinki. Popatrzył na baterię butelek i z uśmiechem zapytał: – Szampan czy coś mocniejszego?
– Wolę mocniejszy trunek.
Zack skinął głową, włożył kostki lodu do dwóch kryształowych szklanek, nalał szkockiej, dodał wody i jedną podał Mattowi. Po raz pierwszy od chwili zwolnienia poczuł się całkowicie odprężony. W milczeniu patrzył na przyjaciela. Wreszcie dotarła do niego świadomość wolności i tego, jak wiele zawdzięcza Mattowi.
– Powiedz mi… – zaczął poważnym tonem.
– A co chciałbyś wiedzieć?
– Ponieważ nie widzę sposobu odwdzięczenia się za twoją lojalność i przyjaźń, chciałbym usłyszeć, co mógłbym ci ofiarować na spóźniony prezent ślubny – żartem próbował maskować wzruszenie.
Przyjaciele popatrzyli na siebie; obydwaj rozumieli wagę chwili. Jako mężczyźni szybko uznali jednak rozczulanie się za przejaw słabości. Matt pociągnął spory łyk alkoholu i zmarszczył brwi, jakby poważnie rozważał tę kwestię.
– Biorąc pod uwagę kłopoty, jakie przez ciebie miałem, myślę, że ładna wyspa na Morzu Egejskim byłaby w sam raz…
– Już masz tam jedną – przypomniał Zack.
– Racja. W takim razie po powrocie do domu muszę naradzić się z Meredith.
Zack widział, jak przy imieniu żony twarz przyjaciela łagodnieje, słyszał, jak przy słowie „dom” głos lekko drży. Matt popatrzył w szkło i wypił następny łyk. I jakby odgadł myśli Zacka.
– Ona bardzo chce cię poznać.
– Ja także nie mogę się doczekać. W więzieniu śledziłem wszystkie aktualności związane z… dramatycznymi wydarzeniami towarzyszącymi twoim zalotom do własnej żony. – Zack spoważniał. – Nigdy nie wspominałeś o ślubie z nią przed piętnastu laty.
– Opowiem ci prawdziwą historię… tę, której nie udało się wyniuchać prasie… ale kiedy indziej. Jak już nacieszysz się wolnością, przywiozę tu Meredith i Marissę i razem spędzimy trochę czasu.
– Może za sześć tygodni? Tyle powinno starczyć mi na załatwienie wszystkich spraw, powrót do normalności. Wydam przyjęcie – myślał głośno. – Odpowiada ci dwudziesty drugi maja?
– Sześć tygodni, nie za mało?
Zack wskazał głową na stolik obok telefonu.
– Tu leżą te wszystkie pilne sprawy, jakie panienki z centrali uznały za godne mojej uwagi. Spójrz tylko.
Matt sięgnął po kartki i przejrzał je pobieżnie. Były tam wiadomości od dyrektorów czterech głównych wytwórni filmowych, kilka od niezależnych producentów i dwie od byłego agenta Zacka. Matt odłożył zapiski na bok.
– Wszystkie mówią to samo: Witaj w domu, wiemy, że jesteś niewinny, mamy więc propozycję nie do odrzucenia – powiedział z rozbawioną miną.
– Nielojalne skurczybyki! – W głosie Zacka nie było urazy. – Dziwne, do więzienia nie przysyłali mi takich miłosnych bilecików. Teraz obdzwaniają hotele w mieście i w każdym zostawiają podobne wiadomości.
Matt parsknął śmiechem, a potem spoważniał.
– A co zamierzasz w sprawie Julie Mathison? Jeżeli ona oskarży cię o… – Ta sprawa nurtowała go od chwili zwolnienia przyjaciela.
W jednej chwili uśmiech zniknął z twarzy Zacka, spojrzenie kłuło jak sople lodu.
– Nigdy więcej nie wymawiaj przy mnie jej imienia – rzucił ostro. – Nigdy.
Matt uniósł brwi, ale powstrzymał się od uwag. Później tego wieczora, od siebie z domku, zadzwonił do Meredith. Powiedział, że rano wraca do domu, nie omieszkał wspomnieć o sprawach Zacka.
– Już dostał mnóstwo ofert z Hollywood, bez przerwy do niego dzwonią. Dwudziestego drugiego maja chce wydać przyjęcie. Jeżeli termin nam odpowiada.
Meredith okręciła sznur telefonu wokół palca i ostrożnie wspomniała o kimś, kogo Matt znienawidził.
– A co z Julie Mathison?
– Ona nie zostanie zaproszona – odpowiedział z sarkazmem. Po chwili, już łagodniej, dodał: – Jeżeli uważasz moją reakcję za irracjonalną, żałuj, że nie słyszałaś Zacka.
– Czy któryś z was zadał sobie trud zastanowienia się, co w tej chwili czuje ta dziewczyna? – nie ustępowała Meredith.
– Z pewnością jest rozczarowana, bo wizerunek heroiny właśnie się rozpadł!
– Ona go kochała, Matt! Czułam to.
– Rozmawialiśmy już o tym, kochanie, i zapamiętaj, przy Zacku to temat tabu. On znienawidził Julie Mathison, chyba na zawsze. Jak tam Marissa?
– Tęskni za tobą.
– A mamusia Marissy? – W jego głosie zabrzmiała czułość.
– Tęskni jeszcze bardziej – odpowiedziała z uśmiechem Meredith.