Zack stał przed małym lusterkiem zawieszonym na ścianie nad umywalką, z milczącymi teraz prysznicami za plecami, niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w swoje odbicie i próbował przekonać samego siebie, że Hadley na pewno, po raz kolejny, nie zmieni planów na dzisiejszy dzień. Spokój zakłóciło pojawienie się zdyszanego Sandiniego, który z trudem hamując podniecenie, wyjrzał na korytarz. Upewniwszy się, że w zasięgu głosu nikogo nie ma, powiedział rozgorączkowanym szeptem:
– Hadley dał znać, że jedziemy do Amarillo o trzeciej! Zaczyna się!!
Napięcie i niecierpliwość zżerały Zacka od dawna i teraz z trudem dotarła do niego wiadomość, że wreszcie nadchodzi godzina zapłaty: dwa długie lata udawania, że podporządkował się systemowi, zachowywania się jak wzorowy więzień, by uzyskać przywileje należne funkcyjnym, wszystkie te miesiące przygotowań nareszcie miały zaowocować. Za kilka godzin, jeśli opóźnienie nie storpedowało poczynionych przygotowań, znajdzie się na szosie, w wynajętym samochodzie, z nowymi dokumentami, z opracowaną w najdrobniejszych szczegółach marszrutą, z biletami na samolot, zakupionymi tylko po to, by zmylić pościg.
– Jezu, jak chciałbym urwać się z tobą, móc pójść na ślub Giny! – odezwał się od umywalki Sandini.
Zack pochylił się i spryskał twarz zimną wodą. Podekscytowanie w głosie Sandiniego wystraszyło go nie na żarty.
– Nawet o tym nie myśl! Wychodzisz za cztery tygodnie – przypomniał. Sięgnął po ręcznik.
– No tak, masz rację – przyznał tamten. Wyciągnął rękę w stronę Zacka. – Specjalnie dla ciebie.
– Co to takiego? – zapytał Zack. Wytarł twarz, powiesił ręcznik i spojrzał na kawałek papieru w dłoni Dominica.
– Adres i numer telefonu mamy. Jakby coś nie wyszło, zabieraj się prosto do niej, skontaktuje cię z wujem. On ma wszędzie znajomych -pochwalił się. – Wiem, że nie byłeś go pewny, ale za kilka godzin sam się przekonasz: wszystko, czego chciałeś, czeka na ciebie w Amarillo. To fantastyczny gość – dodał z dumą.
Zack z roztargnieniem opuścił rękawy szorstkiej, lnianej, więziennej koszuli. Starał się myśleć tylko o tym, co miało nastąpić. Trzęsącymi się rękami zapinał guziki przy mankietach. Zmusił się do spokoju, skupienia na rozmowie.
– Jest coś, o co od dawna chciałem cię zapytać – powiedział ostrożnie. – Jeżeli to taki fantastyczny gość i ma tylu znajomych, dlaczego nie wykorzystał któregoś, by zaoszczędzić ci gnicia tutaj?
– Bo popełniłem fatalny błąd i wujek Enrico uważał, że należy mi się nauczka.
Głos Sandiniego zadźwięczał takim żalem, że Zack z uwagą popatrzył na niego.
– Dlaczego?
– Jeden z samochodów, jakie ukradłem ostatnim razem, należał akurat do niego.
– No to masz szczęście, że jeszcze żyjesz.
– On tak właśnie powiedział.
Gdyby nie napięcie, Zack wybuchnąłby szczerym śmiechem.
– Będzie na weselu Giny, szkoda, że mnie ominie taka okazja. – I zaraz zmienił temat. – Dobrze się składa, że Hadleyowi imponuje, jak cię rozpoznają, gdy go wozisz, inaczej musiałbyś mieć włosy ostrzyżone krótko. Od razu rzucałbyś się w oczy. Odrobinę dłuższe włosy będą…
Obydwaj mężczyźni zamilkli, bo do łazienki wszedł inny funkcyjny.
– Zabieraj się, Sandini – warknął. – Ty też, Benedict. Za pięć minut szef potrzebuje samochodu.