ROZDZIAŁ 85

Budzący wspomnienia zapach farby i pasty uderzył w nozdrza Zacka, gdy powoli szedł pustym korytarzem w kierunku jedynej klasy, w której paliło się światło. Zza drzwi słyszał kobiecy śmiech. Już w środku, przez nikogo niezauważony, rozglądał się po niskich pulpitach, za którymi, z przodu klasy, siedziało siedem kobiet. Na ścianach wokół wisiały rysunki wykonane przez dzieci kredkami, a także tablice z olbrzymich rozmiarów literami.

Julie stała wsparta biodrem o biurko. Była już ubrana do planowanej po wieczornej próbie ślubu kolacji, włosy upięte w miękki kok przydawały jej twarzy zaskakująco wyrafinowanej elegancji. Zack napawał wzrok widokiem jej figury w obcisłej, brzoskwiniowego koloru sukience. Wtedy go zobaczyła.

– Jesteś bardzo punktualny. – Z uśmiechem wyprostowała się. -Skończyłyśmy lekcję i teraz wspominamy rozmaite zabawne historyjki. Urządziłyśmy sobie takie małe, pożegnalne party. – Wskazała głową na biurko, na ciasto i papierowe kubki. Wyciągnęła do Zacka rękę. Stanęli obok siebie i spletli dłonie. – Zack przyszedł tu, bo bardzo chciał was poznać, zanim jutro wyjedziemy – wyjaśniła uczennicom. Siedem par oczu wpatrywało się w niego, twarze wyrażały całą gamę uczuć, od zażenowania do bezgranicznego podziwu. – Pauline – ciągnęła Julie – chcę, byś poznała mojego narzeczonego. – Zack, to Pauline Perkins…

Przy kolejnych prezentacjach Zack zrozumiał: Julie stara się poprowadzić spotkanie w taki sposób, jakby to on dostępował wyjątkowego zaszczytu, poznając jej uczennice; o każdej mówiła coś szczególnego. Widział, jak kobiety stopniowo rozluźniają się, zaczynają uśmiechać.

Był pod głębokim wrażeniem taktu Julie. Po uściśnięciu dłoni ostatniej z kobiet stanął za biurkiem, obok narzeczonej. Niezgrabną chwilę ciszy przerwała Rosalie Silmet, młoda, dwudziestoletnia kobieta, z maleńkim dzieckiem w nosidełku, które postawiła przed sobą na pulpicie.

– Ma pan ochotę na… ciasto? – spytała zarumieniona.

– Tego nigdy nie odmawiam! – skłamał z uśmiechem, chcąc, by poczuła się swobodnie. Odwrócił się do biurka i ukroił kawałek.

– Sama upiekłam – pochwaliła się nieśmiało Rosalie.

Z czekoladowym ciastem w ręce stanął twarzą do Julie, a wtedy zobaczył, jak jej usta bezgłośnie układają się w słowo „jak”.

– Ja… – Dziewczyna wyprostowała chude ramiona. – Przeczytałam przepis! – oświadczyła z taką dumą, że Zack poczuł w sercu dziwny ucisk. – Przyjechałyśmy razem z Peggy – wskazała głową Peggy Lindstrom – a ona czytała na głos napisy na tablicach, jakie mijałyśmy po drodze!

– Co go to może obchodzić! – Peggy zaczerwieniła się gwałtownie. – Każdy potrafi odczytać drogowskazy.

– Nie każdy. – Zack usłyszał własny głos. Patrzył na te kobiety, widział w ich oczach nadzieję i wiedział: uczyniłby wszystko, by opuszczając tę klasę, czuły się kimś wyjątkowym. – Julie przyznała mi się, że bardzo długo nie umiała czytać.

– Przyznała się? – zdumiała się któraś, zaskoczona, że Julie mogła coś takiego wyznać narzeczonemu.

Skinął głową.

– Bardzo ją podziwiam, bo potrafiła to zmienić. – Popatrzył na Peggy Lindstrom i dodał z uśmiechem: – A jak już nauczysz się odczytywać oznaczenia na mapie, pomożesz mi przez to przebrnąć? Gdy tylko rozwinę jakąś mapę, jestem kompletnie zagubiony.

Zack usłyszał chichot.

– Która przyniosła poncz? – zapytał.

– Ja. – Ręka powędrowała w górę.

– Przeczytałaś przepis?

Kobieta potrząsnęła głową z taką dumą, że Zack z zainteresowaniem czekał na dalszy ciąg.

– Jest z puszki, potrafię odczytać napisy na etykietkach. Kupiłam w sklepie spożywczym. Kosztowała pół dolara i sześćdziesiąt dziewięć centów, cenę też przeczytałam.

– Mogę dostać trochę?

Skinęła głową. Gdy nalewał czerwony płyn do papierowego kubka, poczuł to samo, co poprzednio, dziwne uczucie w piersi. Był tak przejęty, że poplamił mankiet koszuli. Rosalie Silmet zerwała się z miejsca.

– Pokażę ci, gdzie jest łazienka, plamę trzeba szybko polać zimną wodą.

– Dziękuję. – By jej nie urazić, nie zbagatelizował sprawy. – To pewnie trema z powodu spotkania z uczennicami Julie – zażartował. – Boję się, że jeżeli nie zostanę przez was zaakceptowany, odłoży ślub – dodał, wychodząc z sali za Rosalie Silmet. Eksplozja śmiechu za plecami przekonała go o słuszności postępowania.

Gdy wrócił, party dobiegało końca – kobiety nie chciały, by Julie spóźniła się na próbę w kościele.

– Wciąż mamy dość czasu – uspokajała. Zack, który na boku popijał poncz, spostrzegł, jak Rosalie Silmet pochyla się do Debby Sue Cassidy i gorączkowo szepce jej do ucha, a ta kręci przecząco głową. Jak dotąd, protegowana Julie, młoda kobieta o zaczesanych za uszy brązowych włosach, przytrzymywanych na czubku głowy przepaską, wypowiedziała niewiele słów. Zack zastanawiał się, co w niej tak bardzo interesuje Julie; postawa pozostałych rzeczywiście robiła wrażenie.

– Julie… – zaczęła Rosalie -…Debby Sue napisała dla ciebie pożegnalny wiersz, a teraz wstydzi się przeczytać.

Pojął natychmiast, że to on jest przyczyną, dlatego od razu dołączył do chóru głosów przekonujących Debby Sue. Przerwała im Julie, tonem spokojnym, dodającym otuchy.

– Przeczytaj go dla mnie, Debby, proszę.

– Nie jest najlepszy – wzbraniała się z rozpaczą Debby.

– Proszę.

Ręce dziewczyny trzęsły się, gdy, z ociąganiem, unosiła z pulpitu kartkę papieru.

– Nie rymuje się.

– Nie wszystkie muszą mieć rym. Niektóre z najcudowniejszych poematów świata też go nie mają. Nikt jeszcze nie napisał dla mnie wiersza. Czuję się zaszczycona.

Debby, zachęcona słowami Julie, uniosła głowę. Rzuciła niespokojne spojrzenie na Zacka i powiedziała:

– Zatytułowałam go „Dzięki Julie”. – Gdy zaczęła czytać, jej głos z każdym słowem nabierał siły i uczucia.

Kiedyś wstydziłam się

Teraz jestem dumna.

Kiedyś świat był ciemnością

Teraz oślepia jasnością.

Kiedyś marzyłam tylko

A teraz mam nadzieję.

Dzięki Julie.

Zack nie odrywał od niej oczu. Wciąż słyszał proste, pełne ekspresji słowa, szklanka z ponczem zawisła w pół drogi do ust. Patrzył, jak Julie z uśmiechem prosi o tekst wiersza, potem przyciska do piersi kartkę w sposób, w jaki w Mexico City tuliła obrączkę. Party dobiegło końca. Padły najwłaściwsze słowa; kobiety wychodziły z klasy.

Gdy Julie zajęła się porządkowaniem biurka, Zack podszedł do wiszącej na ścianie tablicy informacyjnej, ale myślami błądził daleko, nie potrafił skupić uwagi na dziecięcych rysunkach wiosennych kwiatów. W głowie dźwięczały mu słowa wysłuchanego przed chwilą wiersza, które dokładnie wyrażały jego uczucia do Julie. Przypomniały mu, jak w Kolorado, z zachwyconą twarzą, żywo gestykulując, usiłowała wytłumaczyć mu istotę satysfakcji płynącej z nauczania kobiet analfabetek. „Och Zack… to jakby tworzyć cud”.

Obok jego ucha przeleciała gumka i miękko plasnęła o tablicę. Obejrzał się, by ustalić, skąd jest „ostrzeliwany”. Drugi „pocisk” przeleciał obok jego skroni, jeszcze bliżej niż pierwszy. Wtedy z uśmiechem popatrzył na Julie. To ona! Oparta o biurko, z palcami oplecionymi gumką, gotowała się do następnego strzału.

– Nieźle, Wyatt * – pochwalił.

– Uczyli mnie eksperci – wyjaśniła z uśmiechem. Nie dała się nabrać na jego wesołą minę. – Co panu leży na sercu, panie Benedict? -zapytała. Opuściła rękę i wycelowała w książkę na pulpicie w ostatnim rzędzie. Trafiła.

Zamknęła teczkę. Zack podszedł do niej, nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.

Z pewnością domyślała się, dokąd powędrowały jego myśli, bo przechyliła głowę na ramię, skrzyżowała ręce na piersiach i z niewinną miną zapytała:

– Jak ci się podobały moje panie?

– Ja… twoja Debby Sue Cassidy jest niezwykła. Wszystkie są… inne, niż się spodziewałem. Zupełnie nie wiem, co powiedzieć…

– Kilka miesięcy temu nie wyciągnąłbyś z żadnej ani słowa.

– Teraz wydają się całkiem pewne siebie.

– Tak myślisz? – spytała powątpiewająco. – Gdyby wiedziały o twojej wizycie, nie namówiłabym ich do zjawienia się tutaj. Na nasze przyjęcie weselne przyjdzie żona rzeźnika, rodzice wszystkich moich uczniów, nawet żona kościelnego, a nie udało mi się namówić żadnej z nich, chociaż spędziłyśmy razem tyle czasu. To dowodzi, jak niskiego są o sobie mniemania. Po powrocie z pieniędzmi, jakie udało mi się zebrać w Amarillo, zamówiłam testy specjalistyczne, by ocenić zdolności moich uczennic.

– Jak można testować kogoś, kto nie potrafi czytać?

– Jeden na jeden. Ustnie. Z pomocą odpowiednich materiałów jest to całkiem proste. I nie nazywam badań testowaniem. Przy ich braku pewności siebie załamałyby się na samo brzmienie tego słowa. I wiesz, co odkryłam?

Potrząsnął głową. Czuł podziw dla jej zapału.

– Na przykład Debby umiała czytać już w trzeciej klasie, ale innym, mniej zdolnym, poświęcano w szkole za mało czasu. Więc nauka nic im nie dała. A wiesz, czego potrzebują? – Znów pokręcił głową. – Mnie, jednej osoby, której by na nich zależało – powiedziała ze smutkiem. – Boże, one… one rozkwitają, gdy ktoś uwierzy w nie, poświęci im trochę czasu. Niekoniecznie nauczycielka. Przyszłość dziecka Rosalie na przykład zależy od tego, czy Katherine, która przejmuje klasę po mnie, potrafi podtrzymać wiarę jego matki w swoje możliwości. Jeżeli jej się nie uda, dziecko będzie dorastało na łasce opieki społecznej, żyło jak jego matka – na granicy ubóstwa. W ostatnim czasie powstało kilka podobnych do mojej grup, założonych przez rozmaite organizacje. W całym kraju realizują program: „Umiejętność czytania i pisania – przekaż dalej”, adresowany do kobiet. Dowiedziałam się o tym niedawno.

Zack słuchał i nie wiedział, co zaproponować, wyciągnąć książeczkę czekową, czy zgłosić się do prowadzenia lekcji.

– Wiem, że zaraz po waszym ślubie Rachel zdecydowała, że nie zrezygnuje z dalszej kariery. Ja… muszę zakomunikować ci już teraz, że po przeprowadzeniu się do Kalifornii zamierzam uczyć dalej. Nie dzieci, dorosłe kobiety. Chcę się włączyć w ten program – powiedziała z pasją.

– A więc dlatego chciałaś, bym przyszedł tu dzisiaj wieczorem! -Pomyślał, jakim absurdem jest porównywanie Rachel, wyuzdanej egocentryczki, cierpiącej na przerost ambicji, z Julie, pragnącą pomagać innym kobietom.

Opacznie zrozumiała przyczynę jego tonu, uniosła ku niemu oczy i z prośbą w głosie powiedziała:

– Mam wiele do ofiarowania, Zack. Nie mogę stać na uboczu.

Porwał ją w ramiona i mocno przytulił.

– Dla mnie ty jesteś darem – wyszeptał. – Jest w tobie więcej blasku niż w diamencie, który nosisz na palcu. Nie ma w tobie rzeczy, której bym nie kochał…

Uniósł głowę i lekko rozluźnił uścisk ramion. Julie popatrzyła na niego z wahaniem; powiodła palcem po wzorze jego jedwabnego krawatu.

– Debby straciła pracę, bo rodzina, u której od młodości służyła, wyprowadza się. A umie jeszcze zbyt mało, by zająć się czymś innym niż prowadzenie gospodarstwa…

Zack ujął ją pod brodę; poddawał się bez walki.

– Mam duży dom.

Загрузка...